Ad personam: ZedZed

2010-11-17 15:34

 

/o jego roli i szansach mówi się już poważnie, więc daję głos skrzeczący/

 

Na moich steranych życiem oczach pewien laluś przeistacza się z szeryfa w krótkich majteczkach w liniejącego delfina.

 

Krakusy, w liczbie 164 681 głosujących na niego, powieszą mnie za ten tekst. Ale ja muszę. Bo Kraków (najprawdopodobniej) to miasto przecież  inteligenckie, gniazdo kultury narodowej, w tym ludowej, chrześcijańskiej, „górnych lotów” i przaśno-dzielnicowej oraz wielo-etnicznej, z którym związanych jest kilka setek nazwisk dawnych i współczesnych, wymienianych „od ręki” przez nawet mniej pilnych gimnazjalistów. Bo Kraków to miasto, w którym rozkwita życie towarzyskie, a wszyscy inteligenci wiedzą o sobie wszystko.

 

Kto coś wie o dzielnym Zorro polskiej Sprawiedliwości? Napił się w jakimś klubie do spodu? Krzyczał coś na Rynku o drugiej w nocy? Napisał wiersz piwnicznikom Pod Baranami? Rozdawał lizaki na Kazimierzu? Kraków promuje gościa, który wszystko robi jak zosia-samosia, w pojedynkę, cichcem, co najwyżej toleruje krasnoludków-pomagierów: na przykład sam, jak palec, założył stowarzyszenie! Cytuję z jednej z partyjnych stron: „Stowarzyszenie Katon zostało założone i zarejestrowane w Rejestrze Stowarzyszeń w 1999 roku w Krakowie. Założycielem stowarzyszenia jest Zbigniew Ziobro, który obecnie pełni funkcję prezesa honorowego”. Nie inicjatorem, nie członkiem-założycielem (jednym z wymaganych 15-tu), nie współ-założycielem, tylko ZAŁOŻYCIELEM i już. Pobiegnę do KRS sprawdzić, bo współzakładałem trochę, ale nigdzie nie widziałem takiego tytana, który równoważył 15-tu.

 

Ciekawe, ilu spośród „wielu tysięcy” krakusów obłaskawionych bezpłatnymi poradami Katona obsłużył honorowy prezes? Czy pytali go, co robić, kiedy omyłkowo walą w niewinne drzwi nad ranem? Czy pytali go, jakim prawem pozbawia się ludzi niektórych Praw Człowieka, więżąc ich miesiącami i latami bez dostępu do bliskich, zresztą, więżąc też bliskich? Czy pytali, kiedy człowiek staje się winnym: po prawomocnym wyroku czy w momencie ogłoszenia jego oczywistej winy przez honorowego prezesa? Czy pytali o rzeczywiste efekty śledczo-prawne, skutki gospodarcze i konsekwencje dla osobistych losów wielkiej akcji przeciw Aferze Węglowej? Czy pytali o „zagawor” przeciw urzędującemu Wicepremierowi?

 

Katon (co za nazwa!) – to robota dorosłego(?) człowieka. Pozycjonującego się niedoszłego doktora nauk. Ciekawe, jaka jest w ogóle kariera młodego ZedZed-inteligenta-społecznika? Jakieś koło zainteresowań, kapela muzyczna, WOŚP może, PCK, żeglarstwo? Harcerz może?

 

Ciekawe, co też poza „swoim” Katonem wniósł ZedZed do rzeczywistości? Siebie? Bierzcie mnie jakim jestem…

 

Inteligenta można zamknąć w następujący nawias pojęciowy, lokujący go w szczególny sposób pośród innych figur życia publicznego:

 

a)                              otarł się o proces edukacji akademickiej – czyli przynajmniej studiował, niekoniecznie z formalnym skutkiem, zaznał tego doświadczenia każącego wciąż rozliczać się z procesu poznawczego przeprowadzanego na własny rachunek, zaznał też tzw. życia studenckiego, czyli próbował rozmaitych dzieł, spraw i sprawek, których „nie przystoi” próbować poza światem studencko-akademickim, porywał się na czyny, które budziłyby zdziwienie wszędzie poza uczelnią. Przeciwstawny ryt – to absolwent uczelni, który na „magisterce” poprzestał i zaniechał „dokształtów”, ale przez następnych kilkadziesiąt lat chodzi u uchodzi za „mającego wyższe wykształcenie”;

b)                             ma poczucie misji publicznej, wciąż odnawialne, niegasnące choć przygasające albo pokrywane pragmatyzmem i interesami, kształtowane w akademickiej młodości, czasem nie kończącej się (infantylizm akademicki), podczas której napotykał rozmaite „redakcje” tego, co nazywa się Racjami (np. Racja Stanu, Prawa Człowieka, Obywatelstwo): niekiedy dorabia się własnej, autorskiej misji, najczęściej jednak implementuje, uznaje za swoją misję „podaną” mu przypadkowo lub z czyimś rozmysłem. Przeciwstawny ryt – to społecznik studencki, który skonsumował swoją aktywność dla własnego pozycjonowania (np. kariery), odtąd operując powiedzonkiem „trzeba za młodu być wrażliwym, żeby na starość nie być cynikiem” (on akurat nim jest);

c)                              jest humanistą głębokim do granic, ale koniecznie w sposób „koncesjonowany”: otóż tzw. mainstream (a może Towarzystwo, Socjeta, Śmietanka?) redaguje kolejne iteracje humanizmu „obowiązującego” w rozmowach i w alertach (akcjach) – a inteligencja z właściwym sobie zacięciem natychmiast rozbudowuje ten „rzucił-stasiek-humanizm” przydając mu swoistego sznytu, powagi, nuty poza-potoczności. Przeciwieństwem tego rytu jest osobnik, który powołując się na swój niewątpliwy, choć spatynowany humanizm gotów jest biernie i czynnie wspierać „wybór mniejszego zła” na polu palących problemów świata i ludzkości;

