Błogosławieni nieświadomi, albowiem…

2013-10-18 06:42

 

Dziś, Czytelniku, będę Ciebie łajał, ale z ze starszobraterskim miłosierdziem. Łajał będę za lenistwo obywatelskie, które w sobie pielęgnujesz uparcie, a na swoją własną szkodę.

Buszuję po internecie w dwóch rolach: w poszukiwaniu bratnich postaw, ludzi mających pasję wgryzienia się w rzeczywistość i pojęcia jej, ale też w poszukiwaniu słuchacza, może kilku, których zainteresuję swoim świata widzeniem. Nie szukam na siłę tych, którzy się koniecznie ze mną zgodzą (to byłaby tania próżność), nie wstrzeliwuję się też zgrabnie w tematy „chodliwe”, by sobie nabić frekwencję i komentarze. Żyję w swojej chacie, nieco z kraja, ale uczestniczę czynnie w grach i zabawach blogerskich, tyle że uważam, by nie popaść w zdradliwe uzależnienie. Podkreślę, że mam swoje ciekawe życie w realu, może nawet zbyt ciekawe.

Oceniam swoją „gromadkę” na około 1000 osób, z których tylko nieliczni śledzą równolegle 2-4 miejsca, gdzie publikuję. Jest też dużo większa masa osób trafiających do mnie przez tzw. „tagi” (przeszukujących sieć „według tematu”). Połowa z nich – to ludzie przerastający mnie bystrością, refleksem, wiedzą, doświadczeniem, ale są też „terminatorzy”, z jakichś powodów mający nadzieję przyuczyć się u mnie. Jak na kogoś, kto może być znany tylko z tego, że jest nieznany – jest to wynik poprawny.

A teraz ku owym tytułowym błogosławieństwom.

Zauważam, że zarówno ja, jak też kilkadziesiąt internetowych osób patrzących na świat z podobnej perspektywy, należą to tej kategorii blogerów, do których się wraca wyłącznie w potrzebie. To jest konstatacja niewesoła. Na co dzień internetowy obywatel wiecuje na „zadane tematy dnia” (pomijam hordy specjalnie napuszczane i trolli, mówię o Czytelniku) i śledzi oraz komentuje to samo, co we wszystkich przekaziorach serwuje „papka” (za mojej młodości „papką” nazywano oficjalny, przesiany przez cenzurę i służebnych redaktorów serwis PAP, Polskiej Agencji Prasowej). Na tym polu zwycięża blogerstwo trzech formuł:

  1. Celebryci  (nazwiska znane z obszarów pozainternetowych, choć jest też spora grupka ludzi mających „nazwisko” wypracowane samodzielnie w necie, jak mój przyjaciel Azrael);
  2. Dyżurni (każdy redagowany portal ma swoich pieszczochów, których promuje poprzez lokowanie ich „na podwyższeniu”);
  3. Samorodki (są tematy i chwile, w których najważniejszą rolę odgrywa celny tytuł, równie celny bon-mot, intuicyjnie dobrany nastrój przekazu);

Moją pasją, może nawet misją, jest obywatelstwo. Mam przeczucie graniczące z przekonaniem, że jeśli nie ma w nas soczystego, dosadnego obywatelstwa – to jesteśmy wyłącznie karmą dla nienasyconych pożeraczy wszystkiego. A jeśli solidne obywatelstwo cechuje nielicznych – to ci nieliczni budzą wściekłość pożeraczy i na oczach nieobywatelskiej „tłuszczy” są poddawani torturom. Dlatego w interesie „pospólstwa” (Czytelniku, używam cudzysłowów) leży, by wyhodować w sobie wciąż więcej i więcej obywatelstwa, by uciec poza cudzysłów, by nie dać się pożerać kawałkami.

Obywatelstwem nazywam wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkową skłonność do czynienia ich lepszymi. Mówiąc bardziej po ludzku: obywatel wie o co chodzi „w polityce” i rozumie, że zgoda buduje a swary mają moc niszczenia. Kto zaś „polityką” się nie interesuje – ten nie wie, że ona go sama dopadnie, kolejnym zarządzeniem, podatkiem, murem, obowiązkiem, uciążliwością – a on wtedy będzie darł włosy z głowy nad swoim nieszczęściem i niesprawiedliwościami, do cna zaskoczony.

Jeśli obywatelskość rośnie w ilość, masę, siłę – to rośnie też samorządność, rośnie rzeczywista wolność i swoboda przedsiębiorczości, społecznikowska, artystyczna, naukowa, medialna, turystyczna, produkcyjna – każda. Tylko nieświadomych matołów (ciemny lud) można swobodnie traktować „z buta”, z użyciem pogardy i socjotechnik manipulatorskich.

No, i widzę w sieci, że te najprostsze, najbardziej oczywiste prawdy nie są wdzięcznym tematem do czytania, nawet jeśli się je przekazuje „pismem obrazkowym” albo „pismem węzełkowym”. A dopiero kiedy się wyleje rzeka nieszczęść na naszą „wieś spokojną, wieś wesołą” – szukamy w panice autorów, którzy chyba coś gdzieś o tym wspominali.

Późno, zdecydowanie za późno…