Balowanie przed świtem

2016-05-06 07:29

 

Ktokolwiek choć raz był na weselu, a w wersji studenckiej na „integratce” – ten wie, na czym polega imprezowanie w warunkach ekstremalnych, czyli wtedy, kiedy podstawowy cel imprezowania został osiągnięty (totalna demolka organizmu i świadomości), a teraz chodzi już tylko o to, czy i jak się upodlić. Wesele, integratka, a choćby banalna zabawa sylwestrowa – to są wyzwania dla ludzkiej kondycji moralnej. Może i obywatelskiej, skoro mówimy o Polsce.

Otóż Polska zdradza wszystkie symptomy przedświtu. Najważniejszy bal – transformacyjny – doprowadził do totalnej demolki organizmu i świadomości: to jest pewnik, choć jeszcze pobrzmiewa „statystyczny efekt Wimmera[1]” oraz „pomroczne sny o potędze”[2].

Wyniszczenie organizmu

Nasze wesele zaczęliśmy w całkiem niezłej kondycji. Polska w 1980 roku nie była pustynią. Jej głównym mankamentem było przeinwestowanie: w obowiązującym wtedy języku mówiło się o przeroście „produkcji środków produkcji” nad „produkcją środków konsumpcji”, co tłumaczeniu na ludzką mowę oznaczało, że sternicy chętniej decydowali o tworzeniu fabryk, a w tych fabrykach o wytwarzaniu maszyn i urządzeń – niż o zaspokajaniu potrzeb konsumpcyjnych „ludu pracującego miast i wsi”. Ale nawet z takim przekrzywieniem oddawano kilkaset tysięcy mieszkań rocznie (prawda, wymagających „remontu” zanim się wprowadzano”, produkowano tyleż tanich „samochodów dla Kowalskiego” (prawda, wymagających „zerowego przeglądu technicznego”), promowano i wspierano wielkotowarową „produkcję żywności” (specjalistyczne gospodarstwa, liczne średnie zakłady przetwórstwa), spożycie mięsa, owoców, warzyw i zbóż było dużo większe niż obecnie (a i tak budziło tzw. społeczne niezadowolenie), zatrudnienie dostępne było każdemu, a kategoria „pasożyt społeczny” miała swój głęboki sens psycho-mentalny, przestępczość pospolita objawiała się nie tyle łobuzerką uliczną, ile „wynoszeniem za płot” rozmaitych dóbr z miejsca pracy, pojęcie „robotnicza dzielnica, miasto, region” miało swój ważny sens ekonomiczny, oświata do-maturalna stała na przyzwoitym poziomie (kto wie, czy nie lepszym niż obecnie), zjawisko bezdomności czy skrajnej nędzy – i związane z tym patologie – nie istniało, pito i palono tyle samo, ale narkomania czy przestępczość mafijna praktycznie nie istniały, opieka zdrowotna miała się standardowo i była dostępna bezwarunkowo.

Słynne gierkowskie zadłużenie Budżetu Państwa dziś wzbudziłoby śmiech, tak było mikre wobec dzisiejszego (zadłużone jest Państwo, gospodarstwa domowe, administracja samorządowa, gospodarstwa rolne, rodzima przedsiębiorczość), choć to wtedy autarkię (samowystarczalność) zamieniliśmy na niekorzystne, uzależniające relacje rozliczeniowe w ramach pozyskiwania nowoczesnych technologii wytwórczych.

Dziś polska gospodarka – to ciężka i głodowo oraz niepewnie-śmieciowo płatna praca na rzecz pracodawców mających paszporty zagraniczne w kluczowych branżach, zlikwidowane całe branże zwane nowoczesnymi (elektronika, urządzenia elektro-techniczne, motoryzacja), a w dziedzinie bankowości, finansów, budżetów, ubezpieczeń – niemal pełne i rosnące uzależnienie od zagranicznych ośrodków decyzyjnych. Średnie wynagrodzenie „do ręki” – ok. 1640 PLN (propaganda mówi o 4000,-PLN), wielka liczba małych i średnich przedsiębiorców (rodzimych) nie przekłada się na ich stabilność (jest duża fluktuacja, co oznacza drenaż przedsiębiorczości). Kilka milionów emigrantów zarobkowych (źle działających na kondycję rodzin) i tyleż „miejscowych” bezrobotnych – to rakowina, coraz wyraźniej dojmująca gospodarczo. Przedsiębiorczość rugowana jest przez Rwactwo Dojutrkowe, nastawione na odsysanie i drenaż zasobów gospodarczych i gospodarstw domowych. Oświata oparta na testach i punktach, służba zdrowia wymagająca „interwencji ratunkowej”. Pojawiły się masowo takie patologie, jak znęcanie się i mordy w rodzinach i ośrodkach „pomocy” starszym, chorym, umysłowo niepełnosprawnym, samobójstwa z nędzy, kradzieże „rozpaczliwe”. Miliardy złotych uciekają poza „system” na skutek przestępczości „białych kołnierzyków”.

