Braciom WŁADCOM do sztambucha

2013-08-16 15:33

 

Sprawowanie władzy bywa odurzające, jeśli nie ma się pomocnika z kubłem zimnej wody, niezbędnej przy stanach euforii i przy zwykłym zagalopowaniu się. Za takiego pomocnika robił na przykład błazen (w Polsce – najsłynniejszy był Stasiu Gąska, Stańczyk). Kozackie wiece wybierały sobie atamanów, których jednak pozbawiano czci, a nawet życia, jeśli okazali się miernotami lub nadmiernie oddawali się prywacie.

Politycy wszystkich państw, zjednoczeni interesem kastowym, wywalczyli sobie, niczym związkowcy, przywilej kadencyjności: usunięcie, odwołanie polityka w trakcie kadencji bywa niemal niemożliwe, choć bywa, że w sposób oczywisty przeszkadza on „podległej” Ludności. Zresztą, dał nam przykład tandem Putin-Miedwiediew, jak sobie poradzić nawet z limitem kadencji. Takie rotacje jak w Rosji – obecne są w „rozdemokratyzowanej” Europie od dawna, tylko bardziej subtelnie. Mirosław Karwat oznakował to już dawno z Andrzejem Malanowskim, opisując tzw. karuzelę stanowisk.

Ale ja dziś nie o tym.

W każdej z dostępnych teorii systemów mowa jest o adekwatności czy dopasowaniu (w szczególności tym zajmuje się logistyka). O co chodzi?

Ano, chodzi o to, by nie wybierać się z motyką na słońce, a z kombajnem ziemniaczanym na działkę pracowniczą. Każda rzeczywistość wymaga odrębnych, swoistych, właściwych sobie narzędzi sterowania. Na przykład motoryzacja. Zanim ona „się stała”, świat doskonale funkcjonował wyposażony w system dróg gruntowych, a nawet bazaltowych (tych co wszystkie wiodły do Rzymu). Ale dopiero motoryzacja spowodowała, że świat został pokryty siecią gładkich i twardych dróg, w miarę wyprostowanych, oddzielonych od reszty pasami i płotami, krzyżujących się często bezkolizyjnymi estakadami, a co najmniej sygnalizacją świetlną, zaopatrywanych przez stacje paliwowe, ozdobionych parkingami dla profesjonalistów i punktami wyżywienia-odpoczynku dla podróżników, a wszystko naraz spinają kodeksy drogowe, nad czym – jako całością – czuwają drogowe policje i fotoradary.

Wybudowanie takiej sieci drogowej, zanim wymyślono silnik spalinowy i dętkę z oponą na koła – byłoby idiotyzmem. Żaden wizjoner nie przebiłby się z takimi pomysłami, bo zjedliby go na drugie śniadanie woźnice, piesi, władcy w lektykach. Za jakiś czas okaże się zresztą, że owa sieć dróg – dziś jeszcze będąca fetyszem każdej władzy – to przeżytek uciążliwy, kosztowny, szkodzący w wielu dziedzinach Ludności. Bo ludzie i towary będą się przemieszczać jakoś inaczej (nie chcę wróżyć).

A teraz, Bracia Władcy, zauważcie, jak wiele waszej uwagi i starań (władczych i budżetowych) pochłania motoryzacja: inwestycje drogowe i infrastrukturalne, fabryki motoryzacyjne, sektor paliwowy, sektor turystyczny, handlowość – to tylko niektóre pozycje, nad którymi sprawujecie pieczę tylko dlatego, że Diesel ukoronował wieloletnie poszukiwania siły napędowej do pojazdów (np. Newcomen, Watt, Lenoir, Stirling, Otto). Przypomnijmy, że nie zawsze było z górki. Gawiedź, przyzwyczajona do furmanek 4-kołowych z obrotowym przodkiem, nie zrozumiała zalet silnikowego pojazdu 3-kołowego skonstruowanego przez Benza.

A energetyka? Równie wielka, wielobranżowa dziedzina, oczywiście ostatecznie wylądowała w waszych, Bracia Władcy, rękach. A edukacja, a ochrona zdrowia, a mieszkalnictwo? A handel-zaopatrzenie-zbyt-recykling (czyli potocznie: Rynek)? A życie codzienne tzw. gospodarstw domowych? Nie da się ukryć, że również przestępczość wszelaka jest w jakiś szczególny sposób przez was „zarządzana”.

