Apostołowie bez Jezusów

2013-03-20 04:42

/o lewicy, prawicy i środkowicy/

 

Ostatnie, czego dziś Polsce trzeba (dziś, teraz), to powrót do nie dającej się zakończyć dyskusji o „wyższości nad niższością”, czyli o tym, czy prywatne jest lepsze od uspołecznionego, czy zysk jest ważniejszy niż człowiek, czy roszczeniowość jest bardziej właściwa od brania spraw we własne ręce, czy hierarchia jest skuteczniejsza od różnorodności. Kapitalizm czy socjalizm, a może trzecia droga. Mam chwilowo dość takich starć.

Polska zmierza do konfrontacji. Pęcznieje niezadowolenie, tłumaczone „nie bo nie”, coraz bardziej emocjonalne. Krystalizują się (proces jeszcze potrwa) dwie „przeciwne” strony, bo tego wymaga konfrontacja jako taka, z natury swej „polarna”. Dla rozstrząsaczy, dzielących włos na czworo – coraz mniej miejsca, coraz mniej czasu.

Dziś jest tak, że linia podziału układa się między Monopolem a Rynkiem (podkreślam: proces jeszcze potrwa). Wyjaśniam:

  1. Monopol – to fenomen oparty na tym, że jeśli już gdzieś ktoś postawi nogę (ja to nazywam „palikowaniem”) – to umacnia swoją pozycję w tym miejscu, okopuje się, zaklepuje. Wtedy korzysta ze swojej monopolistycznej pozycji, aby czerpać więcej, niż dostarcza, a najlepiej czerpać najwięcej a nie dostarczać nic;
  2. Rynek – to fenomen oparty na ustawicznym potwierdzaniu swojego „prawa do czerpania”, co oznacza odnawialność szans, konieczność „dostarczania”, aby legitymizować „czerpanie”, brak możliwości „zaklepania”, wymóg świadczenia pracy na bieżąco jako warunku dostępu do korzyści, dzielenia się swoim, jeśli tylko zbytnio się wyrosło nad przeciętność;

Symbolem Monopolu jest dziś mega-biznes, rząd, organy, urzędy, służby, mega-media, rozmaite sitwy w środowiskach twórczych, prawniczych, politycznych, menedżerskich, budżetowych. Monopoliści mają w zwyczaju używać zawołań rynkowych: demokracja, swobody, prawa, indywidualność, reguły – choć powinni dodawać: tylko dla zwycięzców.

Symbolem Rynku są dziś coraz liczniejsi ludzie, rodziny, wspólnoty, środowiska, którym „wyrównano szanse” w przewrotny sposób, pozbawiając ich wszystkiego, wykluczając ich poza nawias normalności. Rynkowcy używają zawołań podobnych, ale sam Rynek kojarzy im się z kapitalizmem, wyzyskiem i podobnymi nieszczęściami, których doświadczają.

Tak czy owak mamy czas zamętu, a pośród niego zanikają deontologia (cnoty obowiązujące w poszczególnych profesjach, misje, ślubowania), utylitaryzm (wewnętrzny, ale i kulturowy wymóg bycia użytecznym) oraz charytonika (empatyczna zdolność serc, dusz, umysłów i sumień do wspierania tych, którym „nie wychodzi”).

Wobec silnej polaryzacji Monopol-Rynek – tracą chwilowo sens podziały na lewicę, prawicę czy wszelką środkowicę. Pojawiają się – przerysowane – podziały drugorzędne, prowokacyjne, wtórne: na biednych i bogatych, na kobiety i mężczyzn, na młodych i emerytów, na katolików i pozostałych, na hetero i homo, na elegantów i  oberwańców, na „towarzystwo” i „tłuszczę”, na „swoich” i „obcych”. Trwa gorączkowe poszukiwanie dobrego języka, którym możnaby nazwać to, co się tu-teraz odbywa wokół nas i w nas samych.

