Bankructwo solą gospodarki?

2012-11-12 17:16

 

 

Przyjęło się sądzić, że aby tzw. RYNEK funkcjonował prawidłowo, a całość GOSPODARKI podążała w kierunku zwanym POSTĘP – niezbędnym jest, aby podmioty wlokące się w ogonie postępu, wyczerpujące ekstensywne zasoby swojej efektywności – były eliminowane, oddając miejsce podmiotom awangardowym. I sądzi się, że bankructwo jest pożądaną społecznie formułą przekuwania Gospodarki ku nowoczesności.

Bankructwo – to trwała niezdolność do pokrywania „funduszu zobowiązań” z zasobów „funduszu korzyści”. Tak szeroka definicja pozwala odnieść pojęcie „bankructwa” zarówno do zagadnień gospodarczych, jak też do stosunków wewnątrz każdej wspólnoty, społeczności, zbiorowości. I chyba tylko w obszarze Polityki nikt sobie nic nie robi z tej formuły: tam zawsze obiecuje się więcej, niż pozwala logika i zdrowy rozum, a deficyty pokrywa się staraniem okłamywanego ogółu.

Zauważam jednak, że jedynie Gospodarka jest takim obszarem, w którym bankructwo wiąże się ze swoistą eksterminacją, fizyczną eliminacją niewypłacalnych podmiotów. Przy czym – to mój szacunek – mamy do czynienia z „paradoksem wycofania gospodarczego”. Jeśli chroniczny deficyt wynosi np. 10% budżetu w skali roku, to już po 3-m roku mówimy o nieodwołalnym bankructwie. Są w każdym ustroju gospodarczym procedury upadłościowe, ale żadna z nich nie pozwala bankrutowi zachować-odzyskać choćby 50% tego co pozostało. Kiedy na przykład dokonuje się wyprzedaży, to więcej zyskują licytatorzy, windykatorzy i wtórni nabywcy – niż właściciel zmuszony do wyprzedaży. Ten traci.

Podkreślmy: jeśli ktoś na skutek nie profesjonalizmu albo na skutek funkcjonowania w branży przestarzałej bankrutuje –nie jest to wystarczający powód, by na samym tym bankructwie ktoś inny się dorabiał. Tymczasem, na przykład w Polsce, mamy do czynienia z całym „przemysłem windykacyjnym”, wartym niemal bilion złotych rocznie: jest to kilkaset średniej wielkości firm windykacyjnych (więcej niż jedna w powiecie), niemal tysiąc kancelarii komorniczych, rewiry komornicze w liczbie przekraczającej liczbę gmin, duża liczba syndyków, nieokreślona liczba „windykatorów nierejestrowanych”, czyli łupieżców korzystających z niedookreślonych nisz prawnych oraz działających całkiem bezprawnie.

Ich skuteczność i sprawność ocenia się i mierzy nie wedle dobrze rozstrzygniętych (korzystnych społecznie) sporów o długi, tylko wedle „czystego obrotu”, na który składa się ilość gotówki (żywej lub w towarze), przejętą „masą upadłościową”, procentem zrealizowanych eksmisji. Komornicy i windykatorzy oraz bankierzy i „szara finansjera” są wszak „przedsiębiorstwami”, a nie organizacjami pożytku publicznego. Dlatego, w pogoni za zyskiem, posuwają się do kilku narzędzi z dziedziny „preparowania” długów: podstępne umowy (zawierające tzw. więcierze mętne), postępowania sądowe „na skróty” (nie bez współudziału, współsprawstwa wymiaru sprawiedliwości), naginaniu prawa egzekucyjnego (eksmisje, likwidacja majątku poupadłościowego), itd., itp.

Szara strefa w tym obszarze sięga 30%.

Skutkiem działania tej branży jest przede wszystkim doprowadzanie do ruiny bankrutów (osoby, rodziny, firmy), którzy po drobnych niekiedy korektach (w tym własnościowych) mogliby z powodzeniem funkcjonować dalej.

Już słyszę „nieskazitelnych”, którzy powiadają: długi trzeba płacić, i już. Odpowiadam: za długi nie wolno uśmiercać. Bo czymże jest rozdrapanie firmy wartej umowne 100 za dług wart umownie 50? Czymże jest eksmisja na bruk, zwłaszcza lokatorów „wykupionych” wraz z kamienicą? Czymże są egzekucje grzywien wobec osób, które nie mają źródła dochodu, ale podróżują za chlebem, za resztkami nadziei na życie? Czymże są pozycje egzekucyjne w rodzaju „koszty zastępstwa procesowego, koszty egzekucyjne, karne odsetki umowne, kara za zerwanie umowy” – które z długu 100 czynią dług 700 i więcej?

Nie czarujmy się: dopóki obszar zadłużeń, bankructw i windykacji nie przestanie być obszarem komercyjnym – dopóty będzie on też obszarem rozkwitania i wynalazczości dotyczącej wciąż nowych sposobów na wpędzanie „jeleni” w długi i na wypędzanie ich poza margines społeczny. A rzeczywisty, bezczelny dłużnik – poradzi sobie, bo wie że zbankrutuje, zanim w ogóle wejdzie na drogę zadłużenia, więc całą „operację” przygotowuje.

Patrząc na lata „doskonalenia branży windykacyjno-egzekucyjnej” można mówić o winie, leżącej przede wszystkim po stronie prawodawcy. Dłużnik nie umiejący gospodarować nie powinien być „dorzynany”, tylko pozbawiany decydującego wpływu na procesy, z którymi sobie nie radzi. Dłużnik wpadający w kłopoty na skutek „zawirowań gospodarczych albo wręcz ustrojowych”, powinien być skutecznie „przestawiany” na nową rolę życiową, zaś dłużnik lekceważący wierzycieli i „kombinujący” – powinien być surowo karany na równi z tymi, którzy dla zysku preparują długi. Tymczasem wszyscy są traktowani jak ta ostatnia kategoria, jak wydrwigrosze.

Notkę tę piszę w przekonaniu, że masowa (podkreślam: masowa, pozbawiona społecznej orientacji) komercjalizacja takich dziedzin jak edukacja, ochrona zdrowia, substancja mieszkaniowa, działalność artystyczna, opieka wychowawcza, a nawet opieka socjalna – to przyzwolenie na „szeroki front przestępstw na szkodę osób i firm oraz samorządów”, podobnie jak proceder wydzielania z Budżetów (różnego szczebla) tzw. funduszy parabudżetowych, traktowanych przez zorganizowane kliki jako łup, którym wystarczy podzielić się z najszerzej rozumianymi prawodawcami i strażnikami prawa.

„Branża” łupieska, nie mająca nic wspólnego z wyobrażeniami o Gospodarce (bo „zblatowana” z „władzą”), związana z rozrastającymi się hydrami windykacyjnymi i likwidacyjnymi – to jedna z twarzy Rwactwa Dojutrkowego, wypierającego rzeczywistą Przedsiębiorczość (ale roszczącego sobie pretensje, by nazywać je Przedsiębiorczoscią).