Średniotymizm. Na czym mógłby dialog polegać

2013-08-29 06:27

 

Jak na razie – nie widzę różowo. Jeszcześmy jako Lud nie zeszli się w jednym duchu i jednym zawołaniu, a i nie widać nawet na horyzoncie ducha tego i zawołania.

Byłem na Sali BHP, kiedy się tam zbierał Trój-Ruch Oburzonych. Wyszedłem stamtąd zbudowany, ale też doświadczeńszy niepokojem o los Racji Społecznej. Wyparowuje ludzka solidarność…

Od lat obserwuję z ciekawością polski eksperyment ludowy, polegający najpierw na jego „pluralizacji” (wielo-PSL, bi-Samoobrona, multi-parafie), a potem na de-obywatelizacji.

Angażuję się w takie oddolne inicjatywy samopomocowe, jak niegdyś KPiORP, a teraz KOP, których wartość widzę w tym, że stawiają problemy społeczne jasno i stanowczo oraz adresują je właściwie.

Będę 29 września na spotkaniu inicjującym Federację Obywatelskich Ruchów - "Polska". Domyślam się jednak, że to jest akurat „stypa rozwodowa” nieudanego mariażu artysty ze związkowcem.

No, i walczę w internecie, wrzucając do tygla zarówno swoje analizy (w formie internetowej są one zdawkowe, powierzchowne, siermiężne, choć nadęte słownikowo), jak też postulaty (do dyskusji).

Mam w związku z tym wszystkim wrażenie, że jako obywatel realizuję przynajmniej minimum. Czyli: staram się mieć wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i wyrażam bezwarunkową gotowość czynienia ich lepszymi. Przypisuję sobie przynależność do Multitude, do różnorodnego i wciąż fermentującego tygla poglądów, racji, argumentów, starań, komentarzy – wszystko to w przekonaniu, że można w ten sposób wzrastać społecznie, duchowo, politycznie (właściwie: bio-politycznie, czyli wzrastać w swej zdolności do budowania własnej podmiotowości społecznej).

No, i uderza mnie. Boleśnie.

Uderza niezdolność „oddolnych” do wystąpienia wspólnego. Przyczyny tej niemożności są zapewne dwie: pierwsza to zapiekłość plemienna, funkcjonująca w starożytnym niemal – było, nie było – podziale na lewicę, prawicę, konserwicę. Czyli: przedsiębiorczość i umiłowanie rynku sobie, sprawiedliwość społeczna i związkowość sobie, wspólnotowość religijno-parafialna i myśl patriotyczno-ojczyźniana – sobie. Drugi powód, to absolutnie pryncypialny narcyzm społeczników, którzy skądś mają przekonanie, że to ICH akurat inicjatywa jest najlepsza na świecie, a przekonanie to odbiera im jakąkolwiek „zdolność koalicyjną”. W tych warunkach sam fakt, że dochodzi do wspólnych przedsięwzięć – już jest sukcesem. Tyle że ta wspólność jest najczęściej jednorazowa, efemerydalna, podszyta grą o przywilej trybunalny (głoszenia swojego ex cathedra na warunkach pierwszeństwa i wyłączności dostępu do mikrofonu).

Widzę tu wielkie zaległości tych wszystkich inicjatorów w czytelnictwie społecznym. Nie czytają rzeczywistego stanu ducha tzw. mas, na czele których chcą koniecznie stawać. Nawet nie odgadują go, tylko wmawiają go sobie nawzajem albo nawet samym zainteresowanym.

Interes. To takie pojęcie z pogranicza socjologii, politologii i ekonomii. Oznacza obiektywne lub wyrażane wyobrażenie o tym, jak JA, Moja Wspólnota, Moje Środowisko, Moja Warstwa Społeczna, Moja Klasa Społeczna może, a jak powinna polepszać swoje położenie (status quo). Ale oznacza też partykularyzmy i ich małostkową grę. Polska Oddolna ma kilkudziesięciu pułkowników i kilkunastu generałów, a żaden z nich nie ustąpi drugiemu ani na krok. Każdy z nich ma ten rodzaj racji, przekonania o własnej nieomylności, który blokuje jakikolwiek trwały związek. Wszyscy razem cierpią na syndrom zamętu.

