A niby co ja mam sobie myśleć?

2017-01-30 05:36

 

Będzie o rządzeniu krajem i ludnością. Znaczy: Polską. I o formacji, która w roku 2015 bezdyskusyjnie zdobyła Jesienny Puchar Parlamentarny, a wcześniej wygrała w zaskakujących okolicznościach wiosenną prezydencką All Star Game.

Zanim te dwie wiktorie nastąpiły – „społeczeństwo obywatelskie” linczowało PiS jak chciało. Słowo „faszyzm” było najłagodniejsze. I to zanim cokolwiek „nastąpiło”.

Kiedy powstał rząd – jednopartyjny, choć są ugrupowania udające same przed sobą, że to tylko koalicja. Do rządu nie wszedł oczywisty przywódca tej formacji, co „społeczeństwo obywatelskie” uznało za niegodne „kultury politycznej”, tak jakby to było w Polsce po raz pierwszy.

Mam przekonanie, że PiS nie odniósłby aż tak spektakularnych zwycięstw, gdyby w Polsce nie napęczniał wielogłowy ruch Oburzonych: zrazu wyrazicielem jego racji był skandalista J. Korwin-Mikke, ale politycznym strzałem w „10” okazał się artysta sceniczny Paweł K., który nie tylko „wyrażał”, ale i „reprezentował”. Robił to wystarczająco prawdziwie, by podstawić nogę formacji udającej (do dziś zresztą), że 8 lat jej rządów to pasmo wzorcowych działań i projektów, ale wystarczająco niezgrabnie, by całe zamieszanie zdyskontował PiS, obyty w takich grach.

Dziś, po kilkunastu miesiącach, jestem przemądry jak każdy, ale sądzę, że do oczywistej przewagi „w szablach” PiS dołożyłby dyspozycyjność kilkuset tysięcy zorganizowanych oburzonych, gdyby tuż po wyborach’2015 utworzył jakieś poza-parlamentarne ciało dyskusyjno-konsultacyjne, gdzie omawianoby „kolejkę” spraw ustrojowych do załatwienia. Ustrojowych!!! Bieżące rządzenie – niechby sobie PiS uprawiał na własny rachunek, ale zmiany Konstytucji, Ordynacji Wyborczej, ustrojowe usytuowanie samorządów – mogłyby pozostać w kompetencji „grupy Kukiza”, w której znalazłyby się może nawet partie pozaparlamentarne.

W PiS – zwycięskie jest jednak myślenie „damy (sobie sami) radę”.

No, ale to moje wymysły. Do dziś jednak warte rozważenia, wobec zastanawiającej eksplozji KOD i atrakcyjności tego „ruchu” dla dotychczasowych beneficjentów Transformacji.

Jeszcze jedna uwaga wstępna.

Ustępująca-przegrana formacja jest – do dziś – gruntownie zakorzeniona w kilkunastu „państwach w państwie” (PwP): wymiar sprawiedliwości, skarbówka-budżety-windykacje, bankowość i ubezpieczenia, samorządność gospodarcza, połowa ruchu związkowego, połowa mediów, administracja lokalna, parabudżetówka, służby sekretne, itd. Jest to podstawowe wyzwanie dla każdej formacji dziś rządzącej: każde nam znane ugrupowanie okresu Transformacji ma – choćby się nie wiem jak wypierało – swój udział w kreowaniu PwP i swoje w nich beneficja, więc rozprawienie się z tym „rytem ustrojowym” – wymaga samouzdrowienia od, na przykład, PO, PiS, PSL, SLD, a od „nowych” pretendentów do władzy (Kukiz’15, .Nowoczesna, Razem) wymaga zdolności powstrzymania się, poprzestania na „przełknięciu ślinki”.

I druga uwaga.

Powtarzam do znudzenia: polskiej polityce bardzo pomogłoby, gdyby ktoś rzetelnie wyjaśnił, po jakiego czorta Donald Tusk, człowiek niebywałego, spektakularnego sukcesu politycznego po 1989 (i wizerunkowo-propagandowego) – niemal z dnia na dzień, niczym kacyk z bantustanu, pobiegł na saksy w połowie swojej drugiej premierowskiej kadencji, zabierając zresztą ze sobą „Wicepremierkę”, a samą Polskę zostawiając w rękach kłamczuchy powiatowego formatu, jakby mało tam było poważniejszych figur. Co takiego mu się paliło pod nogami? Czekanie, aż wyjaśni to Historia – mija się z celem. Zwłaszcza teraz, kiedy go trzyma w Europie bardziej talent do układanek i intryg, niż rzeczywista potrzeba „ober-europejczyków” – jest okazja, by tę „puszkę z pandorą” potrwaktować otwieraczem.

