5 rozdań i wciąż to samo

2012-06-21 09:58

 

Podobno świat się zmienia na oczach człowieka. I do tego zmienia się za jego sprawą. Na wszelki wypadek przychylam się do tego poglądu, choć potrafię sobie wyobrazić świat (ten doczesny) bez człowieka, zatem zmieniający się bez jego udziału i bez jego wiedzy.

 

Od czasu pojawienia się człowieka na Ziemi – zdążył on wypróbować już 5 formacji społecznych (politycznych), które można nazywać ustrojami albo systemami.

  1. Rozdanie przedludzkie. Pierwsza z tych formacji zakładała, że człowiek jako fenomen jest jednym spośród wielu równorzędnych mieszkańców świata, świat zaś jest niezwykle niebezpieczny w każdym miejscu i w każdej chwili. Wobec tego najskuteczniej się żyje w stadach, w których „jednostka niczym, kolektyw zaś jest ponad wszystko”, co Majakowski ujął dużo później w swojej poezji socrealistycznej, a nieco wcześniej Marks nazwał wspólnotą pierwotną i mylił ją z demokracją, a jeszcze wcześniej w podobnym duchu totalitaryzmu wypowiadał się Platon, i to w kilku tomach, podobnie Konfucjusz. Zapomnieli dodać, że w takim kolektywie zawsze był co najmniej jeden „równiejszy”, który wraz ze „swoimi” trzymał stado za uzdę i powoził nim wedle swojej woli, zanim Los nie wymienił go na innego, rządzącego na tych samych warunkach.  Ale w czasach, kiedy taki ustrój dominował – nikt jeszcze nie prowadził kronik, nie pozostało też po nich żadne DVD. Można tylko przypuszczać, że skoro niektórzy uczestnicy wspólnoty stadnej uświadamiali sobie swoje JA (a to jest warunek minimum bycia człowiekiem) – to zaczął uświadamiać sobie doświadczaną przemoc, władzę, przymus, uzurpację, deprywację. Zaczął porównywać to, co oferował stadny zamordysta z tym, co sam sobie wyobraża. I w tych porównaniach coraz częściej wydawał się sobie bardziej rozumny niż szef i jego system. Wtedy totalitaryzm stadny stawał się uciążliwy, i w ogóle stawał się jako taki, bo zagnieździł się w świadomości ludzkiej;
  2. Megamachia. Po jakimś czasie równorzędnej gry człowieka z wszystkim co żywe (a jeśli coś nie było żywe, to człowiek ożywiał to swoimi wyobrażeniami duchowo-mistycznymi) – nastąpił cywilizacyjny skok intelektualny: w hordach pierwotnych nie wszystkim dane było świadome JA, w okresie późniejszym każdy już miał świadomość samego siebie (jednostkową i wspólnotową). To pozwoliło na radykalne przyspieszenie intelektualne, w tym polityczne. Na szczęście dla „równiejszych”, dawało to również skutki ekonomiczne, bowiem człowiek, który wie kim jest i zna swoje miejsce pośród wszystkiego innego, łatwiej poluje i zbiera oraz przysposabia i oswaja. Z ekonomicznej formuły pozyskania biernego (łapiemy co daje Natura) przeszliśmy do pozyskania intensywnego (wydzieramy Naturze to co ma najcenniejszego). Dla takiej roboty hordy łączyły się w większe organizmy (decyzję podejmowały oczywiście „elity”), po raz pierwszy powstały odrębne warstwy rządzące, niekiedy nawet kilkudziesięcioosobowe, a status społeczny (polityczny) zaczął być praktycznie dziedziczny. Marks taki ustrój raczył nazwać niewolnictwem, co niekoniecznie oznacza możliwość „nabycia” i „swobodnego zastosowania” jednych ludzi na korzyść innych. Po prostu ci, którzy nie uosabiali „reżimu politycznego” – stanowić zaczęli zwykłe „mięso” dla „elit”. Formuła pierwotna „jednostka niczym” traciła na znaczeniu w obszarze „elit”: elity bowiem stawały się swoistą „wspólnotą równiejszych” żyjącą kosztem pozostałych, zarządzaną na innych prawach, w której akurat jednostki zaczęły nabierać „marki” i związanej z tą „marką” ochrony osobistej, wspieranej magiami i mitologiami. Tak uwspólnotowione „elity” goniły szarą masę anonimową do wielkich przedsięwzięć cywilizacyjnych, na ówczesną miarę, z czego połowa to było widzi-mi-się nikomu niepotrzebne, gigantolubne fanaberie „markowych” jednostek rządzących;
