Przymiarki budżetowe

2020-08-19 08:12

 

Będzie krótko i dosadnie. Zbyt krótko, zbyt mało dosadnie. Będzie o fabryce funduszy, przepływów, o korporacji noemnklaturowo-decydenckiej, zwanej dla zmyłki polityką. i będzie troche niejasno, bo nie mam casu na wielkie eseje.

Zacznijmy od tego, że wewnątrz tzw. Nomenklatury (i jej węższego kręgu Decydentury) istnieje „obrót stanowiskami chlebowymi”: około 100 tysięcy ludzi zawodowo żyjących z etatów urzędowych – to ludzie wynagradzani nie tylko wprost (gaża, premia, dieta), ale też poprzez awanse w strukturze i poprzez dostępy do rozmaitych „możliwości”.

Tylko naiwni szybko zapominają, że nawet poseł ma cichy obowiązek oddawania „dziesięciny” na potrzeby rodzimego ugrupowania. Oczywiście, są tacy, którzy nie „oddają”, co oznacza dla nich zupełne wykluczenie, nikt mu nie pozwoli na jakąkolwiek aktywność „z trybuny sejmowej” (oddaj tekst do protokołu), nikt mu nie da szansy ostania „posłem sprawozdawcą”, nikt go nie przyjmie do komisji, zwłaszcza do jej prezydium, nikt nie włączy go do projektów, itd. Przetrwa – i pójdzie w odstawkę. Tyle że zaliczy punkt w życiorysie.

Więc kiedy mówimy o tym, że poseł ma wynagrodzenie i dietę oraz różne możliwości „służbowe” – to trzeba od tego odjąć jedną trzecią w żywym pieniądzu i czas pracy powiększony dwukrotnie, do tego stres porównywalny ze stresem zawodowego kierowcy na wyboistych drogach, górnika w metanowej kopalni, złodzieja-włamywacza. Ten ostatni stres jest rzeczywisty: każdy „swój” człowiek z Nomenklatury ma konkretne zadania lobbystyczne i proszony jest kilka razy w kadencji, by „się podłożył”.

To dlatego niektórzy nomenklaturszczycy tak łatwo zmieniają ugrupowania, drużyny, itd.: znane są ich „potencjały i wymagania”, toteż ich przejścia prozelityczne są czasem wręcz akceptowane w „porzucanej” formacji. To jest zresztą świat na poły „domyślny”.

Nie piszę tego lekkim tonem: przeciętna „siła nabywcza” dochodów posła, senatora, członka kierownictwa w ministerstwie, członka zarządu lub rady nadzorczej w spółce nomenklaturowej, a choćby „znaczącego” wójta, starosty, itd. (pomnożyć przez 100 tysięcy osób) – to jest kilkakrotnie więcej, niż równie ciężko pracującego specjalisty albo przedsiębiorcy, nie mówiąc o dochodach zwykłego zjadacza chleba.

 

*             *             *

Jedna mała, ale konieczna uwaga logistyczna: wszelka władza-administracja (publiczna) od około 50 lat (wcześniej tylko wyjątkowo) zupełnie nie interesuje się soczystą i namacalną treścią życia gospodarczego. W całym cywilizowanym świecie tak jest. Dziś ludzie Nomenklatury – pod pieczą i wodzą Decydentury – zajmują się wyłącznie Budżetami (budżetów jest dziesiątki), a skąd się owe budżety biorą (czyli z codziennego trudu większości) – mało obchodzi zwykłego nomenklaturszczyka, on ma konkretne miejsce w tym budżetowym tyglu i tego pilnuje

Są wyspecjalizowani „księgowi”, którzy kreują budżety (po części wirtualne”, są wiązki zadań związane z konkretnym „stołkiem-fuchą” i są za to „uznaniowe” nagrody. Polska zna niejedno spektakularne „przeniesienie” (np. z bankowości do rządu), pozornie motywowane ideowo, a w rzeczywistości – bez zmiany w materialnym położeniu delikwenta, niekiedy nawet bez zmiany obowiązków i tantiem, tyle że inaczej niż dotąd poskładanych w całość.

 

*             *             *

Wspomniani „księgowi” mają wytyczone przez Decydenturę kierunki funduszowe, limity budżetowe – i tam pichcą rozmaite preparaty polityczne. Dajmy na to, za dwa lata kończy się kadencja, zbliżają się kolejne „wybory” sejmowe, samorządowe, albo coś takiego. Trzeba je – owe „wybory” – przygotować: stworzyć matrycę „dać-dostać” (bez objaśnień podam dawne nazwisko Boisquilberta albo nieco nowsze Leontiefa), czyli skieruję uwagę Czytelnika na przepływy międzygałęziowe). Do jest ciężka praca logistyczna. Na kilkanaście tygodni przed „wyborami” wszystko jest w miarę podopinane, czyli wiadomo z grubsza, kto, co i za co oraz w jaki sposób dostanie za sprawne i spolegliwe funkcjonowanie w „systemie”.

I szary obywatel głosuje, nie mając nawet świadomości (może zaledwie przeczucie), że jego zaangażowanie, trud i potencjał są bezczelnie „zaplanowane” budżetowo.

Więc – obywatelu – nie spinaj się na ostatnie przegrupowania budżetowe, zwane podwyżkami dla biurokratów i decydentów: one nic nie zmieniają, tylko – dobrze powiedziałem – przegrupowują, są podkładem pod nową „literaturę” zupełnie abstrahującą od tego, czym żyją „ważniacy” w małej i dużej skali.

 

*             *             *

Samorządy – dopóki są w nomenklaturze kamaryl głównych – są tylko siecią pośród innych sieci. Kiedy im – obywatelu – wyrwiesz z korzeniami instrukcje odgórne – masz szansę na lepsze życie w swoim grajdole. Jeśli tego nie pojmujesz – to jako obywatel jesteś „wierszem idioty odbitym na powielaczu” (to Witkacy).