99 stan USA

2015-12-07 08:16

 

Wiem, że to nieładnie sarkać i szemrać, ale tak wcześnie jeszcze nie kolędowałem. Właściwie to nie chodziłem z Turoniem i Gwiazdą i czym tam jeszcze (śniegu na Mazowszu niedostatek), tylko podczas „wieczernic” emitowałem z siebie pro bono głosy związane z wierszami sprzed 150-200-250 lat, do których dołączono muzykę ludowo-oratoryjną, z czego powstały całkiem zgrabne kolędy. O, na przykład 16-go daję gawędę przeplataną kolędami, zapraszam.

W związku z moją „działalnością artystyczną” miałem przerwę w oglądaniu relacji na żywo z życia sextetu: Duda, Petru, Kukiz, „ktoś nowy” z PO, „niezależny ekspert” i „bezstronny dziennikarz”. W tych sześciu przypadkach ostatnio zmieniają się osoby „mikrofonowe”, ale role są rozpisane:

1.       Głowa Państwa cierpliwie robi swoje (rozstawia proporcje najważniejszych organów konstytucyjnych, co jaśniej zobaczymy, kiedy już zejdzie z afisza w środę spektakl TK;

2.       Petru – wniesiony na scenę polityczną w workach ostemplowanych przez świat bankierów – wzywa to „kryterium ulicznego” i jest najbardziej „oddolny” ze wszystkich;

3.       Kukiz – przegrupowuje swój „nie-program” tak, by pospólstwo z powrotem zaczęło się orientować, co to znaczy antysystemowość (niezmordowany jest tu Kornel);

4.       Ktoś nowy z PO wmawia pospólstwu, że przez 8 lat ostatnich rządów Platforma wniosła do dorobku Polski całe 26 lat i szkoda byłoby to wszystko zmarnować, tyle roboty na nic;

5.       Niezależny ekspert – tych nigdy nie zabraknie – wyjaśnia pospólstwu różnice między demokracją a republiką, czyli rządami ludu a rządami prawa;

6.       Bezstronny dziennikarz – tych więcej nawet niż ekspertów – lansuje Petru i Zandberga pokazując, ile demokracji jest właśnie wyrzucane do śmietnika;

W tym galimatiasie nikt nie próbuje mi dorównać (lubię się pochwalić) w kwestii ogarnięcia ustroju Rzeczpospolitej: ja swój obywatelski obowiązek zredagowałem TUTAJ i to nie jest moje ostatnie słowo.

 

*             *             *

W oczekiwaniu na kolejne wystąpienie TK, zamykające medialne tournée, zajmę się swoim natręctwem w postaci arabskiego rygla Azji Centralnej. Jak Czytelnik pamięta, mam koncept geopolityczny, wedle którego najbardziej atrakcyjnym kąskiem świata jest od jakiegoś czasu Azja Centralna (od Bajkału po Morze Kaspijskie, od Altyn Tagh po Khorasan. Teren ten jest ryglowany – najogólniej – przez Chiny od wschodu, Indie od południa, Rosję od północy i północnego zachodu, Arabię od zachodu i południowego zachodu.

Ameryka, która po II Wojnie wreszcie domyśliła się, co jest grane, próbuje poprzez zdekomponowanie Arabii przejąć ten rygiel, coraz bardziej niecierpliwie. Kiedy to nie wychodzi – zabrała się za Europę Środkową (korzystając z chwilowego osłabienia Rosji): w tym przypadku ani Polska, ani Ukraina nie „spisały się” jako agentura, Rosja odzyskuje równowagę. No, to teraz czas na Turcję.

Mam być szczery, czniam mega-dyplomatów europejskich, którzy w swoim pięknoduchostwie albo udają, albo rzeczywiście nie orientują się w knowaniach amerykańskich, najprawdopodobniej pozostawiając temat Chińczykom (ci zaś „pod płaszczykiem” Nowego Jedwabnego Szlaku rzeczywiście mogą na stulecia zagospodarować region).