 

Inteligent w powyższym sensie jest zawsze „redaktorem” i zarazem „nosicielem” etosów (wszelkich, np. górniczego, rolniczego, wielkomiejskiego, również inteligenckiego), jest też tym, który ustawicznie kontroluje i dopytuje się o własną tożsamość (kategoria ta spędza mu sen z powiek), jest też bezkompromisowym poszukiwaczem Racji, o których powyżej mowa. Bywa jednak, że mamy do czynienia z „inteligencją na kartki”: komuś zależy na statusie inteligenta, zatem kolekcjonuje papierowe, opieczętowane, oprawione, inkrustowane dowody na swój upragniony status, ale im więcej tego ma – tym mniej inteligentem, zdaje się, jest.

 

Nowe Państwo, niezależna gazeta polska (periodyk), a w niej artykuł „Instrukcja posługiwania się inteligentem” Mateusza Matyszkowicza. „Inteligent – pisze on – ten specyficzny typ naszego obszaru kulturowego. To osoba wykształcona, zaangażowana społecznie i odznaczająca się twardą postawą etyczną. W dodatku powinien być zdolny do wydawania samodzielnych sądów, bez oglądania się na własne środowisko”. I dalej, nieco ironizując: „dobry inteligent to grzeczny inteligent (który) trzyma się w pewnych ramach. (…) Słowo to w naszym języku wywodzi się od „k’rzeczy”, czyli ku rzeczy. Innymi słowy: grzeczny to dorzeczny. W języku angielskim mamy za to słowa gentle i gentleman, które wiążą grzeczność ze szlachetnością oraz dworność z łagodnością. Pamiętajmy jednak, że inteligent dorzeczny i szlachetny nie jest nam zbyt na rękę. Wolimy tu inne znaczenie słowa grzeczny, którego uczymy się od przedszkola. Grzeczny to więc ten, który słucha pani. I takich inteligentów nam trzeba. Niech słuchają pani, zmieniają kapcie i mówią wierszyki. Czym(że) innym jest bowiem świat, jeśli nie wielką akademią(?). Nie platońską, tylko szkolną.

 

W innym numerze Nowego Państwa tenże autor dodaje: „W inteligencji (…) zawsze istniała dość silna potrzeba zrzeszania (MM podkreśla: partyjnego – JH). Z jednej strony, swoją pozycję inteligenci budowali na poczuciu wyższości, na dystansie, który daje racjonalistyczna emancypacja, z drugiej, z ethosem tej grupy łączyła się potrzeba społecznego zaangażowania. Emancypacja odrywała ich od ludu, społecznikowskie nastawienie natomiast uświadamiało potrzebę ponownej integracji. Powrót do ludu miał jednak zawsze coś nieszczerego w sobie. Owo wrodzone (a bywa i wyuczone – JH) poczucie wyższości, chęć pouczania i układania, misja i postęp, to wszystko sprawiało, że lud w marzeniach inteligenckich miał ulegać radykalnym przeobrażeniom. W naszej części Europy idealnym narzędziem takiej działalności inteligenta stała się partia. Czymże innym jest nowożytna partia, jeśli nie sposobem organizowania mas pod światłym kierownictwem inteligencji?”[1].

 

Więcej w tym duchu – tutaj.

 

*             *             *

No, więc kiedy spoglądam na ten okular, na to wysokie czoło, kiedy sobie przypomnę „gwoździa” i doświadczenia z akademika, to sobie myślę, że trudno w tym wszystkim dostrzec rozterki inteligenckie, za to łatwo jest zauważyć tę infantylność, którą w języku Ekonomii nazywam: brać jak najwięcej, dawać tylko to, co i tak sami wezmą. I tę skłonność do intryg. I to wszystko, co stanowi „odwrotną stronę” społecznego fenomenu inteligencji. Kiedy zaś można dać się „usynowić” – to już jest prawie bajka. I widzę w nim ów wielki smak na władzę, na tego politycznego hamburgera, tuczącego pychę i arogancję.

 

Tak uformowany pulchny i mniam-mniam kruchy polit-grubasek łaje na okrągło wszystkich i wszystko, poucza, ocenia, komentuje jakby był dwa razy starszy ode mnie i jadał z pieców wielu.

 

Sam bym uległ.

 

Jedni uczą się, mając w sobie gotowość do wchłonięcia nowego, a nawet do ewentualnej samoprzemiany pod wpływem studiów nad mądrościami. Inni zaś zapoznają się z tekstami i wypowiedziami oraz obrazami tylko po to, by znaleźć potwierdzenie, a nawet „podkładki” pod to, co i tak myślą, robią, mówią.

 

ZedZed nie uczy się wcale, bo mu to jest niepotrzebne do niczego. On wie. A jak nie wie on – to wie ON. I szepce mu ON, co wiedzieć powinien i ma on. C. Krysztopa narysował to celniej niż ja napisałem.

 

Na razie to działa. Skoro dopiekł do żywego spin-doktorom, skoro wykoleżankował dwie pracowite mróweczki, skoro zajął miejsce…

 

 

*             *             *

W swoim życiu napisałem nieżyczliwie co najwyżej o 5-6 osobach. Choć pióro świerzbi częściej.

 

Jakby ktoś dotąd nie wiedział, dlaczego nie lubię polityki i polityków – to teraz już wie. Myślę zresztą, że trochę jest to kwestia smaku.

 



[1] Mateusz Matyszkowicz, „Mit partii inteligenckiej”, Nowe Państwo 11/2009, #45, str. 21;

 

 

 

 

Kontakty

Publications

Ad personam: ZedZed

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz