„Творимо історію разом”. Mistrzowie mimikry

2012-04-28 06:58

 

/niby o futbolu/

 

Pokażcie mi drugi taki przypadek: „Najważniejsze uchwały w sprawie Чемпіонатa Європи з футболу 2012 (czytamy w Pedii) przegłosowano między Rzeszowem i Przemyślem – w autokarze wiozącym polskich delegatów do Lwowa. Podpisano tam trzy dokumenty: uchwałę o wspólnej organizacji Euro 2012, pięcioletnią umowę o współpracy między federacjami oraz listy do ówczesnych prezydentów obu państw: Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy z prośbą o poparcie starań”. Był wrzesień 2003. Potem już poszło jak z płatka: Zbigniew Boniek i inni koledzy z boiska przemawiali do Platiniego, a Hryhorij Surkis (pomysłodawca „eventu”) przemawiał do rozmaitych kieszeni. Skutecznie, bo wspólne gole i szemrany mega-biznes jakoś się zgrały w jedną ideę.

 

Nie wiem jak wy, ale ja nie mam żadnej wątpliwości, że ktoś na polskich szczytach od kilkunastu miesięcy pluje sobie w brodę, że kiedyś wpadł na pomysł wsparcia ukraińskiego szemranego biznesu i doprosił się u Platiniego tych nieszczęsnych mistrzostw.

 

Miało być święto: pobudowane drogi na europejską miarę, odmalowane pociągi prujące powietrze po szybkich torowiskach, stadiony i ich okolice tak wypasione, że narody klękajcie, rumianolice słowiańskie dziewczęta machają chusteczkami i czym tam jeszcze mogą, a gościnna ludność wita chorągiewkami i jadłem wesołych i wielobarwnych, ciekawych miejscowej kultury i historii kibiców, gotowych podglądać, jak się robi zielone wyspy, pośród których dominują młode małżeństwa z pociechami. Zmyślam? Zajrzyjcie do zszywek w gazetach z okresu sprzed 7-9 lat!

 

Miała być trampolina ku Europie dla najważniejszego w polskiej polityce piłkarza i jego drużyny.

 

Będzie niemal stan wojenny, aby ludzie ze świata i z Kontynentu jak najmniej zauważyli z dzikiego badziewia, będzie potiomkinowska wioska, w której oczy gości raczone będą atrapami, te zaś będą szybko przewożone z miejsca na miejsce. Tubylcy zaś będą „zamiatani pod dywan”, brutalnie i bez pardonu, choć to akurat oni są sponsorami całego picu. Bataliony zamaskowanej policji w czarnych kamizelkach będą kordonami umilać wszystkim radosne święto futbolu, a tysiące inwigilatorów będą obwąchiwać ludność, czy czegoś niespodziewanego nie szykuje. Futbolowi luminarze i służący im wiernie rządowcy będą bankietować i załatwiać jakieś european deals, oddzieleni dźwiękoszczelnie od realnego świata. Telewizje oficjalne będą kadrować najfajniejsze scenki i dokumentować je wiekopomnie, a telewizje pozostałe będą grać ze służbami w kotka z myszką, aby tylko zdołać nakręcić jakąś prawdę o mistrzostwach i o Polsce.

 

Kto nie wie, o czym mówię, niech sobie połączy w myślach w jedno i pomnoży przez 100: wizytę Obamy w Polsce (równolegle ze zgrupowaniem środkowo-europejskich głów państw), mecz Wisła-Legia (koniecznie z „ustawkami” w tle), budowę drugiej linii metra w Warszawie, telefon idioty o podłożeniu bomby w hipermarkecie, najazd Mongołów na Polskę sprzed kilkuset lat. Zbierzcie to wszystko do jednego wora i spotęgujcie do rozmiarów ciężarówki. Oto wasze Euro 2012.

 

Nawet nie wiem, czy zacząć od początku, czy od końca.

 

Może tak: na pewno już przekalkulowano w zaciszu, jaka kompromitacja będzie mniej kosztowna: odwołanie mistrzostw (tak po prostu, z dobrawoli), czy ich uparte przeprowadzenie, samemu sobie na pohybel. Czy warto narazić się na śmiech w Europie, czy raczej na wściekłość jednego z władców Europy, jakim jest niewątpliwie szef UEFA, obok wodzów Europäische Zentralbank, Commission européenne, European Broadcast Union, European Police Office i kilku podobnych organizacji, „cichych” ale skutecznych w swojej robocie.