  3. Paradoksalizm. Zorganizowany politycznie w „grupy do wielkich zadań” człowiek pod wodzą i pod batem „urodzonych” uczynił Ziemię sobie poddaną. Stało się jakoś tak oczywiste (zwłaszcza na mocy „boskiego nadania”), że świat jest po to, by służył „urodzonym”, a pozostali są po to, by „urodzonym” nieba przychylać, samemu zaś być wdzięcznym za resztki z pańskiego stołu. Polityczno-ekonomiczny wyraz tej nowej formacji oparty był na paradoksie, nieznanym wcześniej: wszelkie dobra materialne okazały się nie dobrami wspólnymi, tylko dobrami „urodzonych”, które oni już we własnym zakresie wydzielali sobie na specjalnych prawach. Tym samym owoc jakiejkolwiek pracy z użyciem tych dóbr stawał się łupem „urodzonych”, a zatem aby szarak mógł konsumować owoc swojej własnej pracy i zapobiegliwości – musiał otrzymać „imprimatur” od „urodzonego”, do którego był „przypisany”. Paradoksalizm – czyli powszechny system łaskawego rozdzielania wcześniej zawłaszczonego – nie mógł obejść się bez skomplikowanej, hybrydowej meta-struktury politycznej, która angażowała w roli „głównych”, „pod-głównych”, pomagierów, rachmistrzów, nadzorców, kontrolerów, sędzich, ścigaczy, itd., itp. – około połowy ludności. To też okazało się novum: sednem wszelkiego zainteresowania rządzących stawali się wyłącznie oni oraz rozległa pajęczyna zależności politycznych, jaką upletli oni – wedle talentów i umiejętności – po całym swoim dominium. Zaś los Kraju i szarej Ludności pozostawał poza sferą jakichkolwiek zainteresowań „elit”, które szaraków traktowały z tą samą dezynwolturą, jak zwierzynę, na którą lubiły polować. Zajęcia, które w rzeczywistości dawały to co nazywamy dochodem narodowym – uchodzić zaczęły za podłe i poślednie, zaś „marki i szlachetności” nabierały zajęcia pasożytnicze: sprawy dworskie, sprawy wojskowe, sprawy top-administracyjne, dyplomacja, sprawy intelektualne (a sprawy artystyczne podzielono na te „dla plebsu” i te „wzniosłe”). Polityczna moc totalitarna wywodzona była z opisanego wyżej paradoksu: kto dostarcza do puli dobrobytu wiele – ten chodzi w jarzmie, a kto jedynie dzieli i używa sobie – cieszy się wolnościami i pozycją społeczną;
  4. Aż nastąpiło rozdanie pluralistyczne. Najpoważniejszą kategorią polityczną zaczęła się stawać WŁASNOŚĆ. Nie odbyło się to w sposób prosty: wszak punktem wyjścia było to, że cała własność „wszystkiego co jest” skupiona była w „organach i urzędach” czerpiących swoje plenipotencje ze szczytów elitarnych, te zaś upoważnienie miały pozaziemskie, boskie, opatrznościowe. Stało się jednak, że plenipotenci uzyskiwali „na boku” więcej i więcej, ponad to, co obowiązkowo przekazywali „do góry”. Mieli też czas i energię na swoje własne przedsięwzięcia „biznesowe”, z których niektóre okazywały się całkiem korzystne ekonomicznie. Po raz pierwszy świat stanął przed takim oto dylematem: szara masa nadal dostaje mikrą część owoców swego trudu, top-elity żyją w uświęconym próżniactwie coraz mniej rozumiejąc z realnych procesów, a pomiędzy nimi urasta warstwa „gospodarska”, która jednak „na salony” wpuszczana jest albo nocą, albo kuchennymi drzwiami, bo jej „urodzenie” nie zawsze jest tych salonów godne. Kupowanie