SKANDAL COVIDOWY 0.2

2021-01-05 14:09

 

 

Jak większość z Szanownych zauważyła, moje obcowanie z mediami społecznościowymi od jakiegoś czasu przestało być i cielesne, i duchowe, wszystko z powodu postępującego rozkładu tych związków, coraz bardziej jałowych. Ale jeszcze się nie rozwiodłem, hasła pamiętam, więc skorzystam z prawa zabrania głosu „dzień po dniu”, jak w czasach pierwszych internetowych uniesień.

 

Napisałem otóż wczoraj notkę na temat tego, co sądzę o tym wciąż pęczniejącym temacie, jakim jest COVID, przy czym interesuje mnie strona ekonomiczna i społeczna tego „fenomenu” (cudzysłów zamierzony i świadomy), który dla mnie jest bardziej PROCEDEREM niż fenomenem.

 

Ktokolwiek wysnuł z pobieżnej jego lektury, że ja nie wierzę w COVID – nie ma racji. Ja nie wierzę, tylko WIEM, że coś ważnego się w tej materii dzieje, skupiony więc jestem nie na medyczno-sanitarnej stronie tego procederu, i nawet nie na jego aspektach przestępczych (aparatczycy) czy moralnych (celebryci, mediaści) – tylko na tym, co opisuję od wielu lat w różnych „dziełach siermiężnie publikowanych”, stąd nie dorobiłem się profesury jako ekonomista.

 

Podam w wielkim skrócie – na początek – co ważnego tworzę od ponad 20 lat, i na co „mam papiery” (potwierdzi do dowolnie zadane grono):

 

1.       Ustrój gospodarczy świata (różnorodny w szczegółach regionalnych, ale jednaki w tendencji globalnej) pomyka od wieków po filarach instytucji kluczowych (takich, które węzłują pakiety instytucji społecznych w kulturach, gospodarkach, politykach), a ścieżka tych pomykań wiedzie w ostatnich stuleciach od instytucji kluczowej Urodzenia (szlachectwo determinuje „przymusowy-należny” sukces dochodowy), poprzez Własność (majątek ustawia posiadacza proporcjonalnie do swoich rozmiarów), ku Kompetencji (upoważnienia-funkcje są źródłem apanaży), inaczej: feudalizm (rolnictwo, gospodarstwo), kapitalizm (przemysł, przedsiębiorstwo), domniemany socjalizm (usługi, projektal). Domniemaność ustroju opartego na Kompetencji (upoważnienia wyborcze, procedury wyłaniania reprezentacji i zarządów, itp.) wynika z prostego faktu, że dzieje się to na naszych oczach, obserwujemy poszukiwanie optymalnych i zarazem efektywnych formuł planowania przy jednoczesnym poszanowaniu tzw. praw człowieka i obywatelskich;

 

2.       Dziejowa „kwerenda” ludzkości w poszukiwaniu PLANU dającego powszechnie aprobowalny efekt ekonomiczny – jako że odbywa się na bieżąco, niejako „w biegu” – raz na jakiś czas wiedzie nas w chaszcze i krzaki, zwłaszcza jeśli co najmniej dwie „filozofie ekonomiczno-społeczne” (paradygmaty) wdały się w „prześciganie-doganianie-zwyciężanie”. Dopiero co skończył się świat europejsko-rosyjski – a już mamy kolejną iterację, teraz już amerykańsko-chińską, gdzie relacje gospodarcze i polityczne weszły na nieznany dotąd poziom wyrafinowania, a prawa człowieka (w tym własnych obywateli) są w tym „dialogu” kłopotliwym obciążeniem dla obu sił. Ślepym zaułkiem „postępu”, który obserwujemy i zarazem go doświadczamy, okazuje się (cytuję mój wczorajszy tekst) PAN-GOVERNIZM, który polega na wmówieniu „masom”, że wszystko jest niczym, jeśli nie jest polityczne-ideowe, po to by zaprzęgnąć owe „masy” do kieratu legitymizacji: partyjność, wyznaniowość, wybory, cesje, upoważnienia, prerogatywy, immunitety, regalia;

 