 

*             *             *

Zacznijmy od relacji między Władzą a Ludem.

Lud zamieszkujący Polskę – cokolwiek sam o sobie sądzi – w znakomitej większości rozpostarty jest od pradawna między dwie „figury roszczeniowe”:

1.       Pierwsza dotyczy minimum poziomu życia. Za głębokiego PRL nazywało się to „czy się stoi, czy się leży – dwa tysiączki się należy”. Współcześnie mówi się o „minimalnym dochodzie gwarantowanym”, który jest na wskroś projektem chrześcijańsko-konserwatywnym, ale propagandowo prezentowanym jako konserwatywny. Każda władza zatem powinna zaczynać od zagwarantowania każdemu człowiekowi – po chrześcijańsku właśnie – by spał pod dachem, jadł wystarczająco, miał odzienie, swobodnie czerpał informację i wiedzę, był pod bezwarunkową elementarną opieką medyczną, korzystał z powszechnie uznanych dobrodziejstw cywilizacji , w tym z infrastruktury-urbanizacji. Bzdurą jest każdy „słupek księgowo-rachunkowy”, który podważa ekonomiczny sens tego projektu. Jego uzasadnieniem jest idea-paradygmat ekonomiczny, na mocy którego gospodarka ma służyć człowiekowi, a nie on – gospodarce;

2.       Druga dotyczy „ducha zbiorowego”, który to duch domaga się poszanowania dla polskości – jakąkolwiek ona się jawi (wara obcym, jak sobie wyobrażamy naszą własną, rodzoną polskość) – poszanowanie jej zarówno przez „wszelką zagranicę”, jak i przez wewnątrzkrajowe reprezentacje polityczne. I choć czasem pobrzmiewa szowinistyczne zawołanie o Polaku, który „tylko pod tym znakiem” będzie sobą, co jest ewidentnym „parafializmem”, to rzeczywistym  wyrazicielem „ducha zbiorowego” są rozmaite formacje sięgające po przedwojenne, a nawet rozbiorowe tradycje, definiujące wroga polskości jako tego, kto mówi po rosyjsku i po niemiecku: nic dziwnego, bo to są żywioły od zawsze najbardziej sąsiedzkie, a do tego jeden ma odwieczną skłonność do „drang nach osten”, a drugi nie może otrząsnąć się z „polskich doświadczeń” z okresu Wielkiej Smuty, więc dzisiejszą odsłonę Rzeczpospolitej traktuje jak „bliską zagranicę”.

Formacja starająca się rządzić Polską od kilkunastu miesięcy – jest o niebo bliżej Ludu w realizacji powyższych dwóch punktów niż jakakolwiek formacja po 1989 roku. Dużo bliżej, niż np. drużyny polityczne wspierające niegdyś Władysława Gomułkę (nie kpię), zanim okazał się on małostkowy w sprawach „polskiej drogi do socjalizmu” i w sprawach „judeo-ośmiornicy” (to ostrzeżenie dla władzy: porzucić małostkowości).

Więcej: formacja, która rządziła przez poprzednie dwie kadencje – wręcz odwrotnie: starała się albo nie zauważać tych dwóch wymiarów „polityki ludowej”, albo starała się „wychowywać” Lud w duchu demokracji, rynkowości, europejskości, z marnym skutkiem, skoro statystyczne sukcesy „zielonowyspowe” okupione zostały liczniejącymi i pęczniejącymi wykluczeniami oraz potężniejącą przewagą „przedsiębiorczości zagranicznej” nad rodzimą.

 

*             *             *

Zupełnie inną sprawą jest „estetyka rządzenia”. Ta w wykonaniu PiS pozostawia wiele do życzenia. PiS sprawia wrażenie, jakby swój projekt sanacji ustrojowej chciał zaprowadzić w terminie „na wczoraj”, a to oznacza, że brukuje Polsce piekło swoimi dobrymi chęciami.