I zawsze, w każdym przypadku, chodzi o to, by narzędzia dobrać do tego, czym się zarządza. Powtórzmy: z motyką na Słońce zamierza się kiepski władca. I równie kiepskim gospodarzem jest ktoś, kto z kombajnem ziemniaczanym wjechać próbuje na niewielki ogródek.

Odnoszę wrażenie, że to jest wasz – Bracia Władcy – podstawowy problem. Mając do wyboru bogaty zestaw narzędzi zarządzania nawą publiczną – dobieracie sobie takie, które was zauroczyły, choć ani one nie pasują do tego, czym trzeba zarządzać, ani nie umiecie się zbytnio nimi posługiwać.

Przez to wpadliście w pułapkę arogancji: skoro rzeczywistość nie pasuje do naszych ulubionych zabawek – to zmieńmy rzeczywistość!

Użycie niewłaściwych narzędzi – w każdej pracy rodzi niepotrzebne koszty oraz rodzi napięcia systemowe, tym bardziej, jeśli niewłaściwych narzędzi używa rząd. Obie te pozycje wzajemnie „napędzają” się aż do punktu nasycenia, czyli do punktu, kiedy dalsze koszty są niemożliwe (bo nie ma z czego ich pokryć), lub kiedy napięcia systemowe okażą się zbyt wielkie i „pękną”.

Wyobraźmy sobie epidemię jakiejś choroby. Najlepszym rozwiązaniem jest odizolowanie chorych, podwyższenie wymagań higienicznych i użycie szczepionek wśród zdrowych. Chorym zaś zaaplikowanie odpowiednich lekarstw, lub – jeśli lekarstw nie wynaleziono – pozwolenie im na samodzielną walkę z chorobą. Okrutne? Bywa, że burmistrzowie i rodziny nie godzą się na izolację, biznes nie godzi się na chwilowe zamknięcie fabryk, bywa, że szkoda pieniędzy na szczepionki – wtedy straty niemal zawsze okazują się większe, bo masowo stykający się ze sobą przypadkowi ludzie zarażają się nadal „swobodnie”. Po czym wymiera lub przewlekle choruje „siła robocza”, a szpitale zamieniają się w umieralnie, przerzedzają się rodziny, itd., itp.

Polskę drąży mnóstwo chorób, i nawet najwięksi optymiści i najwięksi apologeci ustroju nie zaprzeczą, że bezrobocie jest duże i chroniczne, że przestępczość rozpaczliwa (z biedy) wzrasta, że rośnie zadłużenie gospodarstw domowych, że budżet centralny i budżety lokalne dowodzą bankructwa (starannie unika się tego słowa), że obniża się poziom realnego wykształcenia, że starzeje się (awaryjność, koszty) infrastruktury, że postępuje drożyzna, że bieda jest dziedziczona środowiskowo, że stan zdrowotności obniża się, że przybywa bomb ekologicznych i sprzeczności między środowiskiem i człowiekiem, że obniża się morale przedsiębiorczości, że Polska jest rezerwowym zapleczem dla gospodarek zewnętrznych, wciąż mniej podmiotowym w międzynarodowej grze.

Chorobie tej na imię: KOMERCJALIZACJA.

No, to do roboty: izolacja, higiena, szczepionki. I dopuszczenie, aby „zainfekowani” radzili sobie sami albo aplikowanie im końskich dawek skutecznych lekarstw. A co wy robicie? Wszystko odwrotnie: zwiększenie regulacji ograniczających ruchy, zwiększenie obciążeń ekonomicznych, wycofywanie się ze wsparcia w ochronie zdrowia, edukacji, socjalu, zezwolenie na swobodne hasanie spekulantów i rwaczy, dopuszczenie do patologii korupcyjnych i nepotyzmu. Czyli w rzeczywistości – „samonakręcanie”. I jeszcze te zbrodnicze akcje wojenne i wywiadowcze. Zwane dla niepoznaki zobowiązaniami sojuszniczymi. Żenada. Kosztowna żenada.

Wiem, powinienem teraz – skoro taki mądrala jestem – wskazać remedium. I tu powiem: wypchajcie się. Dawaliście ucho i serce złym doradcom, a kiedy to zawodzi – na najtragiczniejszy moment wzywacie kogoś, kto weźmie na siebie porażkę? Nie, nie myślę o sobie, bo kimże ja jestem, byście mnie wezwali. Ale na pewno zdołacie wkręcić – używając Dużych Liter – jakiegoś szlachetnego krytyka, który już nic nie zdoła zrobić, ale ostatecznie pogrzebie swój wizerunek. Wtedy powrócą wasi dotychczasowi „fachowcy” i będą „sprzątać” po nieszczęśniku.