Buchalteria spod ciemnej gwiazdy. Przemysł galilejski

2014-03-30 11:41

 

Kiedy żyliśmy we wspólnotach nazywanych dziś hordami pierwotnymi, sens budżetu był jasny: komukolwiek się chwilowo powinęła noga, inni go wspierali jadłem, opieką i dobrym słowem, póki nie wydobrzał. Chyba że był wredny sukinsyn albo stanowił nadmierne, trwałe obciążenie dla wspólnoty, wtedy go pozostawiano samemu sobie…

Oczywiście, nikt wtedy nie malował „pismem jaskiniowym” ani konstytucji, ani praw człowieka, ani budżetu.

Od tamtego czasu Człowiek dumnie rozbudowywał swoje bogactwo materialne, można powiedzieć, że każdy, kto urodzi się dziś, ma na starcie milion razy więcej niż ten, kto rodził się ówcześnie. Rozbudował też człowiek swoją kulturę, instytucje polityczne, nauczył się pisać i mówić kwieciście. Oraz nauczył się tego, co najbardziej okropne: zabierać część jednym, by innym żyło się lepiej.

Dziś jest tak: kiedy choćby ruszysz palcem w jakiejkolwiek sprawie ekonomicznej (pracujesz zarobkowo, kupujesz cokolwiek, załatwiasz cokolwiek, budujesz cokolwiek, inwestujesz cokolwiek, dajesz drugiemu cokolwiek, zyskasz bilansowo na działalności gospodarczej, itd., itp.) – to pod przymusem politycznym płacisz od tego haracz, nie mówiąc o tym, że na wszystko – poza zakupami obciążonymi VAT) – musisz zdobyć kosztowne upoważnienie, zezwolenie, koncesję, certyfikat. Wszystko to razem ląduje ostatecznie w Budżetach, centralnym i wielu innych (w tym w takich dziwnych tworach nazywających się funduszami pozabudżetowymi).

Ale kiedy powinie ci się noga – owe budżety ślepną i głuchną na twoje lamenty, mają akurat milion spraw na głowie ważniejszych niż twoja, każą ci uniżenie błagać o wsparcie (niekiedy z „wpisowym”), ostatecznie wyjaśnią całkiem na poważnie, że „nie ma na to środków” albo rzucą ochłap, za który można kupić ziemniaka czy plaster sera (VAT), a potem cały miesiąc mieć zamykaną buzię: przecież dostałeś zapomogę, nie jesteś jedyny!

Efekt jest taki, że KAŻDY mieszkaniec Ziemi (właściwie ograniczę się do Polski), który pod politycznym przymusem zasila budżety, otrzymuje z tego korzyść nie większą niż 30%, z tego 25% w postaci dostępu do dobrodziejstw Ultragospodarki (Administracja, Infrastruktura, Finanse-Ubezpieczenia-Bankowość-Gwarancje-Fundusze, Polityka-Alokacje). Przy czym owe dobrodziejstwa się wciąż, konsekwentnie, kurczą, a te cztery ultragospodarcze obszary stają się bardziej ciężarem, niż wsparciem mnożnikującym codzienną aktywność wszystkich: kto zaś chce rzeczywiście sprawnego dobrodziejstwa – płaci ekstra rozmaite abonamenty, opłaty, akcyzowo, skarbowo, wpisowo-klubowo, itd., itp.

Powiedzmy dosadniej: nie ma możliwości, aby ktoś nie znający „sztuczek księgowości kreatywnej” uniknął przymusowego zasilania budżetów, propagandowo występujących w roli „stągwi galilejskiej”, z której ma się dostać każdemu potrzebującemu, ale kiedy faktycznie, dojmująco realnie jest się potrzebującym – to trzeba naprawdę wielkiej pracy i talentu oraz zwykłego szczęścia, by z tej „stągwi” upić choć łyczek. Za to istnieje cały „przemysł galilejski”, który „zawodowo” zajmuje się przetaczaniem środków budżetowych na cele „wolontariacko-społecznikowskie”, na cele „urzędowo-pomocowe”, na cele rozbudowy dobrodziejstw ultragospodarczych i na cele bliżej nikomu nieznane, których symbolem niech będzie słynne 140 miliardów na zbrojenia. W każdej z tych czterech dziedzin budżetowości pierwszoplanową rolę odgrywają interesy niezbyt klarowne dla przeciętnego podatnika, one też generują swoistą „kulturę eksploatacji budżetów”, a słowo „kultura” warto tu rozumieć tak samo, jak rozumiemy słowo „uprawiać” albo słowo „preparować”, albo słowo „obrastać”.

Nad stągwiami budżetowymi, zapełnianymi pracowicie przez ludność przedsiębiorczą i ludność pracującą, a nawet przez ludność kupującą niezależnie od sytuacji życiowej – dzieją się, jak wiemy, cuda, z których nieliczne objawiają nam media, a jeszcze mniej licznymi interesują się prokuratorzy.

Zanim pojedziemy dalej z tekstem, polecam poczytać „Budżet dla kucharek”, „Zdefragmentować budżet”, „Dotrwalniki i mobilizatory”, „Każdy kryzys się kiedyś skończy”.