Długo by mówić…

Nie mam żadnych wątpliwości, że „uwerturą” do współczesnej ruiny (piewcy Polski kwitnącej załamią ręce nad słowem „ruina”) był stan wojenny i totalnie niekompetentne interwencje gospodarcze wtedy poczynione. Wspomniane na początku przeinwestowanie można było w kilka lat „przemodernizować”.

Wyniszczenie świadomości

Polska sprzed kilkudziesięciu lat – to „najweselszy barak obozu socjalistycznego”. Tzw. polska droga do socjalizmu – wyrąbana pośród panoszącego się totalitaryzmu środkowo- i wschodnio-europejskiego – oznaczała rodzinne gospodarstwa rolne, całkiem pokaźny sektor małych przedsiębiorstw, wielki sektor tzw. „wolnych zawodów” (najczęściej inteligenckich), równie wielki sektor rzemiosła, codzienny kontakt z gadgetami „zachodnimi”, największa w „naszym obozie” możliwość podróży na „zachód” i wymiany młodzieży robotniczej i studenckiej z rówieśnikami całego świata.

System partyjny obejmował trzy największe „marki” (robotnicza, ludowo-rolnicza, inteligencko-rzemieślnicza), pośród których dominowała „robotnicza”. Niemal w każdym powiecie miała miejsce jakaś „flagowa” inwestycja generująca „wielkoprzemysłową klasę robotniczą”. Prasa obejmowała kilkadziesiąt tytułów odzwierciedlających różnorodność poglądów (oczywiście, dopuszczanych przez „budowniczych socjalizmu”, pozycja Kościoła w społeczeństwie i w stosunkach z Państwem była unikalnie wielka.

Przeciętne wynagrodzenie każdemu wystarczało na życie odpowiadające – niewygórowanym – ówczesnym standardom, z możliwością oszczędzania (np. na wkład mieszkaniowy, na zapełnianie lodówki, na wczasy w Bułgarii, na „malucha”).

Mimo pojawiających się falami represji wobec „elementów antysocjalistycznych” – dotyczących ok. 10% ludności, z tego skrajnie – nie więcej jak 1% (właściwie kilku tysięcy najbardziej „kąsających komunę” – ugruntowała się w Polsce świadomość sub-obywatelska: robić swoje, myśleć swoje, mówić tylko w domu i kościele, a ONI zapewnią pracę, mieszkanie i godziwy dochód (godziwość mierzono znanymi wtedy standardami).

Pozycja Polski – mierzona nieco naciąganymi statystykami i rolą „praworęcznego” wobec radzieckiego hegemona – dawała Polakom powody do satysfakcji, choćby w dziedzinie sportu, życia artystycznego, ekspresji publicystycznej. Cokolwiek mówić o cenzurze – w Polsce funkcjonowało kilka równoległych rzeczywistości światopoglądowych i politycznych.

Dziś wyznacznikiem świadomości są w Polsce dwie szyby pancerne. Jedna z nich, „wystawowa”, odgradza przeciętnego mieszkańca od większości dóbr, pozostawiając mu dostęp do tego co siermiężne, wtórne albo „na kredyt”. Druga z nich, „sufitowa”, odgradza przeciętnego mieszkańca Polski od kariery-awansu, dziedziczne stają się środowiska, a awanse są coraz silniej „znaczone politycznie”.

