30 lat po Reykjaviku

2016-03-21 13:57

 

Kiedy Gorbaczow z Reaganem czynili pokój w „dymiącej zatoce”, grali znaczonymi kartami. Reagan rozumiał, że przez najbliższych kilka lat nie osiągnie tego, co dziś jest banałem: stuprocentowa inwigilacja przeciwnika i możliwość jego precyzyjnej eliminacji oraz wyrafinowane techniki dywersji-sabotażu. Gorbaczow rozumiał, że jego polityka „głastnosti” nie zazębia się ze wzmożonymi zbrojeniami kosztem ubożejącej konsumpcji gospodarstw domowych. Pokazanie światu przez obu, że niecha się zbrojeń – bezcenne.

Po kilku latach, zanim Rosja odrzuciła pięknoduchostwo Gorbaczowa i jego karykaturę Jelcyna, USA zdążyła ustawić się w roli hegemona świata. Cóż to jednak za hegemon, który dominuje wyłącznie za pomocą kapitału fikcyjnego i technicznej przewagi militarnej…

Po rozpadzie ZSRR Ameryka zintensyfikowała poszukiwania formuł realnej, praktycznej dominacji nad światem. Europa Środkowa, Afryka Północna, Arabia, Azja Centralna. Tylko ktoś nieuważny nie widzi amerykańskiej ręki w nawracających spazmach.

 

*             *             *

Tu jest miejsce na dłuższy wywód o Ameryce Łacińskiej i jej perspektywach na tle globaliów. Kiedyś to miejsce zostanie wypełnione treścią.

 

*             *             *

Mimo, że na czoło świata wysuwają się konsekwentnie Chiny (którym każdy chciałby podstawić nogę) – Ameryka Łacińska pozostaje pod wpływem marksizmu, w tej osobliwej latynoskiej redakcji, uwzględniającej Boga jako nadawcy idei sprawiedliwości doczesnej, echa sprawiedliwości wiecznej. Nie, nie chodzi o sprawiedliwość społeczną pojmowaną jako walkę z wyzyskiem: chodzi o opiekę elit nad maluczkimi. Nierówności są tak samo naturalne, jak klapsy dawane niesfornemu berbeciowi.  Co innego jednak klaps, a co innego dzikie wyżywanie się na słabszym. Co innego zysk, a co innego pozbawianie innych szans.

Oczywiście, że mowa o teologii wyzwolenia.

Początek XXI wieku to nie jest dobry czas na sekularyzm. Religie rosną w siłę i radykalizują się, wkraczając na grunt polityki.

 

*             *             *

Znów dokonuję skrótu

 

*             *             *

Jest jakaś umowa – bliżej nieznana szarakom – między Kremlem a Białym Domem, w sprawie Ameryki Łacińskiej (i czegoś w zamian). Zaowocowała ona spotkaniem Franciszka z Cyrylem w Hawanie, w połowie lutego 2016. Tyle ściemy, ile nam podano z tej okazji – rzadko się zdarza. Tymczasem był to ostatni akt dyplomacji rosyjsko-amerykańskiej, na mocy którego Ameryka może sobie z Kubą poczynać dowolnie (awersu tej umowy nie znamy).

Pozostaje tylko zastanowić się, czy mamy do czynienia z porozumieniem tej miary, co tamto z Reykjaviku. Stawiam na stół pogląd – że tak. Wszystkie amerykańskie próby osaczania Rosji (ostatnio ukraińska) – zawisają w jakiejś kłopotliwej próżni. Wszystkie rosyjskie więzi z krajami Ameryki Łacińskiej bledną. Dlaczegoby się nie dogadać? Co z tego, że Chruszczow przewraca się w grobie?

Będę uważnie śledzić komunikaty i relacje. Trzeba też odgrzać hiszpański, bo angielskojęzyczne media mało się tym interesują.