3.       Mamy teraz jedną z konsekwencji  otwartej, choć „zagadywanej medialnie” wojny amerykańsko-chińskiej (to skrót myślowy), czyli covid-ową „biegunkę paniczną”, czyli praktyczną odsłonę diabolicznego planu operacji globalnej dokonywanej a pomocą instrumentów toksycznych immunologicznie i psychologicznie (było już tych konsekwencji kilka, będą jeszcze inne). Ludzie rozumni mają okazję przedrzeć się przez gąszcz „obostrzeń zarządzania kryzysowego” i równie gęstą co dętą mgłę informacyjno-medialną: ta okazja wzięła się stąd, że „zarządzaniem kryzysowym” objęto nas wszystkich i wystarczy krytycyzm (zdystansowanie się do festiwalu pan-governizmu), by – patrząc nieco „pod światło” – odczytać procesy dziejące się z naszym niechcącym udziałem – ale też na naszej, społecznej substancji. Tak, Czytelniku, ja nie płynę luzikiem z tym sztucznym prądo-wirem, tylko trzymam się z dala od porywistego nurtu, więc widzę nieco lepiej. Skromnie piszę, prawda…?

 

4.       Gdyby globalnej ekonomii nie redagowali nobliści, w większości ekonometrycy (matematyczni statystycy), chciałem powiedzieć: „upoważnieni” redaktorzy wskaźników, wykresów, słupków, tabel, parametrów, wzorów-funkcji, modeli, algorytmów – to dorastający adepci ekonomii już dawno zapomnieliby o egzaminach z rolnictwa, przemysłu czy usług, a pilnie zapoznawaliby się z sieciami, strukturami i systemami (s+s+s), gdzie od czasu międzywojennych amerykańsko-niemieckich mega-fuzji mielą się patenty, firmy i marki (i to one stanowią soczystą, żywotną treść KAPITAŁU). A najistotniejszy system, czyli ustrój gospodarczy (swoisty, osobliwy dla każdego wymiaru społecznego) już tylko umownie (a właściwie – bez-umownie, za to oficjalnie) trzyma się przedpotopowych rozwiązań: w tej ustrojowo-gospodarczej udawance króluje kapitał oparty na STANOWISKACH PRACY, czniający wszelkie kodeksy, związki zawodowe, i inne starożytności. To Stanowiska Pracy są wypłato-dajniami, wypłatomatami, one są dobrem dla „szarego ludu” i praktycznym wyrazem czyjegoś kapitału;

 

5.       Reguły gry o udział w puli dochodów ustalane są już od dawna nie w gabinetach prezesów korporacji (o pojedynczych przedsiębiorstwach czy projektalach, think-tankach – zapomnijmy), tylko w takich „państwach w państwie”, jak federacje „sportowe”, skarbówki, akademie i uniwersytety, sądy i prokuratury oraz trybunały, banki-ubezpieczalnie albo wprost zarządy mega-funduszy i mega-projektów, . Tam skupia się wspomniany kapitał patentów, marek i firm, skoncentrowanych w skali globu do co najwyżej kilkuset podmiotów! Pozostali albo potulnie są użyteczni – albo „od jutra” są „nie-teges” i jako trędowaci – skazani będą na widowiskowe Koloseum, może na trąd medialny. Taką rzeczywistością „zarządza” niewidzialny Pentagram, gdzie każdy ma swój „przydział kompetencji”, czyli procedur do wykonania: sztaby mega-biznesu, mega-służb, mega-polityki, mega-mediów, mega-przestępców (aferzystów gabinetowych, teleinformatycznych). Wszyscy spleceni w jeden organizm;

 

6.       W tych właśnie warunkach owa panikodemia COVID-19 – to tylko „aplikacja” kolejnej odsłony gry. Oczywiście, że nie neguję istnienia tego wirusa i jego skutków, ale mnie bardziej interesuje, jak powstaje cała ta dęta info-media-statystyka, bo w tej niszy znajdujemy odpowiedzi na pytanie, jak to wszystko działa. Tu – wybaczcie, Czytelnicy – nie zdołam tego opowiedzieć krok-po-kroku, ale jest jasne, że nasze prawa człowieka i prawa obywatelskie są w tej zabawie tak samo ważne, jak ważne jest tu-teraz usposobienie mrówki, błądzącej po przewodach „bebechów” serwera komputerowego w poszukiwaniu dróżki do światła i pokarmu. Na nic tu egzaltacje demokratów, zresztą intonowane fałszywie, prawie zawsze jest to fałsz świadomy, zamierzony. Kiedy rosły najdojrzalsze dziś cywilizacje – mająca dziś nie więcej niż 3 tysiące lat  stażu Europa Hellady i Rzymu – była dopiero w planach Opatrzności, i dzięki najfajniejszej demokracji świata rodem znad Potomaku – ma się przedwcześnie ku końcowi, zdycha na swoją łupieskość, ku uciesze swoich różno-rasowych ofiar, gnębionych od jej zarania po dziś;