W kulturę polską coraz mocniej wpisuje się formuła „oburzenia”. „Indignados” to ludzie pokrzywdzeni przez skarbówkę (przedsiębiorcy), banki, ubezpieczalnie, wymiar sprawiedliwości, windykatorów-komorników, lekarzy i służbę zdrowia, policjantów, urzędników, oszustów, itd., itp. oburzenie, które u początków Transformacji miało charakter antycypacyjny (Tymiński), dojrzewało poprzez spazmy takich środowisk jak górnicze, nauczycielskie, medyczne (sic!), doszedłszy do „gospodarskiego buntu”[3] Leppera-Samoobrony.

W ostatnich kilkudziesięciu miesiącach (mamy maj 2016) – zwłaszcza po budzących wątpliwości okolicznościach śmierci Andrzeja Leppera – zaktywizowały się konkretne wielo-środowiska „indignados”: Niepokonani, Zmieleni, Oburzeni, nawet „frankowicze”, co przysporzyło popularności Pawłowi Kukizowi i ostatecznie obróciło wektory polityczne przeciw Nomenklaturze, Kapitałowi (zagranicznemu) i „państwom w państwie”. Te trzy kierunki odbudowywania świadomości roszczeniowej pozostają jednak wobec siebie odrębne, a sam Kukiz wydaje się porzucać tę postawę, skupiając się na (pozorze?) zmiany ustrojowej opartej o nową Konstytucję.

Trash society

Narastająca roszczeniowość – wyrażana postawami antypaństwowymi – ostatecznie grzebie mrzonki ideologów Transformacji o „klasie średniej” i „społeczeństwie obywatelskim”. Wykreowało się w Polsce „trash-society”:

LEMINGIZACJA POSTAW

Słowo „leming” zrobiło w Polsce ostatnio karierę jako symbol „bezwolnego entuzjazmu” dla poczynań Władzy, która traktuje lud jak „karmę” w taniej jadłodajni i zarazem jak kocie łby nadające się do brukowania drogi karier. Przywołując mit o suicydalnych postawach lemingów trafiamy w sedno: lemingi zastępują, niczym proteza, klasę średnią, czyli przedsiębiorczość biznesową, społecznikowską, artystyczną. Stanowią masę janczarów i hunwejbinów, którzy są wysyłani na pierwszy front walki z „dysydentami” i „nieprzystosowanymi”, nieświadomi, że są zaledwie mięsem armatnim, którym wysługują się „operatorzy systemu”, kierujący cały ustrój ku przepaści.

AREBURYZACJA OBYWATELSTWA

Obywatelstwo – to w powszechnym odczuciu zdolność do podmiotowego pełnienia roli suwerena politycznego poprzez mechanizmy samorządnościowe. W moim przekonaniu warunkiem takiego obywatelstwa jest rozeznanie (wystarczające) w sprawach publicznych i gotowość (bezwarunkowa) do czynienia ich lepszymi. Obywatel a’rebours – to obywatel rejestrowy, który zamienił powyższe na prostą, ale obezwładniającą formułę „informuj, płać, głosuj, pokornie słuchaj”. Otóż „lemingi” to co najwyżej obywatele a’rebours, egzaltujące się swoimi rejestrowymi wyznacznikami obywatelstwa, niezdolne zauważyć, że skaczą w przepaść, wcześniej wypchnąwszy w nią świadomych rzeczy „dysydentów”.

AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ

Autyzm to taka choroba, która jest bliska pojęciu „emigracji wewnętrznej”: osobnik nią dotknięty krańcowo ogranicza swoje kontakty z otoczeniem, zamyka się w czymś, co być może jest jego własnym światem, a być może pustką rozpaczliwą. Przez to wyhamowuje swój rozwój intelektualny i duchowy. Jego biologiczność nie przekłada się na jego role społeczne, których właściwie nie pełni. Autystyk społeczny zdolny jest jedynie do spazmów i wybuchów, a nie do racjonalnych zachowań. Patrzy na jedno, widzi drugie, komunikuje się wtedy kiedy „sam na to wpadnie” i niekoniecznie z tymi, z którymi tu-teraz trzeba.