Syndrom zamętu każe oddolnym wodzom dążyć do zwarcia pod każdym pretekstem. Musi „się dziać”, a oni pośród tego dziania mają się stać bohaterami Ludu. Każdy z osobna. Nie ma mowy o czymkolwiek perspektywicznym, konstruktywnym.

Waham się w tej sprawie między optymizmem a pesymizmem. Jestem średniotymistyczny.

Jest dla mnie od dawna jasne (łyknąłem nieco ekonomii i jej modelowania), że wobec rzeczywistego (od lat) zbankrutowania polskiej gospodarki (przede wszystkim finansów-budżetów), wobec braku „zarodników dynamizmu”, wobec suicydalnie niezbornych, samobójczych dla Kraju rozpaczliwości, widocznych w „ratuj się kto może” działaniach rozmaitych Decydentów – Lud powinien zdecydowanie zabrać głos. Ale – do kroćset – oddolni pułkownicy i generałowie nie powinni swojego głosu nastrajać na grę prowadzoną w stylu „wolnej amerykanki” przez bankrutów! Trzeba te akurat karty jak najprędzej strząsnąć ze stołu i zaoferować grę przyzwoitą, otwartą i dostępną dla wszystkich, uczciwą po prostu!

Ale – by tak się stało – naprzeciw zbankrutowanych Decydentów próbujących nam przekazać swoje rachunki niespłacalne, powinna stanąć wspólna Myśl Społeczna i Koncept Gospodarczy. Wspólna. Nie oglądająca się na bariery ideologiczne, polityczne, wyznaniowe, stosunku do powstań, umiłowania tego czy innego mocarstwa, miejsca płacenia podatków. Okazuje się jednak, że nas na to nie stać, choć – lepsze czy gorsze – propozycje generowano ze środowisk partyjnych (konstruktywne wotum nieufności), akademickich (raporty), społecznikowskich (listu o charakterze otwartym). Skoro tak – to ONI spokojnie prowadzą z NAMI szyderczy dialog w stylu „my swoje ogłaszamy i realizujemy, a wy się dogadajcie, co na ten temat myślicie” (vide: jeśli HGW przegra referendum, zostanie warszawskim komisarzem!). Nie ma to nic wspólnego ani z demokracją, ani ze zwykłą przyzwoitością. Ale uchodzi na sucho nieodpowiedzialnym bankrutom i skończy się ich ostateczną bezkarnością. Zostaniemy sami z tymi rachunkami, choć wiadomo, że nie my biesiadowaliśmy.

Na czym mógłby dialog polegać? Skoro nie umiemy się – jako opozycjoniści i dysydenci – dogadać, może zdołamy choćby zagłuszyć harmider wzniecany celowo przez NICH dla zagłuszenia rzeczywistych problemów społecznych? Za 2 lata wybory prezydenckie. Są po drodze inne, ale te powinny nas zajmować, bo 2 lata to czas na poważna rozmowę z udziałem społeczeństwa. Niech 10 najważniejszych środowisk opozycyjnych-dysydenckich wystawi już dziś kandydata do wyborów prezydenckich. I niech oni zbiorą się w Konwent Prezydencki. Niech w tym gronie znajdzie się chrześcijanin, socjalista, narodowiec, ludowiec, liberał, związkowiec, przedsiębiorca, zawodowy społecznik, itd., itp.

Dziś wydaje się to szaleństwem. Ale wskazuję na korzyść najważniejszą: Konwent Prezydencki, choćby konferował raz na miesiąc zaledwie, zdoła prędzej czy później wypracować linię wspólną, wznieść się ponad podziały. Sformułować projekt dla Polski. Przebić go przez szum medialny i harmider rządowy. Kampanie, które w międzyczasie będą się przez Polskę przetaczały (wybory europejskie, samorządowe) – pomogą.

Bo inaczej – to idziemy bezgłośnie na rzeź.