 

W powyższych 6-ciu punktach podałem kilka wymiarów tego, co nazywamy rozwojem ludzkości. Nie muszę mieć racji w każdym calu i w każdym słowie, ale zawsze gotów jestem poważnie rozmawiać o konceptach innych, konkurencyjnych, alternatywnych. Poważnie, zastrzegam. Dodam – bo to jest istotne – że cały ten rozwój ludzkości ma równie klarowny początek (nie wiem, na przykład zejście małpy z drzewa?), jak też koniec.

 

Ja ten koniec widzę – i to naocznie – w pęknięciu gatunku CZŁOWIEK na (co najmniej) dwoje: jeden z post-fenomenów ludzkich będzie kształtowany w komfortowych kokonach w postaci edukacji, prawa, ekologii, techniki, dziedzictwa kulturowego, osiągnięć genetyki, itd., itp., a drugi z post-fenomenów będzie kształtowany poza kokonami, w przestrzeni zdegenerowanej na potrzeby „produkcji kokonów”, po wielekroć toksycznej i demoralizującej. I znów powtórzę: COVID to mały Pan Pikuś w tym procesie. A Czytelnik niech spróbuje spojrzeć w lustro i przewidzieć, w którym post-fenomenie go odnajdą potomni historycy podczas wykopalisk…?

 

A może Czytelnik Szanowny naiwnie wierzy, że wszyscy ludzie świata ostatecznie staną się równi i nurzać się będą w demokracji pełnej praw człowieka i obywatela…? Nie opisuję świata okropnego, nie opisuję rzygowiska – tylko namawiam, by sobie nie czynić mrzonek, a znaleźć poręczny sposób na dalsze życie, w następnych pokoleniach.

 

 

*             *             *

Wyjaśniwszy zatem najgrubsze okoliczności polityczne i gospodarcze oraz społeczne – można bezpiecznie dla logiki spuścić z tonu i obniżyć (górno)lotność rozważań do poziomu pandemii, a szczególnie o jej polskiej niszy.

 

Instrumentem ochronnym przed epidemią stosowanym obecnie najczęściej – jest tzw. lock-down. Polega on na czasowym i warunkowym wyłączeniu-odłączeniu wybranych funkcji gospodarczych i logistycznych, i sprowadza się do łże-kryzysowego zarządzania (manipulowania) dwoma „kodami” natury państwowej-politycznej:

 

1.       Kodem domeny opisanej Ustawą o Działach;

2.       Kodem domeny opisanej Ustawą o Infrastrukturze Krytycznej;

 

Działy administracji publicznej zaprojektowano w specjalnej ustawie już w okresie Transformacji. Działów jest – aktualnie, sytuacja się zmienia – 37, mniej-więcej po równo podzielonych między Państwo Adekwatne i Państwo Stricte. Oba pojęcia są mojego autorstwa, więc śpieszę wyjaśnić ich znaczenie.

 

A

Państwo Adekwatne ma zadania służebne wobec tego co mamy w życiu publicznym i czasem prywatnym, obejmuje urzędy, służby-serwisy i organy zajmujące się sprawami potocznie przypisanymi do Państwa, w walnej mierze jawnymi i oczywistymi: edukacja, kultura, rozrywka i rekreacja, nauka, gospodarstwo domowe i rodzina, urbanizacja, rolnictwo, przemysł, usługi, budownictwo, transport, zdrowie, zabezpieczenie socjalne, regiony i samorządy, bankowość i finanse, wyznania i religie oraz kościoły oraz tzw. media informacyjne i łączność.

 

Państwo Stricte ma zadania władcze, tam skupiają się najmocniejsze prerogatywy, immunitety i regalia (dobra wspólne), mamy zatem do czynienia z armią, policją, sztabami skarbówki, spec-służbami, dyplomacją, a także z komórkami mającymi dopilnować interesu państwowego w sferach „adekwatnych” nawet, jeśli są owe sfery sprywatyzowane (biznesowo), uspołecznione (organizacje pozarządowe, samorządy, kościoły), tym bardziej jeśli dysponuje nimi tzw. Skarb Państwa. Ze względu na władczą „polaryzację” Państwa Stricte jest ono w dużej mierze niejawne i zarazem koncesjonowane, wyposaża się też je w atrybuty „mundurowe”, niekoniecznie tylko symboliczne.

 

B

Infrastruktura krytyczna – cytuję – w Polsce wyposażona jest w Ustawę o zarządzaniu kryzysowym, zawierającą definicję, w myśl której przez infrastrukturę krytyczną „należy rozumieć systemy oraz wchodzące w ich skład powiązane ze sobą funkcjonalnie obiekty, w tym obiekty budowlane, urządzenia, instalacje, usługi kluczowe dla bezpieczeństwa państwa i jego obywateli oraz służące zapewnieniu sprawnego funkcjonowania organów administracji publicznej, a także instytucji i przedsiębiorców”.

 

Mówiąc mniej urzędowo: Rządowe Centrum Bezpieczeństwa (w służbie Premiera, który w tej sprawie jest najwyraźniej uzurpatorem) redaguje listę wspomnianych wcześniej komórek i sztabów Państwa Stricte, które „doglądają” funkcjonowania Państwa Adekwatnego, a w chwilach alertu używają swoich prerogatyw władczych do  tego, by urzędy i służby oraz organy działały „na komendę” i w trybie koszarowo-poligonowo-sztabowym. Wszelkie sieci-struktury-systemy gospodarcze, społeczne (w tym samorządowe i komercyjne) i polityczne mogą w warunkach alertu działać samodzielnie (jak dotąd) lub są podkomendne wprost interwencjom centralnym.

 

No, i mamy COVID-ową sytuację alertową.

 

Po pierwsze zatem, znalazł się dobry powód, by posegregować tzw. „państwa w państwie” na te lojalne i te separatystyczne wobec Państwa.

 

Po drugie, znalazł się dobry powód, by wszelkie branże budżetowo-roszczeniowe poddać reżimowej kontroli doraźnej.

 

Po trzecie, są znakomite warunki do restrukturyzacji paradygmatów (racji naczelnych) gospodarki jako takiej, ale też Państwa Adekwatnego.

 

Po czwarte i ostatnie, rozwichrzone środowiska „dysydenckie” można przy okazji poddać reżimom dyscyplinującym i zwyczajnie obsobaczyć.

 

Zarysowała się znakomita dla rządu sytuacja, w której jednak zabrakło jednego, czyli tego, co ja nazywam „codzienną starannością”. Otóż wszelkie sieci-struktury-służby wymagają (niczym pomarańczowy Golden Gate) bieżącej, co-nieco kosztownej konserwacji, przeglądów, utrzymania niezbędnego poziomu gotowości do działania. A przecież jedną z poważnych „oszczędności” w dobie Transformacji było konsekwentne usuwanie wszystkich elementów pełniących role „dyżurne” (stąd rozkwit „przemysłu windykacyjnego i ochroniarskiego”), bo skoro działa, to nie trzeba na co dzień doglądać, tylko można poudawać.

 

Więc kiedy pojawiła się sytuacja alertowa – kraj okazał się niezdolny do podwyższonej gotowości działania. To co cyfrowe i do tego komercyjne w mediach i teleinformatyce – w miarę działa, a to co „odwieczne” – okazało się zaskorupiałe, zaśniedziałe, podpleśniałe. Więcej: właśnie na zeskorupieniach żerowało to co drobnoprywatne. Państwo Stricte dało radę w obszarach zadbanych, a w obszarach wiecznie niedopilnowanych – poddało się (ochrona zdrowia, szkolnictwo, usługi obywatelskie, socjal). Pierwszy, wiosenny polski lock-down – to festiwal „tarcz” ochronnych dla każdego, kto się zgłosił, czyli niewydolnych wobec potrzeb.