Osobiście mam przekonanie – i chętnie go bronię – że „grupa sprawcza” PiS ma tych dobrych chęci cały wór. Ale niesie go mało estetycznie:

1.       Od początku ubolewam nad tym, że ewidentne szachrajstwa „byłej” formacji (na przykład te związane z Trybunałem, z lata 2015) – są cerowane „na rympał”, pośpiesznie, bez należytego objaśnienia opinii publicznej, o co naprawdę poszło (to napędzało KOD);

2.       Od początku dawałem „placet” M. Morawieckiemu, zwłaszcza ze pochodzi z „dobrych genów”, którym na imię Kornel, ale z czasem zauważam, że najprawdopodobniej jest on (chyba) rzecznikiem tej części świata, którą reprezentuje Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Monetarny, NATO;

3.       Od początku wskazywałem na to, że najwyższym priorytetem dyplomatycznym Polski jest Europa Środkowa, z uwzględnieniem, że stanowimy jej zachodnio-północną flankę, a nie „matecznik”: sprawa ukraińska jest w tym wszystkim ważna, ale przecież nie via Międzymorze!;

4.       Od początku uważam, że Europa Środkowa powinna (banał) z równoważną uwagą wsłuchiwać się w odwieczne wpływy kulturowe Zachodu, Orientu i Rosji, wybierając to co w nich najpożywniejsze kulturowo: jakoś nie widzę w tym potrzeby nabożnego traktowania Ameryki;

5.       Od początku wyrażałem zdumienie wobec nadprzeciętnego znaczenia „mrocznej trójcy” w rządzie (resort sprawiedliwości, obronności, bezpieczeństwa wewnętrznego): nawet zamiar odcięcia Polski od niewskazanych powiązań międzynarodowych tego nie uzasadnia;

6.       Od miliona lat twierdzę, że świat przechodzi na jakościowo inny tryb zarządzania globalnego: w miejsce radzieckiego „zasiewu socjalistycznego” (w kontrze wobec amerykańskiego „zasiewu militarno-demokratycznego”) – wchodzi chiński Umiar+Harmonia, pod którego skrzydła chowa się np. Rosja (patrz: BRICS): polska dyplomacja zdaje się w tej sprawie „głupa palić”;

7.       Mam pewność wynikającą z „rachunków politycznych”, że kilkuset-tysięczną Nomenklaturę polską (niebezpiecznie rozrastającą się w ostatnich latach) i towarzyszące jej giga-zadłużenie wszelkich budżetów – można przebudować wyłącznie drogą kilkunastu „reform”: a jednak sposób, w jaki się do tego zabiera formacja rządząca – nie ma u mnie aplauzu;

Moja ocena tych siedmiu (i kilku drobniejszych) potknięć w dziedzinie estetyki politycznej jest mocno ugruntowana.

 

*             *             *

Najnowszym powodem dla polskich egzaltacji jest sprawa przebudowy polskiej administracji lokalnej, dla niepoznaki zwanej samorządem.

Dla mnie nie dziwota, że formacja rządząca chce mieć „na niższych szczeblach” kontrolę nad poczynaniami „władzy terenowej”. Gdybym rządził – to zamiast techniki „na rympał” (kadencyjność) uruchomiłbym RIO (podlega Premierowi, a nadzór ma MSWiA): dam sobie uciąć, że takich afer jak „ratuszowa” znalazłoby się w każdym województwie kilkanaście – i po kłopocie. No, ale mówimy o „państwach w państwie”, więc trzebaby wykazać determinację w „samo-oczyszczeniu”…

No, i pozostaje otwarta kwestia dokończenia „projektu samorządność”. Tu akurat PiS idzie dokładnie w odwrotną stronę, niż ja bym sobie wyobrażał: w moim koncepcie (demokracja swojszczyźniana, demokracja powiernicza) lokalne społeczności powinny sobie same ustawiać ordynacje wyborcze (w tym terminy wyborów i kadencje), sposób finansowania rad i urzędów, a do tego taka instytucja jak Rzecznik (nazywam ją Ławnikiem Ludowym) powinna być zainstalowana w gminie, a nie na szczeblu centralnym, zaś uprawnieniem Ławnika powinno być czasowe, za to natychmiastowo-interwencyjne zatrzymanie (weto) wszelkich działań sądowych czy administracyjnych w przypadkach podejrzeń o sitwiarską opresyjność albo o windykacyjną niesprawiedliwość.

Profesor Jerzy Regulski – jeden z trójki współtwórców obowiązującego (zainstalowanego) konceptu samorządności, jasno się wyrażał: rozpoczęliśmy, zarzuciliśmy, zaniechaliśmy. No, to czemu nie odświeżyć? Nie wspominałem przypadkiem powyżej o powołaniu ciała konsultacyjnego?

 

*             *             *

Pycha, mała skłonność do poddawania własnych konceptów weryfikacji szerokich środowisk, poczucie oblężonej twierdzy – to w polityce narzędzia „skuteczności doraźnej”, coś jak „dyktatura proletariatu”.

W mojej ocenie – doraźność zakotwicza się w polskiej polityce, prowizorka nabiera rutynowej patyny. Ale mogę się mylić, bo to rzecz ludzka…