Człowiek wykopyrtnięty
To będzie o wykluczeniu. O tej jego postaci, w którą wsiąkamy niemal wszyscy, która nas wessiewa, a my jeszcze w nią brniemy nic nie widząc, jakby nam „głupiego jasia” zadano.
Umiemy już litować się – nawet odwracając wzrok – nad ludźmi, którzy popadli w nędzę, potracili stałe zajęcia zarobkowe, dom, rodzinę, możliwość porannego umycia twarzy, poczucie powonienia wobec samych siebie, a przede wszystkim poczucie skrępowania, tę podstawową motywację do tego, by choćby kurczowo trzymać się normalności i jakiegokolwiek poziomu. Nazywamy ich grzecznie wykluczonymi.
Im większe miasta, tym bardziej widoczni są oni w centrach (za dnia) i na peryferiach (wieczorem). Przysypiają w środkach komunikacji miejskiej, na ławkach przystanków, pod murkami łapiącymi ciepło słońca. Taszczą jakieś ładunki nie wiadomo czego, może to resztki dobytku, z którym nie umieją się rozstać, może łupy, które zamienią na ochłap?
Ale ja nie o tym, tylko o szklanych biurowcach i klimatyzowanych box-ach, pośród których oni się przemykają, w drodze od nory do nory.
W tych szklanych pułapkach siedzą ludzie zamożni, pasjonarni, dzielni, bystrzy, oblatani we wszystkim co nowoczesne. Takich jest 30% zatrudnionych. Nawet jeśli nie mają super-wykształcenia, to dysponują pakietem certyfikatów, poświadczających ich niebywałe sprawności zawodowe. Przede wszystkim jednak, zgodnie z ofertą pracodawcy, maja życiową szansę pracy w młodym, dynamicznym zespole, mają niepowtarzalną możliwość zajmowania się sprawami nietypowymi, nośnymi, porywającymi. Mają poczucie, że są już prawie-elitą, a na pewno lepszą rasą.
Któżby dla takiej fajnej roboty nie poświęcił swojego wolnego czasu? Zwłaszcza że poświęcić trzeba, bo oto mamy zadanie, którego nie da się wykonać „od 8-mej do 16-tej”. Zatem lunch spędzamy na dysputach burzo-mózgowych, odprężając się w klubie z koleżeństwem zza biurka jeszcze dopinamy niektóre szczegóły.
Niepostrzeżenie zaciągamy za sobą, przed sobą, obok siebie, z każdej strony, nieprzezroczystą żaluzję, zza której już nie widzimy niczego co realne, a na monitorze i w raportach odnajdujemy wyłącznie statystyczno-analityczna wersję tego, co rzeczywiste, co za kotarami. Niech nikt nas nie odciąga od naszego elitarnego zajęcia i od spraw, którymi zwykły śmiertelnik nie jest w stanie się zmierzyć.
Zaglądamy do internetu – ale nie zamiast książki czy w poszukiwaniu publicystyki, tylko po dane do naszego własnego opracowania. Dzwonimy do dobrych znajomych – bo oni pracują w tej samej konwencji, znamy się zresztą z klubu, mamy jakąś zagwozdkę zawodową, może oni pomogą, podpowiedzą web-site, gdzie znajdziemy rozwiązanie. Rezerwujemy kolejne szkolenie, bo jest ono na temat, który właśnie trawimy, poza tym będzie tam miał wykład branżowy Guru, Mistrz. Może mu się spodobam, da mi szansę?
Konstatacja, że w tym wszystkim może być coś nie-tak, przychodzi zawsze wtedy, kiedy coś nagle wyrwie nas z tej oszalałej karuzeli. Jakiś wypadek losowy, albo – porównywalna z trzęsieniem ziemi – reorganizacja firmy. Ratuj się kto może. Dlaczego jestem zepchnięty? Dlaczego nie mam pojęcia, jak było naprawdę? Dlaczego nikt się mną nie interesuje? Dlaczego System jest taki niesprawiedliwy? Dlaczego ludzie sa tacy nieczuli i niewdzięczni?
Pracodawcy niezwykle cenią sobie ludzi „spolaryzowanych”, których interesują wyłącznie sprawy firmy, jakby byli jej współwłaścicielami co najmniej. Awansują tych, których nic nie interesuje poza tematami branżowymi, którzy z niecierpliwością i fukaniem odrzucają poza horyzont sprawy domowe, towarzyskie, rodzinne, którzy są w sprawach osobistych i w sprawach „tego świata” pobieżni, połebkowi.