Nastroje w Polsce stają się coraz bardziej podminowane. Po kościach krąży nam mrowienie niepewności: z jednej strony nasza codzienność drga, narowi się, ucieka w niesterowalność, z drugiej zaś strony nie mamy w zasięgu ręki jakiejś 100%-wej podpory, do której moglibyśmy się przykotwiczyć. UWAGA: powyższy akapit nie dotyczy rentierów i nomenklaturszczyków oraz „przyspawanych do źródełka”. Mało ich, ale za to są mocno „ubezpieczeni” od wstrząsów.

Teraz, zanim myśl swoją posnuję dalej, czuję się w obowiązku zainstalowania się w jakiejś pozycji politycznej. Otóż nie jestem zainteresowany czynnym uczestnictwem w politycznej grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko, w tym sensie jestem nałogowo bezpartyjny (z małymi chwilami słabości). Mam znajomych – bliższych lub dalszych – niemal w każdej partii (parlamentarnej i flibustierskiej), a także w wielu tzw. środowiskach (redakcjach, uczelniach, wolontariatach, izbach, itd., itp.). Nie czuję się niczyim człowiekiem, gorzej: mam opinię niezdolnego do służenia w roli kapciowego albo drużynnika, co znakomicie działa na trudność w znalezieniu źródła godnego dochodu. Narobiłem w życiu mnóstwo głupstw, przekraczając granice poprawności politycznej, prawa, przyzwoitości – i mam tego świadomość, kiedy innym coś wytykam. Mam też coś w sobie (może w wyrazie twarzy, może we fluidach), czego nie pojmuję do końca, a co pozwala innym przerywać mi wpół zdania, lokować mnie na końcu listy (obojętne, jaka to lista), obsobaczać za niepopełnione grzechy i w ogóle traktować jak ostatniego.

Wracamy do meritum.

Naprawdę sądzę, że kiedy analizujemy współczesną rzeczywistość podzieleni na lewicę, prawicę i konserwatyzm – to mamy ograniczone możliwości wyjaśnienia sobie owej rzeczywistości. Zwłaszcza, jeśli przywołujemy „podręcznikowe” zawołania tych trzech nurtów. Ludzkość bowiem (np. inteligencja) dość dobrze opisuje to co stabilne, nawet jeśli jest procesem. A „teorie katastrof” muszą być tworzone od nowa za każdym razem, kiedy pojawia się zamęt. Stąd są jednorazowego użytku, nie są uniwersalne (patrz: katastrofa wierzchołka, katastrofa motyla, osobliwość, chaos, kryzys). Choć, jeśli starać się rozumieć W. Pareto…

W czasach zamętu jedni starają się zarządzać ratunkowo, inni starają się zarządzać szokowo. Nie ma takiej siły, która – prędzej czy później – nie popchnie „ratowników” w ramiona Monopolistów, a „rewolucjonistów” w ramiona Rynkowców. Choć N. Klein wskazała na niebezpieczeństwo w postaci przewrotnego używania specjalnie wywoływanych gwałtowności do celów zachowawczych (Doktryna szoku).

Czasy zamętu rodzą Postacie. Polska zna kilka swoich rodzimych, naszych, narodowych Postaci. Warto zdefiniować: w moim przekonaniu Postać to osoba wybitna, niezależna w poglądach i wypowiedziach, niezłomna w postępowaniu, godna w sumieniu, wyrastająca przez to ponad szarość. Żeby być Postacią – nie trzeba być Pozytywnym, ale trzeba „skupiać na sobie spojrzenia”. Wymienię teraz kilka nazwisk,  mając niemal pewność, że wyczerpują znamiona podanej definicji prawie w pełni, z tym że „prawie” czyni różnicę. Kościuszko, Kisielewski, Piłsudski, Wałęsa, Wojtyła, Drzymała, Witos, Rataj, Kaczmarski, Kuroń, Kulczyk, Jaruzelski: nie zawsze są autorytetami, nie zawsze oceniamy ich jednoznacznie, nie zawsze budujemy im pomniki – ale na pewno mamy ich za Postacie. Wiem, że ten akapit spotka się z burzliwą reakcją Czytelników.

Dziś mamy do czynienia z malejącą liczbą Postaci Potencjalnych, a w miarę pęcznienia sprzeczności – pozostanie nam jedna, dwie Postacie, które obejmą rząd dusz do czasu, kiedy z przesilenia wyjdzie coś nowego (albo coś starego w nowym przebraniu). Stawiam na Dudę Piotra, którego nie znam, widziałem go na żywo raz w życiu, w minioną sobotę. I nie uważam, że Historia już przesądziła, iż to on będzie Postacią na najbliższe lata. Ma on bowiem tyle samo niedostatków, co przewag.

Istota tego, co czyni Piotra Dudę popularnym, tkwi w przestępczym, zbrodniczym charakterze Państwa o nazwie RP, co powiązało się ze zdolnością tego związkowca do ogromadzania wokół siebie osób umiejących ludzkie odczucia wyrazić w konkretnych opiniach i inicjatywach. Duda robi wrażenie, że panuje nad tym, co robi. Jest podejrzewany o grę na kilku poziomach jednocześnie, co w różnych okolicznościach czyni go albo wodzem, albo politycznym rzezimieszkiem. Zauważmy, że ten komandos z Wielowsi cierpliwie, ale bez zahamowań, a nawet without restraint, wbrew oporowi materii, został szefem centrali związkowej, a teraz w ten sam sposób obudowuje związkowość „filarową” elewacjami „obywatelskimi”. Robi to konsekwentnie od trzech lat, unikając – dotąd skutecznie – konotacji partyjnych. To ważne, bo wszelka „partyjność” jest w Polsce coraz gorzej widziana.

Swoistą, ale niezawinioną słabością Dudy jest dziś brak „przeciwnika”, bo nie widać go po drugiej stronie rzeczywistości, coraz bardziej dwubiegunowej. Tusk najwyraźniej schodzi z linii strzału za każdym razem, kiedy zostanie namierzony i zaczepiony (tym bardziej inni „sekretarze generalni” partii parlamentarnych), a „zderzaki” są kalibru – jak dotąd – niedostatecznego. Bo też nie wiadomo do końca, w którą tarczę strzela Duda: w mega-biznes, czy może w polityczny zamordyzm, a może w mega-media rujnujące swobodę wypowiedzi. Co prawda, słychać o „porządku konstytucyjnym” (ordynacja wyborcza, referendum, arogancja władzy), ale jeszcze nie ma „stempla”, nie ma „kropki nad i”. Może to taki element przebiegłej taktyki?

Myślę, że jego ewentualne układanie się z Głową Państwa (są takie przesłuchy) – pokryje ideę „oburzenia” lepką mazią mega-polityki, osłabi ją, wyczerpie jej siły na amen.

Po Sali BHP Piotr Duda musi zrobić jakiś krok w stylu męża stanu (dziś jest mężem opatrznościowym środowisk poddanych, jak to mówi Piotr, zamordyzmowi biurokratyczno-politycznemu). Ekstensywne eksploatowanie wrażenia, jakie dotąd wywołał – prowadziłoby jedynie albo wprost ku wiośnie zadymiarskiej, albo ku znużeniu, znanemu socjologom jako zmęczenie materiału.

Duda - a właściwie zebrani w Sali BHP – przyczepił się do systemu-ustroju, a w drugiej kolejności do jego beneficjentów (do rządowców, do rwaczy dojutrkowych udających przedsiębiorców, do wymiaru sprawiedliwości będącego państwem w państwie, itd., itp.). Rozumiem, w jakim zaułku się znalazł, bo sam deklaruję swoje dążenie do obalenia porządku konstytucyjnego narzuconego Polsce. Otóż może on, używając straszaków dostępnych Solidarności, wymuszać na rządzie ustępstwa (aż dojdą plecami do przepaści i zaprowadzą „stan wojenny”), albo może dać Polsce sygnał do rozpierduchy totalnej, bez możliwości pełnego skontrolowania efektów. Na spokojne „wypunktowywanie” rządzących, operatorów systemu-ustroju – już nie ma miejsca, sprawy zaszły za daleko.

