A imię jego… awanturnik

2013-11-04 19:35

 

Słowo „awanturnik” w Polsce kojarzy się dwojako: z jednej strony to ktoś z pogranicza chuligaństwa, osoba agresywna, skłonna do awantur, z drugiej strony człowiek prowadzący burzliwy tryb życia, poszukiwacz przygód, ryzykant. Słownik krzyżówkowy i słownik synonimów dają nam najpełniejszy obraz: Aferzysta, Andrus, Apasz, Arogant, Baciar (batiar), Bandyta, Batiar, Buntownik, Burda (burdy wywołuje), Chce zajść (sensacyjnych zdarzeń), Cholernik, Choleryk, Chuligan, Często wszczyna kłótnie, Człowiek prowadzący burzliwy tryb życia, poszukiwacz przygód, Człowiek skłonny do awantur, Człowiek skłonny do wszczynania awantur, Człowiek skory do kłótni, Drań, Furiat, Gorączka (gorączkujący się), Grandziarz, Gwałtownik, Hałaburda, Impertynent, Impetyk, Intrygant, Judziciel (demagog, wichrzyciel), Kamikadze (kaskader, amator mocnych wrażeń), Kłótnik, Krzykacz, Łobuz, Łotr, Matacz, Mąciciel, Mąciwoda, Mieszacz (w przenośni), Nerwus, Oprych, Opryszek, , Pasjonat, Piekielnik, Podżegacz, Rzezimieszek, Skandalista, Ulicznik, Warchoł, Wichrzyciel, Zabijaka, Zakapior, Złośnik (osoba agresywna, łatwo wpadająca w złość, wszczynająca awantury).

Po francusku: aventurier, po angielsku: wrangler, po czesku: dobrodruh, po hiszpańsku: gamberro, po włosku: avventuriero, po rosyjsku: буян, po ukraińsku: авантюрист.

Urodził się w 1956 roku w podwarszawskim Pruszkowie. Dzieciństwo – wraz z siostrą – spędził podróżując po krajach latynoskich z ojcem, repatriantem z Wilna, korespondentem prasowym (m.in. w Hawanie, Madrycie i Lizbonie). Ojciec co najmniej dwukrotnie interweniował „zakulisowo” w sprawie wybryków dorosłego już syna: po latach udaje się to przedstawiać jako represje polityczne, choć – cytując klasyka z pałacu namiestnikowskiego – „sprawa nie jest jednoznaczna”. Syn dość biegle porusza się w kilku językach: hiszpański, angielski, rosyjski. Sprawnie włada też językiem polskim, jego teksty czyta się chętnie i z przyjemnością.

Za słownikiem „Niezależni dla kultury, 1976-1989”: Przed 1980 r. kolportował ograniczone ilości prasy II obiegu. W 1981 r. pracował jako redaktor w serwisie informacji "Solidarności" Regionu Mazowsze. W latach 1981-89 współredagował pisma "Miś" i "Robotnik", publikował w wielu czasopismach, drukował, kolportował, przewoził, składał, sporządzał makiety, nadawał audycje radiowe, wszystkie te czynności organizował. W 1987 r. był współzałożycielem Polskiej Partii Socjalistycznej. W tym samym roku z inicjatywy PPS uczestniczył w organizowaniu ogólnopolskiej akcji "Miesiąc prasy zakładowej", która doprowadziła do edycji bądź reedycji kilkudziesięciu tytułów pism wydawanych przez Komisje Zakładowe "S".

Ma w sobie coś z Doktora Jekylla i pana Hyde’a. Niepowtarzalny trybun, charyzmatyczny przywódca, bezkompromisowy obrońca uciśnionych – a jednocześnie lowelas, egocentryk, utracjusz. Ta druga jego strona skutecznie niweczy jakikolwiek dorobek strony pierwszej. Siedzi w nim naprawdę dobry człowiek, ale jest też w nim podły sukinsyn. Obaj nim miotają jak chcą, kiedy chcą.

Dość długo uwodził „starszyznę” PPS, doprowadzając do ruiny finanse tej zasłużonej partii, choć jednocześnie poświęcał swoje poselskie dochody na czynsz siedziby partyjnej w atrakcyjnym punkcie stolicy. Dziś nie jest postacią dobrze widzianą w tym ugrupowaniu, on, socjalista, który był po imieniu z Fidelem i Hugo.

Nie umie okastrować swojego temperamentu z pragnienia „polityki scenicznej”. Najbardziej frustruje go brak publicity i zbyt blisko będący konkurenci. Chodzi o konkurentów do miana społecznika, aktywisty, samca, przywódcy, zawiadowcy spraw, posiadacza racji. Na własne oczy widziałem oba rodzaje frustracji, i to nie raz. A także skutki tych frustracji. Największą jednak jego wadą jest coś, co powoduje, że nie powierzę mu już nigdy ani złotówki. Na tym polu bowiem jest on jednym z nielicznych, którzy nie umieją pojąć roli pieniądza we współczesnej rzeczywistości, dostawszy pieniądze zachowuje się jak przedszkolak w sklepie ze słodyczami. Ileż przez to narobił zgryzoty!

Podziwiali go wszyscy, kiedy – napotkawszy coraz większy opór konkurentów lewicy flibustierskiej i koncesjonowanej – odszedł z polityki w społecznikostwo, założył Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej. Z iluż to ust słyszałem, wypowiadane z ulgą: „no, zajął się tym, co mu zawsze najlepiej wychodziło”. Mówiłem: mylą się: zrobi wszystko, by znów znaleźć się w oku cyklonu. I wtedy wypełznie z niego to, co już wypełzało i co znane jest wszystkim jego znajomym. Obym się mylił.

Jego imię do niedawna powoli zanurzało się w „oblivion”. Znaczyło, ale coraz mniej. Wysługiwali się tym imieniem rozmaici polityczni szafarze. A on, nałogowiec polityczny, godził się na trzeciorzędne role w marnych przedstawieniach. Byle być.

Ostatnich wydarzeń nie planował, same „się stały”. Najprawdopodobniej doprowadzą go na Wiejską, o czym rozpaczliwie marzy od czasu, kiedy zerwał z SLD. Szczerze mówiąc, nie umiem dziś powiedzieć, ile w tym wszystkim jest wyrachowania czynnych polityków, którzy dotąd jakoś nie dostrzegali jego „szlachetnej roboty”, a ile szacunku dla dziesiątków wolontariuszy, bez których – to też trzeba powiedzieć – owa „szlachetność” nie zdołałaby się zmaterializować. Wolontariusze – wiadomo – są zawsze niemal bezimienni.

Tyle dobrego, że sprawa bezdomności i opresyjnego prawa lokatorskiego-eksmisyjnego, znalazła swoje miejsce w debacie medialnej.

Piotr Ikonowicz jest wspaniałą, kolorową postacią polskiej lewicy. Zarazem Piotr Ikonowicz jest enfant terrible polskiej lewicy, stanowi dla niej zagrożenie, tym bardziej, im bardziej ogniskuje na sobie jej uwagę. Chyba że…

Ułaskawienie (indulto, grâces, pardon, clemency, Gnadenbefugnis, помилование) – jak słusznie zauważa Andrzej Rozenek – to instytucja przeniesiona z czasów monarchii. Podstawowym warunkiem ułaskawienia jest albo przydatność skazańca dla państwa, albo głęboka przemiana skazańca w wyniku procesu skazującego, albo społeczne szkody towarzyszące wykonaniu kary.

Ułaskawiwszy Ikonowicza Prezydent nic nie traci, a zyskać może. Na przykład pozbawi Piotra trybuny medialnej. Zresztą, już jest za późno.

Niżej podpisany został kilkakrotnie, w sposób przestępczy, „załatwiony” przez sądy, wrobiony przez instytucje i organy. Robi tę samą robotę, co założyciel Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej. Sam, na skalę, jaka jest możliwa. W najbliższym czasie pójdzie siedzieć za wyrok 200,- PLN, którego nie akceptuje (wykroczenie, którego nie było faktycznie i nie ma nawet w treści czy uzasadnieniu wyroku). Z polityki zrezygnował dawno-dawno, kiedy stwierdził, że nie leży w jego moraliach wybór „mniejszego zła”. Piotra Ikonowicza zna osobiście ponad 20 lat.