Załóżmy, że wierzę w parametrowo-wskaźnikowe sukcesy gospodarcze naszego zielonego trzęsawiska, zwanego wyspą. Załóżmy, że z około 300 miliardów PLN budżetu centralnego połowa idzie na cele, których szary podatnik (donator budżetu, finansujący całą zabawę) nie rozumie lub nawet „nie powinien” znać. Załóżmy, że 2/3 z tej połowy idzie na „rutynowe, stałe pozycje” (emerytury, administrację państwową, itd.). pytam: czy naprawdę nie ma budżecie centralnym i w innych budżetach pieniędzy na to, by każdy z 38 milionów obywateli mógł rano zjeść kanapkę i „nie na gapę” wyruszyć „w miasto” szukać szczęścia w zatrudnieniu? 30 złotych dziennie, mnożone przez milion najbardziej potrzebujących, mnożone przez 365 dni w roku – to niecałe 10 miliardów złotych! oczywiście, to są liczby „z kapelusza”, ale pokazują, jak łatwo jest nie dopuścić do samookaleczenia ludzkiej godności!  A niechby to było 20 miliardów, to i tak wielokrotnie mniej, niż nasze sojusznicze zaprowadzanie stabilizacji w górzystych krainach Azji Środkowej. Większą wartością jest dla nas tysiąc zawodowych rozbójników, szukających forsy i awantury, niż kilkaset tysięcy ludzi wymagających wsparcia? Wsparcia, a nie całej „polityki socjalnej”!

Pisałem w notce „O szczególnych zadaniach państwa”, mniej-więcej tak:

Państwo jest od tego, by z korzyścią dla Ludności i Kraju stymulować mnożnikowanie dobrostanu Ludności i Kraju, poprzez właściwe, optymalne kształtowanie Administracji, Infrastruktury, Finansów i Alokacji (polityki wyważania dystrybucji dóbr, wartości, możliwości). Państwo ma stymulować wszystko ku dobremu, a nie wywoływać patologie i skubać z tego, co te patologie przynoszą.

/pobrane z FB/

 

Budżet – jeśli już się stał oczkiem w głowie Władzy kosztem całej Gospodarki – powinien być, w moim przekonaniu, narzędziem wspierania Ludności, rozbudowy Kraju, szerzenia dobrych praktyk i obywatelskiej samopomocy, wzajemnictwa. Nie powinien być budżetem „gier, zabaw i podchodów” kasty rządzącej. Jakoś tak jest jednak, że „nasz” Budżet (centralny i lokalne) działają inaczej. Wbrew podręcznikowej istocie budżetu i wbrew konstytucyjnej logice, wbrew prawom człowieka uznanym powszechnie za elementarne: do godnego życia, do rozwoju osobowego, do obywatelskiego uczestnictwa we wspólnocie.

W ogóle dużo piszę o budżecie i gospodarce, o sprawiedliwości i empatii zorganizowanej społecznie, polecam blog TUTAJ.

 

*             *             *

 

W pierwszym akapicie tej notki piszę: słabszym, kontuzjowanym, chwilowo niedysponowanym wspólnota pierwotna podawała rękę i pochylała nad nimi uspołecznioną duszę, chyba że w wykluczonych widzano nadmierne, trwałe obciążenie dla wspólnoty, wtedy ich pozostawiano samemu sobie… I dziś chyba znów tak mamy, jak w pierwotnej wspólnocie. Tyle że sprawę załatwa za nas samowolnie "reprezentacja-przedstawicielstwo" Narodu-Hordy.

W Sejmie oraz w okolicach Sejmu koczują – mający już dość wszystkiego i siebie samych – ludzie opiekujący się na co dzień osobami niepełnosprawnymi, które zapełniają budżetowe stągwie wyłącznie jako płatnicy VAT, bo jakoś żyć muszą, więc kupują. Już wchodzą miękko w status „zamilczanych na śmierć”, z którego – taki mieli zamiar – wyrwać się chcieli dokonując spektakularnego „zajazdu” po kilku latach robienia z nich „tata-wariata”. Media zrobiły (i zarobiły) swoje, temat już się dla nich „wyczerpuje”, poza tym jakoś tak tchnie lewackością, choć niby najwięcej w nim hunwejbina konserwy.

Zatem – mając z głowy zadęcia, napuszenia i Duże Litery – zastanówmy się: czy tak zwana społeczność międzynarodowa, zwłaszcza jej część „zachodnia”, mająca gębę pełną demokratycznych i humanitarnych frazesów, nie powinna zwrócić swojej zbiurokratyzowanej uwagi na oczywistą, masową eksterminację osób niepełnosprawnych? Czy nie powinna zainteresować się rosnącą emigracją „za chlebem, za lepszym losem, za wolnością”? Czy nie powinna zainteresować się niekonstytucyjnymi operacjami budżetowymi? Czy nie powinna zajrzeć za kulisy pogarszającej się kondycji obywatelskiej mieszkańców Nadwiśla? Czy nie powinna zainteresować się postępującą degradacją „kapitału ludzkiego” (co za obrzydliwe pojęcie!), zarówno w obszarze zdrowia wszelakiego, jak też w obszarze dostępu do elementarnych zdobyczy kulturowo-cywilizacyjnych?

No, chyba że Polska ma status „obszaru specjalnego przeznaczenia” dla Europy i Ameryki, wtedy wszystko jest zrozumiałe…