Oczywistym skutkiem tych trzech procesów jest wtórny analfabetyzm obywatelski: postępujący brak aktywnego zainteresowania sprawami publicznymi (odnajdywanie ich wyłącznie w formule widowiska medialnego), niezdolność do podjęcia trudu „przebicia się” z własnymi pomysłami, ideami, inicjatywami, przedsięwzięciami, abdykacja z jakichkolwiek elementów społecznej kontroli poczynań „władzy”, postępująca niezdolność do ujmowania się za prawami swoimi i cudzymi, nawet jeśli te prawa są zapisane w Konstytucji i w ustawach, psycho-mentalna niezdolność do reagowania na pogarszanie się prawa (i praktyk) na tym polu.

Człowiek i mikro-wspólnota, naznaczona lemingizacją, areburyzacją i autyzmem społecznym – to nic innego, jak społecznie agonalny żywioł totalnie wykluczony, zamieniony w masę nierozpoznawalnych, anonimowych „bylektosiów”, mogących funkcjonować wyłącznie jako „ławica” reagująca odruchowo na bodźce zewnętrzne, których nie pojmuje, obawia się, nie potrafi przewidzieć, nie kontroluje w żaden sposób. W takiej „ławicy” funkcjonuje jeszcze Naturalna Żywotność Ekonomiczna (Natural Economic Vitality – NEV), ale już Przedsiębiorczość (ukorzeniona w środowisku i wynikająca z jego potrzeb) jest rugowana przez pozaśrodowiskowe, obce Rwactwo Dojutrkowe (działające w formule „skubnij i zmykaj”).

Trash-society jest, uzyskiwanym celowo i świadomie, produktem przemian zwanych „demokratycznymi”. Tak zwani decydenci „wycenili”, że łatwiej i taniej jest zdołować tych, którzy z trudnością sobie radzą oraz malkontentów – niż zawracać sobie głowę różnorodnościami, pluralizmami, wiecznie brykającymi i wiecznie marudzącymi egzemplarzami nie dającymi się „przystosować”. Niedawno zamieściłem notkę opisującą, jak to ukarano grzywną człowieka, któremu na zebraniu wspólnoty wrzucono do czapki drobniaki, aby poszedł do sklepu i kupił jakieś drobiazgi. Chcieli sporządzić banner, transparent czy coś podobnego, w proteście przeciw urzędnikom. Jakiś pod-urzędnik, skrycie tam będący, doniósł o „nielegalnej zbiórce publicznej”, co skończyło się wyrokiem na „czapnika”. Kara była większa, niż suma zebranych drobniaków. Tak właśnie produkuje się trash-society, penalizując jakikolwiek odruch obywatelski.

Trash-society nie korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, a jeśli już – to w sposób opaczny, niepożądany, często przykry dla otoczenia. Nie szuka dla siebie asocjacji lewicowych, prawicowych, konserwatywnych, żadnych innych. Nie szuka swojszczyzny jako punktu zaczepienia socjalnego. Najwyżej sobie pojazgocze w tramwaju, w przejściu, w parku. Budzi wtedy niechętne politowanie ze strachem pomieszane. Nie cieszy się życiem, a nawet nie cieszy się tym, że w ogóle żyje. Nie masz tu ani samorządności, ani Rzeczpospolitej.

Jeśli nie jesteśmy na ścieżce szybkiej kariery majątkowej, kulturowej, cywilizacyjnej, towarzyskiej – to nawet nie wiedząc o tym jesteśmy powolutku wciągani w obszar „przygraniczny” trash-society. A jeśli na tej ścieżce jesteśmy – to bliscy jesteśmy pierwszego stopnia wykluczenia: kariera  z konieczności tak nas absorbuje (mocodawcy), że właściwie tylko problemy mocodawców „przeżywamy”, na własne sprawy nie mając już miejsca w sercach, umysłach, duszach, sumieniach. Zamieniamy się w bezkrytyczne, nieczułe „roboty asertywne”. W kolejce czekają kolejne stopnie wykluczenia: brak stałego źródła dochodu, brak domowego gniazda oraz ostatecznie zanik więzi socjalnych. Oto „cykl produkcyjny” Homo Sacer. Patrząc zatem w górę ku celom świetlistym – od czasu do czasu zerknijmy w dół, oceńmy twardość gruntu pod nogami[4].

Orphania

Orphania – to „przemysł rządomyślności”[5] (gouvernmentalité[6]). Receptura jest następująca: bierzesz obywatela – może być niedojrzały – i oczyszczasz go ze wszystkiego, co go konstytuuje i stanowi, używając do tego rozmaitych detergentów, wrzątków, zmielarek, odczynników. Raz na jakiś czas pozwalasz, by się „odstał” po tych zabiegach. Następnie zanurzasz go w wywarze z praw, regulaminów, przekazów medialnych, rejestrów, procedur, algorytmów, certyfikatów, wtajemniczeń, norm, standardów. Jeśli wierzga – użyj przemocy. Grilluj. Pichcić do skutku.

W wyniku zastosowania tej receptury powstaje „produkt” nacechowany „responsibilisation”. Zgodnie z deklarowanym pragnieniem redukcji zasięgu rządzenia[7] (np. opieki społecznej), „ruler” powołujący się na neoliberalizm rozwija pośrednie techniki przewodzenia i kontrolowania jednostek bez brania za nie odpowiedzialności. Głównym mechanizmem jest technologia uodpowiedzialniania. Podmioty są obarczane odpowiedzialnością przez wmówienie im, że społeczne zagrożenia takie jak choroba, bezrobocie, ubóstwo itd. nie są częścią odpowiedzialności państwa, ale faktycznie leżą w sferze za którą odpowiedzialna jest jednostka i zostają przekształcone w problemy „samoopieki”[8]. Praktyka chodzenia na siłownię może być postrzegana jako rezultat uodpowiedzialniania, naszej odpowiedzialności do pozostania wolnymi od chorób, zdolnymi do pracy i opieki nad osobami będącymi na naszym utrzymaniu (dzieci, starszych rodziców).

Czyż nie było ulubionym zawołaniem Tuska: „macie przecież swoje izby, stowarzyszenia, kluby, samorządy, macie rozmaite instancje i organy kontroli, macie kartę wyborczą w rękach, czegóż wy ode mnie chcecie, odczepcie się wreszcie…!”? Monopole – z pomocą Państwa i z Państwem na czele – doprowadzają skutecznie do tego, że za wszelkie błędy i nieprawidłowości, a nawet za ich bezprawie – zawsze ostatecznie obwinia się obywatela-przedsiębiorcę i wystawia mu się rachunek, w gotówce, w podatku, w Owsiakowej zbiórce lub w innych uciążliwościach, bardziej lub mniej ceremonialnych.

/UWAGA: obszernie cytowałem kilka swoich dawnych notek/

 

*             *             *

Zwycięstwo w 2015 roku formacji, która swój wizerunek zbudowała na – nieudanej – próbie zbudowania IV Rzeczpospolitej – to przed świtem pianie kura, pobudka. Zamęt kukizowy – niewątpliwie ważny współ-sprawca zmiany formacji rządzącej – sam porzucił „indignados”, a zarazem został „ograny” i dziś próbuje odzyskać tożsamość jako sub-formacja niezależna, bezpartyjna, propaństwowo-antypaństwowa (państwo – tak, wypaczenia – nie).

Jak na razie pobudka przybrała szyderczą postać KOD: ten ruch łączy w sobie „rewizjonistyczne” pragnienie przywrócenie „ładu” sprzed 2015 roku oraz obawę przed rządami tej akurat, zwycięskiej AD 2015 formacji „anty-układowej”.

Trzeba jednak pamiętać, że to dopiero koguty pieją, harcownicy się zwołują, ciemność ustępuje szarościom. Kiedy się rosy uniosą mgiełką, a widoczność urośnie do takiej, że „każdemu wszystko stanie się jasne” – czeka nas „czwarty akt „Wesela” Wyspiańskiego, w którego trzecim akcie czytamy prorocze dopiski, dające świadectwo „temu, co się o rannych zorzach wydziwia”:

(A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki - poczyna sobie jak grajek-skrzypek - i - słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: - melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany).

(A za dziwnym dźwiękiem weselnej muzyki wodzą się liczne, przeliczne pary, w tan powolny, poważny, spokojny, pogodny, półcichy - że ledwo szumią spodnice sztywno krochmalne, szeleszczą długie wstęgi i stroiki ze świecidełek podzwaniają - głucho tupocą buty ciężkie - taniec ich tłumny, że zwartym kołem stół okrążają, ocierając o się w ścisku, natłoczeni).

(Dech mu zapiera rozpacz, a przestrach i groza obejmują go martwotą; słania się, chyla ku ziemi, potrącany przez zbity krąg taneczników, który daremno chciał rozerwać; - a za głuchym dźwiękiem wodzą się sztywno pary taneczne we wieniec uroczysty, powolny, pogodny - zwartym kołem, weselnym).

Prawie wiem, jak się to balowanie ma skończyć…

 

 



[1] Paweł Wimmer jest w moich oczach tym, który w największej topieli znajdzie statystyczny dowód zielono-wyspowości, w postaci wskaźników, parametrów, indeksów, tabelek, wykresów, dowodzących rozkwitu tam, gdzie zapaść: jest niczym obserwator jesiennego lasu, który zachwyca się kolorowymi liśćmi, jakby nie wiedział, że ta kolorowość oznacza owych liści umieranie, ich przemianę w nawóz zwany ściółką;

[2] Pomroczny sen o potędze najlepiej wyraża wiersz Młynarskiego do muzyki Wasowskiego „W Polskę idziemy, drodzy panowie”, znakomicie odegrany przez Wiesława Gołasa, patrz: https://www.youtube.com/watch?v=AA0kjqAuUwg ;

[3] Gospodarze i przedsiębiorcy „żywnościowi” to na wsi ludzie autorytetu, na których patrzy „wieś” i do których zwracają się z konsultacją wójtowie (nie bez znaczenia są elementy sitwiarskie). Kiedy u gospodarzy masowo zaczęli pojawiać się windykatorzy – ruch Leppera stanął w obronie racji gospodarskich, potem dojrzał do roli politycznej;

[4] Patrz też: G. Agamben, L'uomo senza contenuto,1970, „Człowiek bez zawartości”;

[5] Tłumaczenie terminu gouvernmentalité np. Damiana Leszczyńskiego i Lotara Rasińskiego – zob.: Michel Foucault: Filozofia, historia, polityka. Warszawa-Wrocław: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2000;

[6] Foucault w swoich wykładach wygłaszanych w Collège de France często definiował rządomyślność jako „sztukę rządzenia” w szerokim znaczeniu, gdzie „rządzenie” nie ogranicza się wyłącznie do polityki państwa, ale obejmuje także szeroką gamę technik kontroli oraz dotyczy różnorodnych przedmiotów, od kontroli siebie, przez jednostkę, po „biopolityczną” kontrolę populacji. W pracach Foucaulta pojęcie to jest połączone z innymi, takimi jak „biopolityka” oraz „wiedza-władza”. Genealogiczne badanie nowoczesnego państwa jako „problemu rządzenia” nie tylko pogłębia Foucaultowskie analizy suwerenności i biopolityki, ale także proponuje analitykę rządzenia, która udoskonala zarówno jego teorię władzy, jak i rozumienie wolności. Pojęcie „rządomyślności” umożliwia nowe rozumienie władzy. Foucault dystansował się od rozumienia tej ostatniej w terminach związanych z hierarchiczną, odgórną władzą państwa. Rozważał to pojęcie poprzez rozszerzenie go o formy kontroli społecznej funkcjonujące w instytucjach dyscyplinarnych (takich jak szkoły, szpitale, więzienia itp.), a także o formy wiedzy. Władza może się pozytywnie manifestować poprzez wytwarzanie wiedzy i konkretnych dyskursów internalizowanych przez jednostki i kierujących zachowaniem populacji. Dyskursy te prowadzą do skuteczniejszych form kontroli społecznej, ponieważ wiedza umożliwia jednostkom rządzenie sobą;

[7] Współczesna polityka gospodarcza sprowadza się do ograniczenia obszaru zainteresowania od „całości” (gospodarki, firmy, gminy) do „budżetu” (czyli tego, co da się odessać z gospodarki, firmy, gminy i podporządkować swojej wyłącznej kontroli);

[8] Thomas Lemke. „Narodziny biopolityki. Michela Foucaulta wykłady w Collège de France na temat neoliberalnej rządomyślności”. „Economy and Society”, s. 201;