Obumierać nieładnie
Poniżej – skrót pewnej myśli, z którą „kopię się” od lat i nie mogę jej doredagować. Ale trzeba ją wypowiedzieć, bo to jest taka myśl z tych w rodzaju „wiem wszystko o Uniwersum”.
Człowiek (Ludzkość) na pewnym etapie swojej egzystencji pośród „wszystkiego co jest” ustanowił fenomen Państwa. Fenomen ten skonstruowany został na kilku racjonalnych przesłankach, takich jak specjalizacja w ramach podziału pracy (tu: administracja sprawami publicznymi), ekonomiczna korzyść skali (tu: spojrzenie na społeczną gospodarkę z „lotu ptaka”), kulturowo-cywilizacyjna służebność nielicznych „lepszych” wobec masy „przeciętnych”, zwierzęcy instynkt poszukiwania przywódcy stada.
Przesłanki te pozwoliły wyodrębnić aparat państwowy i „zaludnić” go wyspecjalizowanymi w różnych sprawach kadrami, oddały też w ręce owych kadr i aparatu wyłączność na redagowanie obowiązujących reguł gry (stanowienie prawa).
Tak wykreowane Państwo otrzymało (a częściowo uzurpowało sobie) prerogatywy takie jak Budżet (jego tworzenie i gospodarzenie nim), Uprawnienie do stosowania Przymusu, Prawo do stosowania Przemocy, Przywilej Sądzenia i dawania Wykładni, Prawo do budowania Hierarchii (Władzy), Kompetencje Reprezentanta spraw publicznych (Kraju i Ludności) wobec innych Państw (Krajów i Ludności) – oraz szereg rozmaitych koncesji w różnych dziedzinach.
Niezależnie od panującego ustroju politycznego, dominującego światopoglądu, konkretnych rozwiązań fundacyjno-konstytucyjnych – Państwa czerpią swoją legitymizację (oraz „legalizują” swoje prerogatywy i przywileje) swoją służebnością, ekonomiczną racjonalnością, ponadprzeciętnością (w tym moralną) swoich urzędników i funkcjonariuszy, swoistą wyższością Przywódcy (nierzadko otaczanego nimbem wywyższenia i tajemniczości oraz szczególnych mocy), instytucjonalną nieomylnością Aparatu, humanistyczną misją solidarystycznej opieki nad outsiderami i pechowcami.
Rzadko, ale zdarza się, że Państwo uznaje, iż nie jest doskonałe, wtedy wycofuje się z powyższych „dogmatów” (stają się one dogmatami, kiedy są redagowane ideologicznie). Na przykład uznając swoją skłonność do popełniania pomyłek, Państwo ustanawia prawo dotyczące na równi „szarych obywateli” jak też aparatczyków, kreuje rozmaite instytucje rzeczników, wprowadza instancyjność postępowań i ich niezależną kontrolę, dopuszcza rozmaite pluralizmy, w tym swobodę wypowiedzi, wycofuje się z wszechwładzy w różnych dziedzinach, decentralizują się.
Ideologie prędko podchwytują te wątki i raz za razem wykrzykują słowo DEMOKRACJA, które jeszcze długo nie będzie miało pokrycia w rzeczywistości, ale uchodzi za symboliczny opis „rzeczywistej rzeczywistości” w niektórych Krajach.
Wiek XX pokazał ostatecznie (wcześniej też obserwowano), że wszystko ma swój kres. Państwa coraz częściej i liczniej sięgały po swoje prerogatywy i przywileje, natomiast swoje zobowiązania coraz częściej i liczniej odrzucały, nie zawsze jawnie. Wszczynały wojny nie będące nijak w interesie Krajów i Ludności, rozbudowywały Aparat i Przywileje ponad racjonalny sens, przestały występować w roli plenipotenta i powiernika gospodarczego, w to miejsce stały się poborcą bez zobowiązań, na koniec stanęły jawnie przeciw własnej Ludności, alienując się wobec niej (stając ponad i stając się przemożnymi).
Ostatnich 30 lat jest długim i obfitym ciągiem dowodów na to, że swoje postępowanie Państwa prowadzą nie tylko ponad głowami (bez przyzwolenia) swoich Ludności i na koszt (niekontrolowany) Krajów, ale też coraz częściej, jawnie, i pełniej – w sekrecie przed Ludnością. A nawet inwigilując ją totalnie i pacyfikując ewentualny opór, nawet hipotetyczny.
Wszystko to – oczywiście – w związku z DEMOKRACJĄ. Ja to jednak odczytuję jako szyderstwo z Demokracji .