 

Największym wyzwaniem okazało się to, co najbardziej nowoczesne, choć mentalnie najtrudniejsze: działanie w trybie zdalnym. Szkolnictwo dowolnego szczebla, administracja lokalna, wymiar sprawiedliwości – radzą sobie o niebo gorzej, niż „sport” czy „mass-media” i art-kultura. Kto miał smykałkę – ten się szybko przestawił i nie narzeka. Kto liczył na to, że „jakoś to będzie, bo przecież zawsze jakoś było” – obnosi się z pretensjami. Do rządu.

 

 

*             *             *

Szczepienia – czyli operacja TORAKOTOMII SPOŁECZNEJ.

 

„Zwykła” torakotomia polega na „otwarciu organizmu”, klatki piersiowej, aby chirurdzy i terapeuci mogli bezpośrednio poprawić jakis element „wnętrza organizmu”. Medycy mają milion tajemniczo brzmiących określeń na różne zabiegi, szczególnie te inwazyjne, a ich lista uzbraja fachowców w psycho-wojnie z pacjentami) polega na tym samym, co „ręczne” naprawianie komputera poprzez spawanie drucików zamiast wymienić cały unit (tzw. „kość”).

 

Jak to wygląda, miałem okazję obserwować na własne oczy w siermiężnym „prywatnym” warsztacie samochodowym w Bobrujsku na Białorusi. Anatol, miejscowa złota rączka i majster-klepka w jednym, rękami prawie nieletniego pomocnika , kiedy profesjonalny i znakomicie wyposażony warsztat mechaniczny poddał się z braku kompetencji – po kilkunastu minutach „obmacywania” tego co pod maską – znalazł przyczynę „nieposłuszeństwa” mojego auta BMW i pokazał mi ją: ebonitowa „kość”, w której fabrycznie były wtopione „na zawsze” jakieś drobiazgi (kto umie, niech spróbuje otworzyć swojego nowego smartfona, tam zobaczy podobne cudeńka). Nie miałem powodu mu nie wierzyć, że ten właśnie „unit” odmówił posłuszeństwa, ale też nie miałem – w drugą stronę – żadnego powodu, by mu odmówić zaufania.

 

Przy herbacie, pogodziwszy się z porażką swojej podróży (Bobrujsk leży na trasie między Wilnem a Kijowem, na odcinku od Mińska do Homelu), poprosiłem Anatola: zostawię ci tę BMW-cę w podwórzu, spiszę fabrycznie wydrukowane napisy na tym ebonicie, pojadę jakoś do Bawarii i wrócę za dwa tygodnie z tym drobiazgiem, to mi go zamontujesz.

 

Jakież było moje zdumienie i zarazem przerażenie, kiedy mi powiedział: nie spiesz się, zaraz to naprawię!

 

Po czym korzystając z mojego osłupienia, zanim wyraziłem jakąkolwiek wątpliwość, rozciął kozikiem ebonit, ukazując jego „bebechy”, lutownicą nałożył jakiś cynk z kalafonią na konkretny szczegół w wybebeszonym ebonicie, po czym małoletniemu uczniowi kazał na powrót zasklepić ten element i wmontować na miejsce, skąd go wcześniej wyjął.  Samochód odpalił i pojechałem dalej w podróż, z której już właściwie zrezygnowałem.

 

Miałem więc we własnym doświadczeniu przypadek, kiedy „prosty-prowincjonalny mechanik” okazał się godnym najwyższej gaży znawcą „duszy” elektronicznego układu zarządzania nowoczesnym silnikiem niemieckim (kraj i marka samochodu przodują w nowoczesnej motoryzacji). To taki „haker”, który pomógł podróżnemu za pomocą magii, hobbystycznie  opanowanej z miłości do motoryzacyjnej elektroniki, nie bacząc na to, że swój geniusz dopieszcza w zapyziałym podwórku zagraconym wrakami radzieckiej myśli technologicznej.