tytułów nie dawało odpowiedniej satysfakcji. Zatem „gospodarze” dokonali – trwało to długie lata, ale sprowadza się do jakościowo jednego aktu – przewrotu politycznego, w wyniku którego łupieżcy-próżniacy ustąpili łupieżcom-gospodarzom. W systemie-ustroju nic się nie zmieniło: zamieniono tytuły „urodzeniowe” na tytuły „własnościowe”, co uczyniło elity niezwykle zróżnicowanymi, choć nadal w sile pozostawał paradoksalizm, czyli zawłaszczenie dóbr powszechnych przez tych, którzy są najsprawniejsi w grze zwanej „pierwotną akumulacją kapitału”. Bo kiedy już „zakumulują” – pluralizm i równość się kończą, a zaczynają praktyki monopolistyczne, i to nie pojedyncze, tylko systemowo-ustrojowe. Zniewolenie nabrało barwy najdotkliwszej w historii: nie masz portfela – popadasz w pełną i nieodwołalną zależność od kogokolwiek, kto portfel ma. Możesz nawet sobie wybrać.
  5. Rozdanie mega-neo-totalitarne. Wyjaśnijmy: cztery poprzednie rozdania wcale nie wymierają, nadal są obecne w rzeczywistości, są niejako „surowcem politycznym” dla rozwiązań kolejnych. Powiedzmy dosadniej: nietrudno jest znaleźć we współczesnej rzeczywistości – na przykład polskiej – kompleksów rozdania przedludzkiego, megamachii, paradoksalizmu, rozdania pluralistycznego (w wersji zmonopolizowanej). Są one „normalnym”, codziennym elementem naszej rzeczywistości. Współcześnie przeżywamy jednak coś w rodzaju „montowania nakładki” na owe kompleksy. Owa „nakładka” jest montowana z następujących elementów: MONOPOLE (hybrydowa siecio-struktura organizacji i służb biznesowo-politycznych usztywniających  dystrybucję dóbr, wartości, możliwości, uprawnień, przywilejów, itd., itp.), PRAWO (tygiel, koniecznie tygiel a nie katalog, norm, standardów, nakazów, zakazów, nagród, sankcji, procedur, reguł wraz z warunkami ich przydzielania, kontrolowania, odbierania i egzekwowania, „podpiętych” pod urzędy, sądy i organy), PAŃSTWO (a raczej Twierdza Konstytucyjna, złożona z dopuszczeń, wtajemniczeń, immunitetów, „szybkich ścieżek”, nadzwyczajnych uprawnień) i LEGITYMIZACJA (pakiet „plansz” do gry politycznej, w wyniku których można dojść do apanaży, nie mylić z dochodami, zaś poza tymi grami jest się „zerem”). W wyniku mega-neo-totalitarnej „nakładki” – w każdym kraju innej – szaracy są uciskani coraz bardziej anonimowo, coraz bardziej nieodwracalnie (dziedzicznie), coraz bardziej beznadziejnie. W myśleniu potocznym oznacza to, że „kto się nie załapie do układu, ten praktycznie nie istnieje”. Spośród tych „załapanych” funkcjonuje tygiel „podłączeń i wykluczeń” (szaracy są trwale wykluczeni, ich szanse „załapania się” są iluzoryczne, pozorne). Mega-neo-totalitaryzm oznacza dobrowolne poddanie się łupieskiemu dyktatowi monopoli poprzez poszukiwanie szansy w „okolicach” nomenklatury, co zrodziło Zatrzaski Lokalne (dzielnicowe, powiatowe, gminne układziątka, pańskie i hermetyczne), zrodziło też swoistą wyłączność sprawczą klik, koterii i kamaryl. Cała reszta to sztafaż i fasada.

 

Polska, jako kraj wasalny wobec globalnych „żniwiarzy”, przeszła ekspresowo i na skróty od formacji Paradoksalizmu (gdzie Lud pracował, a Partia niepodzielnie władała) do ustroju Mega-Neo-Totalitaryzmu. Z pluralizmem mieliśmy do czynienia krótko tuż po II Wojnie oraz w kilu spazmach „antysocjalistycznych”: 1956, 1970, 1980, 1989. Dodajmy, przeszła ten błyskawiczny „proces” pod dyktando owych globalnych żniwiarzy.

 

To dlatego łatwiej jest nam dostrzec istotę Mega-Neo-Totalitaryzmu. O ile mamy oczy otwarte i słuch wyostrzony.