Gotów jestem podjąć temat poważniej. Jest jasne, że np. referendum (jeden z punktów ważnych w Sali BHP), to przewaga "potoczności" nad "kompetencją". Ale jeśli "kompetencja" staje się arogancka wobec "potoczności" - lepiej jest odebrać "kompetencji" jej uprawnienia władcze, nawet jeśli "potoczność" lubi spłycać, czarno-bielić i błądzić. Oto właśnie teraz, kiedy to piszę, czytam komentarz osoby zaprzyjaźnionej, która oznajmia mi, że czarno widzi Ruch Oburzonych, że Sala BHP została zmanipulowana, że słowo „odurzeni” lepiej oddaje to, co się dzieje. Przytoczę kawałek mojej odpowiedzi na ten zarzut, zaznaczając, że Duda raczej nie manipulował ani hiszpańskimi Indignados, ani amerykańskimi 99-percenters, ani nie dyktował S. Hesselowi książeczki „Oburzajcie się”. Po prostu coś nie gra w matrycy, która „stempluje” systemy-ustroje w dzisiejszym świecie. Mówiąc „odurzeni” – Adam podważa sens polskiego oburzenia, tak jakby nie było po temu ustrojowo-systemowych powodów.Wiem, że szczerze tak nie myśli.

Cytuję więc siebie, komentarz spod notki Adama:

Może jedynym, który został tam zmanipulowany, to ja, jarząbek. Dlatego, że tam byłem pierwszy raz, że mnie moja młodość tam dopadła, że zobaczyłem, jak ludzie porzucili „pan-pani” i słuchali siebie nawzajem dłuuuugo (autoprezentacja 100 osób-organizacji trwała 3,5 godziny, ciurkiem jeden po drugim wskakiwali na mównicę). Jedni bajdurzyli, inni pajacowali, ale większość pokazywała bardzo konkretne problemy, z którymi ich „firmy” biorą się za bary. I żywo komentowali w „podgrupach”. Mediaści zauważyli, oczywiście, tylko tych pajacujących i utopistów. Był związek zawodowy prokuratorów i pracowników prokuratury (wiadomo, jak potraktowany), był związek pracowników kolei, był związek ojców walczących o dzieci i może kilkanaście innych „firm nietypowych”.

Popatrz sobie „na czarno”, a kiedy przyzwyczaisz się do ciemności – zacznij rozpoznawać kształty, zapachy i inne cechy oburzonych. A w międzyczasie odpowiedz sobie na dwa pytania:

  1. Czy w Polsce dzieje się dobrze, i dlaczego (czyli: mogę pomykać po lakierze, którym pokrywa się ruinę, a mogę też wbijać co krok sondę i odkrywać, że pod skorupą jest szambo);
  2. Kto w Polsce ma moc wynoszenia spraw do poziomu debaty powszechnej (czyli: jeśli coś powiem w Pierdziszewie, to nikt nie usłyszy, a powiem to samo u boku Dudy – poniesie się szeroko);

Bo przybycie do Sali BHP nie musi oznaczać ani bezwarunkowego poparcia dla organizatorów, ani gotowości do tego, by poddać się manipulacji. Może, tak jak ja, większość przybyła podpatrzeć, czy „tym kanałem” da się załatwiać sprawy, których innymi kanałami się nie da, bo o mur się obijają? KONIEC CYTATU.

I dodałem: mam nadzieję że się zgadzamy, iż w Sali BHP nikt nie oferował zebranym maści na szczury, jak na wiecach Amway’a czy podobnych zbiegowiskach, manipulowanych z założenia.

 

*             *             *

Ja nie wiem, czy Duda Piotr, rocznik 1962, jest najlepszym z mężów, za którymi powinniśmy podążać. Za to widzę rozsypane po kraju dysydenckie stowarzyszenia zbudowane na oporze, widzę, że po polskiej blogosferze (i pośród mediastów) porusza się zastęp błędnych apostołów, których jednak ktoś musi nakarmić wspólnym duchem, bo się rozsypią bezowocnie.