Interesuje mnie bardziej koszula, co to ciału bliższa jest. Polskie Państwo Stricte, szczególnie dyplomacja i wojskowość, nie wydają się korzystać z nauk, jakie amerykańscy prezydenci nam dawali począwszy od Clintona. Ich lekcja w konspekcie wygląda następująco:

1.       Obiecujemy „bananowcom” dostęp do technologicznego i konsumpcyjnego raju (a Polakom na deser jeszcze dodamy bezwizowość);

2.       „Bananowcy” mają nas wpuścić do swoich tajności militarnych;

3.       „Bananowcy” mają podjąć wysiłek (np. zakupowy) upodobnienia swoich sił zbrojnych do naszych, amerykańskich (z demobilu, oczywiście);

4.       „Bananowcy” mają bezkrytycznie stać u naszego boku w rozmaitych „pokojowych i stabilizacyjnych” misjach;

5.       Sztaby, dyplomacja i siły wytwórcze oraz media „bananowców” mają stać do dyspozycji strategów amerykańskich;

6.       Punkt pierwszy powyżej – zrealizujemy, kiedy uznamy za stosowne;

7.       Pozostałe punkty są bezwzględnie wymagane pod groźbą utraty zaufania Wielkiego Brata;

Otóż Polsce zdarzyła się poważna wpadka w całej tej układance: za czasów pupila amerykańskiego, wstawianego do czterech polskich rządów w rolach militarnych i dyplomatycznych, przeputaliśmy Ukrainę (szczególnie boleśnie dla USA – Krym), przez co bracia zza oceanu muszą „wykosztowywać się” dla takiej Estonii czy Rumunii, a do tego muszą zza pazuchy wyciągać sztuczki szykowane na inne okazje, takie jak ISIS. Całe szczęście – God bless America – że jest jeszcze ta Turcja…

20 ostatnich lat naszej „współpracy” z Ameryką – to utrata zaufania świata arabskiego (szerzej: muzułmańskiego), co wiąże się oczywiście z utratą możliwości gospodarczych w tym regionie, to także miliardy wydane na badziewie wycofywane ze stanu jednostek amerykańskich, utrata dobrego imienia w świecie w związku z więzieniami CIA, bezsensowne „ćwiczenia” na Bałkanach, w Iraku i Afganistanie, które nijak się nam nie przydadzą nawet wtedy, gdyby Rosja jakimś cudem napadła na Polskę. Zauważył ktoś, że rozmaici sojusznicy amerykańscy już nigdzie nie posyłają swoich wojsk do wsparcia amerykańskich zaczepek, a ostatnio nawet Bundeswehra wyprawia się na Bliski Wschód, chyba przecież nie w ramach wsparcia USA?

W polskim interesie leży zarówno zerwanie wszelkich militarnych i ekonomicznych związków z USA (nie mówię o „trzaskaniu drzwiami”, ale o egzekwowaniu dziesiątek zobowiązań amerykańskich, począwszy od prastarych off-setów), pod rygorem zawieszenia uczestnictwa w „demokratyczno-stabilizacyjnych” projektach – jak też postawienie na nogi polityki środkowo-europejskiej, pogodzenie się z rolą drugorzędną w regionie, a oddanie sterów w ręce Trójkąta Sławkowskiego (lub jakiejś hybrydy V-4 i S-3). W każdym innym przypadku mam pewność, że USA doprowadzą do „swoich” rządów w Polsce (warto prześledzić kadrowe, inwestycyjne i medialne zdobycze amerykańskie w Polsce).

Polska popadła w ostatnich latach w tak wielką zależność od USA, że nawet Europa machnęła na to ręką: resztki miał pozbierać Tusk, ale gość właśnie przekroczył „próg kompetencji” i nie załatwi Europie nawet takiego drobiazgu, jak grunty pod inwestycje. Za to w Europie Środkowej zwyczajnie sobie z nas dworują, nawet Ukraina, pozostająca w pożałowania godnym położeniu, kpi z naszych poranionych ambicji (porAnionych, nie porOnionych). Jest tylko kwestią czasu, kiedy na jaw wyjdzie rzeczywista pozycja obywateli amerykańskich, wojskowych i dyplomatów w polskim Państwie Stricte (to jest ta część urzędów, organów i służb, która funkcjonuje w reżimach sekretnych, poza kontrolę społeczną, choćby medialną).

Kto czytał „paragraf 22” ten może zauważył taką sentencję: „Panowie. . . jesteście oficerami Armii Stanów Zjednoczonych. Oficerowie żadnej innej armii na świecie nie mogą tego o sobie powiedzieć. Zastanówcie się nad tym”. Otóż w naszym wojsku brylowali już oficerowie radzieccy, czemu nie mogliby amerykańscy?

Czytelnik zapyta, dlaczego stan nadwiślański miałby mieć numer 99? Ano, policzmy kraje, w których Amerykańskie służby stanowiły niezbywalny organ Państwa…