 

 

*             *             *

Psycho-immunotox – czyli PIX – to dobre określenie narzędzia, za pomocą którego ludzkość jest „wkręcana” w proceder szczepionkowy. Jakbym od nowa czytał Doktrynę Szoku, tylko w wydaniu poprawionym. Jest jasne, że żaden zgodny ze standardami sposób nie zaowocuje stuprocentową szczepionką na wirusa, który nie dość, że jest nieznany, to jeszcze ma żarłoczną zjadliwość. Zatem producenci zaoferowanych nam szczepionek mają na swojej liście kadrowej takich Anatolów z Bobrujska, absolutnych hakerów immunologicznych, za którymi stoi zdrowa pasja i talent oraz empatia, no i pieniądze inwestorów. Tyle że wszyscy oni, działając „wspólnie i w porozumieniu”, w dobrej zapewne wierze łamią całą kulturę technologiczną, jaką anglosaski świat wypracował przez stulecia w dziedzinie procedur i standardów.

 

Na otwartym organizmie społecznym, wykorzystując stupor, w jaki wpadliśmy na skutek zgrabnej kampanii dezinformacyjnej, władze Polski, nie tylko one, ingerują w genetykę. Nie, nie podejrzewam złej woli farmaceutów świata, po prostu chcą sobie dorobić do skromnych dochodów, ale używają oni metod zbójeckich, a na pewno spiskowych. Tak samo działał książkowo-filmowy doktor Wilczur, znachor, który na skutek potraumatycznej amnezji zapomniał, że jest profesorem medycyny, ale miał zakodowany nakaz niesienia pomocy medycznej, przez co łamiąc prawo i zasady uratował wielu chorych i kontuzjowanych (za Pedią: Rafał Wilczur, czyli Józef Broda, Antoni Kosiba – postać fikcyjna, bohater dwóch powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza „Znachor” oraz „Profesor Wilczur” i wielu późniejszych edycji filmowych).

 

 

*             *             *

Opisawszy psycho-immunologiczny mechanizm działania PIX, podkreślam, że mój stosunek do korona-panikodemii i do szczepionek nie ma nic wspólnego  ew. wiarą-niewiarą, w ogóle nie ma podłoża teologiczno-wyznaniowego. Uważam, że sprawa jest statystycznie dęta (to odrębny temat „prawdy politycznej”), a jeśli przyświecają temu spiskowi szlachetne przesłania – to używane są one w sposób znany w światku pod nazwą „na rympał”.

 

Nawet, jeśli istnieje jakieś rzeczywiste środowisko, grupa, mafia, która ma więcej niż 50% zorientowania w temacie PIX – to nie jest to podmiot społeczny działający legalnie. Skórę im ratują ludzie pokroju Anatola z Bobrujska czy powieściowego Rafała Wilczura.

 

Najbardziej ucierpiała obywatelska samorządność. W dobie, kiedy oczywiste stało się oddanie wielu spraw społecznikom – podporządkowane RIO (premierowi) urzędy (na rympał zastępujące, reprezentujące samorządne wspólnoty obywatelskie) oszczędzały na pozycjach budżetowych. Teraz życie lokalne-sąsiedzkie zamarło, co „słychać” w wołaniu o „zdjęcie aresztu domowego” z uczniów, o przebudowę „systemu zatrudnienia” w upadających branżach, o prawdziwe, a nie takie „fiku-miku” zarządzanie kryzysem (przesileniem).

 

*             *             *

A ja wołam o powołanie pozbawionej „profesjonalistów” rady społecznej, która jedynie słuszną i równie uczciwą metodą Anatola z Bobrujska zdiagnozuje całą tę aferę, od jej łże-chińskiego tropu po trwającą kampanię szczepionkową, ze szczególnym uwzględnieniem hydry pan-governizmu.

Aha, jeszcze oczywistość: ceterum censeo Carthaginem esse delendam (łac. „a poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”). Plutarch przetłumaczył to zawołanie Katona na grekę: Δοκεῖ δέ μοι καὶ Καρχηδόνα μὴ εἶναι, i to brzmi ładniej, mniej amerykańsko.

 

Z ostrożności procesowej nie wyrażam zgody na używanie polskiego tłumaczenia tej frazy, w brzmieniu: wypierdalać…!

Jan Herman

Puńsk, gdzieś na Litwie, ale po polskiej stronie