 

Pytam na 40 dni przed meczem inauguracyjnym: czy ktoś ma pojęcie, jak przemieszczać choćby 10 tysięcy osób nie znających kraju pomiędzy miastami odległymi od siebie o kilkaset kilometrów, kiedy ani torowiska, ani drogowiska nie spełniają podstawowych warunków technicznych, a ich budowa czy remonty nijak nie zakończą się do inauguracji? Odpowiedź: wiedzą to od dawna służby koordynowane przez Ministra Spraw Wewnętrznych. I tylko one, niestety, bo dobrze byłoby, aby lokalna ludność i przedsiębiorcy też mogli sobie zaplanować swoje działania w tym czasie.

 

Jak tych kibiców „zagospodarować” w miastach mistrzowskich, w dniach meczowych? Odpowiedź: jak wyżej. Dodam tylko, że ci kibice raczej nie są turystami ciekawymi starodawnej polskiej architektury, artystycznych pień ludowych, staropolskiej kuchni, głębi krajobrazów. Raczej będą pełnić rolę dwutygodniowych konkwistadorów, łasych na wszystko, co da się chapsnąć w dzikim, nieznanym kraju.

 

Czy ktoś ma pojęcie, jak sprzed oczu tysięcy gości zagranicznych (i setek kamer zagranicznych) odsunie się naszych rodzimych szaraków, a także buntowników anty-ustrojowych, którzy będą chcieli nagłośnić problemy polskie, korzystając z okazji? Odpowiedź: jak wyżej.

 

Czy ktoś wie, tak na poważnie, co będą robić normalni, szarzy ludzie w czterech wielkich miastach i na trasach „pomiędzy”, kiedy kopacze piłki i ich kibice będą sobie używać w naszym gościnnym i ze wszystkiego zadowolonym kraju? Odpowiedź: będą poddani „niezbędnym chwilowym uciążliwościom”, w postaci oczywistego zakazu wstępu do centrów miast (chyba że ktoś lubi ryzyko), ograniczonej swobody poruszania, szalejącej drożyzny, przestojów, wzmożonych kontroli, krańcowego lekceważenia ludzkich zwykłych spraw.

 

I tak dalej.

 

Kto jest bystry, ten zauważył ruchy kadrowe w miejscach kluczowych dla Mistrzostw: najbardziej spektakularne – to „zmiana” w zarządach kolejowych. Ale kto bystry, ten zauważył kilkadziesiąt podobnych operacji. To nie są zmiany na chwałę kolei i wszystkich tych instytucji – tylko są to przegrupowania operacyjne na użytek Mistrzostw. A to czyni różnicę. Taką samą, jaka jest między przygotowaniami do wojny i przygotowaniami do premiery teatralnej.

 

Euro 2012 jest ukraińsko-polską niedoróbką, robioną bez tołku, na chybcika, z dużą dawką „ręcznego naprawiania” w stylu „dajcie mi to, ja to załatwię”, pozbawioną jakiegokolwiek proceduralnego mózgu, trwającą dotąd wyłącznie ze względu na rozmaite polityczne i inne ciemne interesy, których nijak odkręcić, nadającą się wyłącznie do intensywnego śledztwa prokuratorskiego.

 

Sport w Europie od zawsze był męskim świętem zdrowej, przyjacielskiej rywalizacji. Dla uświetnienia hieroj olympiakoj agones - świętych igrzysk olimpijskich, do Olimpii przybywało wielu gości, widzów i pielgrzymów. Zawodnicy przybywali z miesięcznym wyprzedzeniem, by trenować pod okiem sędziów. W pierwszym dniu igrzysk składano ofiary i przysięgi. Tak piszą w Pedii. Wszyscy zawodnicy uczestniczyli w obrzędach ku czci Zeusa i przysięgali wraz z ojcem i swymi braćmi i siostrami, że będą walczyć uczciwie. Każdy składał przysięgę, że nie dopuści się żadnego oszustwa na zawodach, co potwierdzali drugą przysięgą, w której mówili, że ściśle przykładali się do ćwiczeń przez poprzednie 9 miesięcy. Zaprzysięgani byli również sędziowie.

 

Ale piszą też: „Nagrodami dla zwycięzców w początkowym okresie były wieńce z gałązek oliwnych, później także pieniądze, co stanowiło pokusę do nieuczciwej walki i korupcji”. No, i tego się Europa trzyma do dziś, rozwijając twórczo tę patologię. Zwłaszcza, kiedy gry odbyć się mają na północno-wschodnich peryferiach.

 

Skąd mam tę pewność, że gdyby plany logistyczne, znane dziś wyłącznie służbom, stały się powszechnie wiadome – to przerażeni tymi planami ludzie wywieźliby te mistrzostwa na taczkach wraz z Rządem?