Błaganie o antrakt w globalnym Koloseum

2018-12-05 07:34

 

W roku 1967, w miejscowości Paryż, 36-letni wówczas pisarz, filozof, myśliciel polityczny, filmowiec, publicysta krótkich form (taki ówczesny bloger), nazwiskiem Guy Ernest Debord – opublikował w przerwach między pijaństwami znakomitą analizę swojej współczesności pod tytułem „La société du spectacle” (Społeczność widowiska), a tłumacze trzymają się oryginalnego, akademickiego słowa „spektakl”, choć mogliby użyć synonimów: przedstawienie, drama, rewia, popis, inscenizacja, event, projekt.

Zauważam sobie na boku, że książka ta jest odpowiedzią na umasowienie mediów. Nie na „media w ogóle”, ale na ich umasowienie, na ich każdo-zakamarkowość. Pediaści piszą: filozof ten i analityk społeczny penetrował historyczne, ekonomiczne i psychologiczne korzenie mediów w szerszym ujęciu, a jego teorie próbowały zdać relację z duchowego ogłupienia jakie przyniósł ze sobą, zarówno w prywatnej, jak i publicznej sferze życia codziennego, modernizm skutkiem działania ekonomicznych sił w Europie po drugiej wojnie światowej.

Kiedy paryżanin Guy miał lat siedem – w stanie New Jersey zdarzyło się słynne słuchowisko radiowe Orsona Wellsa, „Wojna światów”. Wszędzie, gdzie było włączone radio CBS – Amerykanie popadli w amok i panikę, uwiedzeni „realistyczną” relacją z inwazji na Ziemię dokonanej z Kosmosu. Trochę to wszystko było nadęte: im więcej czasu mijało od dnia emisji, tym większa liczba osób twierdziła, że słuchała „doniesień o inwazji” na żywo i faktycznie była świadkiem paniki. Po kilku latach (a Guy doroślał i nasiąkał) powszechne stało się przekonanie, że „Wojna światów” była najchętniej słuchaną audycją tego dnia. Więc ta samo-rozrastająca się relacja „naocznych” też była osobliwym przedstawieniem.

Dziś media są dużo bardziej paskudne, coraz bardziej odczłowieczone. Trwamy w nieustającym „ciemny lud to kupi”, a specjaliści od manipulowania ludzką wyobraźnią, sumieniem i przekonaniami mają o niebo poważniejsze narzędzia do okręcania sobie mas wokół małego paluszka dowolnego dyktatora (politycznego, wojskowego, ideologicznego, artystyczno-modowego, dietetycznego, naukowego).

Tam, gdzie rządzi spektakl (czytam w innym miejscu) – a poprzez widowisko rządzą jego aktorzy i pociągający za sznurki „teatro-wilcy” – nie istnieją żadne zorganizowane siły, które nie opowiadałyby się za spektaklem. Bo każdy patrzy zmagnetyzowany z otwartą gębą na to co sceniczni iluzjoniści cudują na użytek nieustającej ściemy. Żadna z sił semi-narkotycznie zamieszanych w ten osobliwy „clubbing” nie ma ani sił witalnych, ani morale, by występować przeciw panującemu porządkowi, żądna też nie może się wymknąć wszechogarniającej regule „omertà” (morda w kubeł, bo wypadniesz na szarą i burą ulicę między wyrobników). Porzucono niepokojącą, a przez ponad dwa stulecia uznawaną za oczywistą koncepcję, zgodnie z którą społeczeństwo i jego(?) ustrój może podlegać krytyce, a nawet zostać przekształcone, zreformowane lub zrewolucjonizowane. Porzucono ją nie dlatego, iżby pojawiły się jakieś nowe argumenty przemawiające przeciw niej; argumenty stały się po prostu zbyteczne. Osiągnięcie to nie świadczy o powszechnym szczęściu, lecz o przeraźliwej potędze siatek tyranii.

 

*             *             *

Gdyby ktoś jeszcze nie doczytał – to podpowiem: w Katowicach mamy „szczyt” ekologiczny, w Paryżu mamy zadymę w żółciutkich frajerkach, na Morzu Azowskim mamy prężenie muskułów, w telewizjach sportowych mamy giełdę celebrytów w trampkach, w UE mamy trybunały i komisje zajęte prawami człowieka i sprawiedliwością, na Bliskim Wschodzie mamy rzezie rytualne na ludności i dziedzictwie. I tak dalej.

A tak naprawdę?

  1. W Katowicach redaguje się stare-nowe mega-strumienie finansowe i takież budżety, w których najmniej akurat chodzi o to co zwykło się nazywać ekologią;
  2. W Paryżu nano-biznes uruchomił uliczną rozpierduchę, dając wyraz zbiorowej potrzebie przeredagowania talii kart politycznych, bo ta co właśnie jest – opatrzyła się;
  3. Kanonierki ukraińskie zostały oddelegowane przez mocodawców amerykańskich, by blokowały chińską giga-inwestycję międzykontynentalną, której USA nie zdoła przecież oskubać;
  4. Imprezy sportowe służą już tylko jako konkursy wielko-biznesowych marek, patentów, firm, bo to one zlecają federacjom wciąż nowe jarmarki-kiermasze zwane mistrzostwami-ligami;
  5. Hybrydowe przetasowania unijno-europejskie są w rzeczywistości przetargami o nowe rozdania redystrybucyjne (budżetowe), w domyśle: rządy klik biurokratycznych;
  6. Na Bliskim Wschodzie mamy wciąż nowe odsłony procesu dezintegracji Arabii jako zachodnio-południowego rygla Azji Centralnej, kluczowego regionu świata;

Każda z takich historii medialnych – a mamy ich wciąż na tapecie kilkadziesiąt, byle się publika nie nudziła – to dobry powód, by podzielić widownię na tych „za” i tych „przeciw”.

I dokonuje się magia: widownia przestaje zajmować się spektaklem, bo choć wciąż go obserwuje i czerpie zeń chorą, dewiacyjną witalność – to daje się napuścić wzajemnie na siebie. O to w całej zabawie chodzi: „teatrum” jak długie, szerokie i okrągłe – pełne jest rozmaitych „ustawek” między widzami, którzy nie dbają już o to, że podatkami, akcyzami, opłatami i zakupami obciążyli swoje budżety zasilając „aktorów i reżyserów” w niemałe gaże i tantiemy: muszą udowodnić podobnym sobie frajerom, że są „ludem-suwerenem”, w odróżnieniu od „tych z przeciwka”.

Oczywiście, ONI zawsze pokażą, że ten czy tamten tłum wystąpił przeciw jakiejś „górze”. G…o prawda. To zwykłe roszady między „górami”.

Pusty śmiech mnie ogarnia, jak widzę na FB kolejne naklejki, tym razem w sprawie żółciutkich frajerek. I żałość mnie ogarnia. I za portfel się trzymam…

Nobla dostanie ten, kto zdoła przekierować zapał „ludu” z kibolskiej wrogości wzajemnej na obywatelskie nieposłuszeństwo. To zaś polegać będzie na – uwaga – wyjściu z biletowanych rzędów i szeregów, zajęciu się tym co prawdziwe.

Tylko że Nobla przyznaje… no, kto? I myślicie, że ktokolwiek z ONI-ych ogłosi antrakt…? A wychodzić w trakcie przeciskając się między głuptakami-lemingami – to przecież takie nieeleganckie…