W wielu krajach, nawet tych, które zaludnione są przez ludzi z gruntu praworządnych, narasta przekonanie o tym, że Państwo jest fenomenem bardziej dokuczliwym niż pożytecznym. Że bez Państwa sprawy miałyby się lepiej, a żyłoby się łatwiej.
Polska jest jednym z takich krajów, w których zaufanie do Państwa i to, co kiedyś nazywało się „potencjałem państwowotwórczym” – oscyluje w dolnych rejestrach. Doświadczenia transformacyjno-modernizacyjne, szczególnie po euforii solidarnościowej, wskazują na to, że naszą małą solidarnościową rewolucję wygrali gładcy i mili gracze, a ci, dla których owa rewolucja była niejako uruchomiona – mają się jak wtedy, albo jeszcze gorzej.
W przeciwieństwie do wielu krajów europejskich, w Polsce maleje i obniża loty coś, co nazywam „obywatelskością”: co prawda, mamy w Polsce stosunkowo dużą swobodę podejmowania działalności gospodarczej, zrzeszania się oraz wypowiedzi publicznych – ale szanse na rozkwit czy choćby na przeżycie oddolnych, niesterowanych, nie-totumfackich, po prostu obywatelskich inicjatyw gospodarczych, społecznych i medialnych bez wejścia na ścieżkę klientyzmu wobec Państwa (Organów, Urzędów, Funkcjonariuszy, Urzędników, itd.) – są nikłe.
Obraz ten jest rozmazywany przez Janczarów i Władyków Systemu, którzy jedząc Systemowi z ręki udają, że są „trzecią siłą”, że są naturszczykami i działają spontanicznie, myślą niezależnie. To oni są zawsze obecni, jeśli trzeba pokazać, jak wielka, rozległa i głęboka oraz dojrzała jest w Polsce Demokracja.
Zdecydowana jednak większość społeczeństwa nie rozumie Systemu (Ustroju, Układu, Klimatu), nie odnajduje się w nim, choć ankietowana – odpowiada tak jak się od niej oczekuje. Byle mieć spokój, byle uratować tę namiastkę bytu.
Oznacza to, że System (czyli Państwo, będące Super-Plenipotentem z własnej już tylko woli) osiąga sukcesy na drodze wstecz, byle dalej od obywatelskości, samorządności, demokracji.
Paradoksalnie tak funkcjonujące Państwa (nazywam to Mega-Neo-Totalitaryzmem), funkcjonujące bez społecznego fundamentu (zwanego idiotycznie Kapitałem Społecznym), zaczynają mieć kłopoty same ze sobą, stają się niewydolne pod każdym względem, za to coraz bardziej żarłoczne.
Fenomen Państwa obumiera nieładnie. Skoro jego wszelkie prerogatywy – pozbawione jakiejkolwiek Idei, jakiegokolwiek Projektu – stają się jedna za drugą atrapami, poustawianymi w jedną wielką Fasadę – to Państwo szczuje Janczarów i Władyków na „szarą resztę”, nagradza za każde „nawrócenie” obywatela rejestrowego (różni się on radykalnie od obywatela rzeczywistego, świadomego, samorządnego, zorientowanego), choćby to nawrócenie było jedynie formalne, jedynie pozorowane.
To jest nasza polska codzienność, ale powiedzieć trzeba, że jesteśmy w awangardzie (niestety) poważniejszego, rozleglejszego procesu.
Na takiej nieładnej śmierci Państwa nikt nie zyska, zglajchszaltowani niby-obywatele, zamienieni w elektorat, publiczność, podatników, szaraków, masę – nie kopną Państwa w tyłek i nie zagospodarują odzyskanej przestrzeni publicznej, społecznej. Zostali bowiem wyjałowieni z wszelkiej obywatelskości.
Wtedy pojawią się nowe nadzieje, instytucje, na mocy których Państwo wróci na swoje z góry upatrzone pozycje, już jawnie będąc wrogiem Ludności i pasożytniczym eksploatatorem Kraju. Państwo jako fenomen wróci ostatnim spazmem, by pojąć swój koniec i samo-obumrzeć ustępując miejsca samorządności obywatelskiej, która w owej chwili dezorientacji zacznie od nowa się definiować.
Wbrew temu, co tryumfalnie ogłaszał Hegel, Państwo jako fenomen dziejów właśnie wyczerpało swoje możliwości pobudzania społecznej pasjonarności i wyzwalania energii ludzkiej. Właśnie dlatego – paradoksalnie – tak się puszy, jakby było omnipotentne.
Spokojnie, jeśli nie my, to nasi „zstępni” dadzą sobie z tym radę.