* * *
Jest taki punkt widzenia, z którego „troll-łachmaniarz” niczym nie różni się od grającego na napiętych strunach branżowych młodego-dzielnego: obaj są równie nieporadni w zwykłych życiowych sprawach, niesprawni emocjonalnie, obaj są pochłonięci jakimiś nierealnymi problemami. Obaj są poważnie wykluczeni. W tym sensie, że wystawieni na bezpośrednie działanie Rzeczywistości uginają się pod nią i łamią, z poczuciem zaskoczenia dorównującym poczuciu niesprawiedliwości Losu.
Nie, nie stawiam ich jako równych sobie. „Troll-łachmaniarz” nie ma żadnej rezerwy na przeżycie, a młody-dzielny jedynie nie ma pojęcia o życiu. Obaj jednak równie nienawidzą owego życia, jeden chowa się przed nim w śmierdzące nory, drugi ucieka do swojej mieszkaniowej izolatki, albo do klubu, albo po prostu „zażywa”.
Z punktu widzenia Gospodarki, czy raczej Gospodarstwa Społecznego – obaj są pacjentami, których trzeba żmudną terapią przywracać światu.
Człowiek, który nie zna właściwego przeznaczenia gazety i książkioraz przyjaźni, który nie umie prowadzić rozmowy towarzyskiej bez epatowania rozmówcy swoimi problemami, który w zasadzie czuje się zagubiony, jeśli nie jest – odpowiednio – w swojej norce lub za swoim biurkiem – to ludzie nic a nic nieprzydatni. Są rakowinami, wrzodami gospodarczymi, tylko że różnią się estetycznie.
* * *
Pierwszym stadium wykluczenia jest wygasająca możliwość samorozwoju, wszechstronnego poznawania Rzeczywistości. „Leczenie” tego wykluczenia jest bardzo kosztowne.
Drugim stadium wykluczenia jest utrata stałego, pewnego źródła godziwego dochodu. To wtedy wykluczamy się edukacyjnie, informatycznie, w dostępie do dóbr kultury, itd., itp. To już jest łatwiej opanować, taniej „wyleczyć”.
Trzecim stadium wykluczenia jest bezdomność, związana z rozerwaniem więzi domowo-rodzinnych i środowiskowo-towarzyskich. Tu zaczyna się kończyć psycho-mentalna możliwość prostego powrotu do normalności, ale „leczenie” jest proste i tanie: dać lokum, choćby na „monarowskich” warunkach.
Ostatnim stadium wykluczenia jest obojętność społeczna: to własnie owi „trolle-łachmaniarze”, ludzie postrzegani jako straceni dla życia i dla normalności. Tych przywracać jest najdrożej.
Najwięcej infantylizmu gospodarczego jest na pierwszym i na ostatnim stadium wykluczenia. W tych dwóch stadiach związek tego co się robi, jak się żyje z obowiązkami społecznymi i tego co się otrzymuje z zasługami społecznymi wydaje się abstrakcyjny. To ten infantylizm, wychodzenie z niego, stanowi o wielkości kosztów „leczenia”.
Mając świadomość dość pokrętnego podobieństwa trolla-łachmaniarza i młodego-dzielnego – widzę jednak ich pokrewieństwo, które odzwierciedla się choćby w takim kryterium: nie są zdolni do funkcjonowania w żadnej grupie działania społecznego, na przykład w organizacjach pozarządowych, radach parafialnych, harcerstwie, a choćby OHP. Nikt ich tam nawet nie zechce, że względu na ich nieprzystosowanie, pomijając sprawy estetyczne i psycho-mentalne.
Po równo kastrowani ze zdolności uczestnictwa w normalnym życiu społecznym, w tym samym stopniu odsączeni z człowieczeństwa – sami się unikają wzajemnie. Kto wie, może nawet nie wiedzą o sobie?
Aktualny jest zatem postulat – również w tym sensie – bezwzględnej ochrony człowieczeństwa. I kilka innych postulatów.
Wiem, jestem niesprawiedliwy: stawiam w jednym szeregu ludzi wykończonych przez Los i zdemoralizowanych przez ten Los buńczucznych służalców Systemu. Ale, jak się dobrze przyjrzeć…