Żonglerka

2010-11-16 07:34

 

/będzie o tym, że co innego widzisz, co innego słyszysz/

 

Kto choć trochę zna Stolicę naszego kraju, umęczonego rozmaitymi Demokracjami, ten wie, jak bardzo różnią się od siebie takie pojęcia jak: Śródmieście, Centrum, Centralny, Główny.

 

Główny – to dworzec kolejowy, ale mający status muzeum, z samego dworca nie zostało już nic poza bryłą budynku, wżerającego się niemiło w dwujezdniową Towarową, wypełnionego dystrybutornią pocztową i czymś tam jeszcze. Terytorialnie Główny leży już chyba na terenie Ochoty, jego torowiska są ślepe, inaczej wjechałyby w hotel po drugiej stronie ulicy. O dworcowości tego terenu przypomina jeszcze tylko ulica Kolejowa. Jak znam życie, kolejarze opchną to miejsce biznesowi deweloperskiemu, bo aż szkoda taką kasę zostawić poczcie i muzealnikom.

 

Centralny – to niegdyś duma naszej sieci kolejowej: cała sieć torowisk położona była (i jest) pod powierzchnią (żeby nie powiedzieć, że jest podziemna), na wierzchu zaś jest wielka hala, z przyległościami, która od 1975-go zdobi(ła) ten fragment miasta, zanim nie wyrosły wieżowce Marriotta, Elektrimu, Comarch i czegoś tam jeszcze. Teraz Centralny stanowi przemoknięte, przerdzewiałe, pokrywane plastrami-łatami targowisko, jego przejścia i hale są zapełnione bazarowym biznesem, smród zmieszanych fast-potraw, kaw, pieczywa, cebuli, serów i czego kto chce, razem z przedpotopowymi toaletami i kwiaciarenkami wprost w przejściach, nie pozwala dojść do księgarni, po drodze oczywiście polują na naszą gotówkę wydrwigrosze kantorowi i paserzy gadgetów elektronicznych. Człowiek z zewnątrz nie trafi samodzielnie ani do hali głównej, ani na perony, częściowo wyłączone z okazji remontu.

 

Śródmieście – to stacja równie podziemna jak Centralny, zresztą kto sprytny to przemknie się między stacjami (dworcami?) poprzez meandry tuneli, oczywiście doświadczając wszystkiego, co bazarowe, pomykając zawężonymi przez biznes i geszeft, niegdyś dobrze zaprojektowanymi przejściami, a dalej – również „kanałami” – wchodzi się w świat Złotych Tarasów, nowoczesnego wyciskacza gotówki i dostarczyciela rozrywek, z zewnątrz podobnego do lawiny błotnej rozlanej między przechylonymi kamienicami. Śródmieście wystaje ponad ziemię dwoma soc-realistycznymi budynkami, w których – skąd to znamy – przestrzeń zagospodarowują kebaby i podobne biznesiki. Dodajmy, że Śródmieście to stacja kolejek podmiejskich i „blisko-bieżnych”, miejsce, do którego podwarszawska prowincja – z moją szarą osobą włącznie – co dzień rano przybywa setkami tysięcy ze wschodu i zachodu oraz z południa (północo-wschód kontroluje Warszawa Wileńska, też stanowiąca dodatek do hipermarketu). A wieczorami, w piątki i w soboty, ta sama prowincja, wyfiokowana, dociera do stołecznych dyskotek i jakichś tam jeszcze rozrywek.

 

Najbliżej Marszałkowskiej jest stacja Metro-Centrum. To już inny system komunikacyjny i całkiem inna estetyka. Choć schowana – jakżeby inaczej – pod ziemią, to robi dobre wrażenie pod każdym względem, począwszy od wejścia z placyku przy głównym rondzie komunikacyjnym Warszawy, poprzez funkcjonalnie rozłożone biznesy, dalekie od bazarowego geszeftu, choć też pewnie próbujące „szarej strefy”, bo jak przeżyć biznesowo w Polsce bez kombinowania? Nasze nowoczesne metro przeżyło już co najmniej jedno nowoczesne wydarzenie, nie wyjaśniony do dziś zamach bombowo-terrorystyczny. Może to była ściema, jak wszystko w Warszawie?

 

Wróćmy do Głównego. To jedyny dworzec warszawski, do którego nie dociera szary cień Pałacu Kultury, największego budynku w Polsce, serdecznego podarunku od mocarza, przyjaciela, sojusznika ze Wschodu (nie mylić z Mędrcami, choć iglica na Pałacu lśni jak Gwiazda). Może dlatego też Główny to jedyna stacja naziemna z tych centralno-główno-śródmiejskich? Pozostałe wolą przemykać się „kanałami”.

 

 

*             *             *

Jak widzicie, Szanowni, aby nie wpaść w nazewnicze pułapki komunikacyjno-warszawskie, trzeba dobrej orientacji w terenie i w używanym tu słownictwie.

 

Podobnej, a może jeszcze większej orientacji potrzeba, kiedy się dumnie pomyka do lokalu wyborczego: nie wolno nam iść na ślepo, kiedy tylko zobaczymy fajne nazwy: Demokracja, Samorząd, Obywatel. Może się bowiem okazać, że to tylko ładnie ukraszona przykrywka dla wielozapachowych geszeftów, połączonych nie do końca rozpoznaną siecią przejść podziemnych, a na wierzchu wystają tylko nic nie znaczące fasady, pozostające zresztą w cieniu przemożnego Państwa!

 

Nie wolno wierzyć na słowo krzykliwym sprzedawcom, że tu jest Centrum, a tu Centralny, a tu Środek, a tu zaś Miejsce Główne. Bo może się okazać, że Miejsce Główne to muzeum zajęte przez pocztę, że Środek to węzeł spraw prowincjonalno-drugorzędnych, że Centrum to zupełnie inna bajka, a to co Centralne – właśnie jest w remoncie.

 

Największy zaś zegar, odliczający nam wszystko, i tak zdobi gmaszysko Państwa górujące nad całą dziedziną. No, chyba że spojrzymy na inny pobliski licznik, odliczający nam dług publiczny, przyrastający w tempie 100 tysięcy PLN na minutę. Nie uwierzycie: ten licznik ustawiono, co prawda,  w środku miasta, ale za to na Cepelii!

 

Oj, dana’ż, moja dana!

 

 

PS:

Mimo wszystko, przeczytajcie o tym, że możliwy jest w Polsce inny ustrój (tutaj). By żyło się lepiej wszystkim.

Kontakty

Publications

Żonglerka

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz