Bunt, (dys)honor i …wizna

2014-02-04 09:51

 

Dziś będzie o sprawie, znanej nielicznym z bliska (dotyczy dość hermetycznego środowiska), ale postaram się napisać tak, żeby każdy „niewtajemniczony” też coś zyskał na lekturze.

Jest w Polsce kilkaset środowisk mieszczących się w pojęciu „twórcze”. Twórczość to nie tylko domena twórców. Każdy może być twórczy, może tworzyć na tyle ile może. Każdy bowiem jest po trosze nosicielem takich cech jak wrażliwość na piękno, dobro, prawdę, sprawiedliwość (albo ich zaprzeczenia), jak predyspozycje „nadawcze” (czyli zdolność komunikowania swojej wrażliwości), jak „sceniczność” (czyli pragnienie docierania do jak najszerszego kręgu odbiorców).

Twórcą jest aktor, pisarz, instrumentalista, poeta, naukowiec, rzeźbiarz, kompozytor, malarz, dziennikarz, grafik, reżyser, rzemieślnik, pieśniarz, architekt, itd., itp. twórcę łatwo poznać po jego dziele, a w kontakcie osobistym po szczególnym „emploi”: w obu przypadkach do jakiejś grupy odbiorców dociera ta szczególna ezoteryka, w której idzie o to, żeby najpierw „poczuć”, a potem dopiero „pojąć”.

Twórcy gromadzą się po redakcjach, teatrach, grupach poetyckich, klubach, music-bandach, pracowniach, kawiarniach, uczelniach, instytutach, ostatnio też w necie. Rzadko który twórca występuje w liczbie pojedynczej, bo istotą twórczości jest odróżnianie się od innej twórczości i swoista „dysputa” wyrażająca się dziełąmi, nierzadko spektakularnymi, widowiskowymi improwizacjami.

Twórcy też dbają o swoje swoiste „kapłaństwo”: oczekują nie tylko uznania (przekładającego się najczęściej na mamonę), ale też kreują sobie „wyznawców”, którym odpowiada w twórcy jego przekaz, forma i owo emploi. I wtedy wybaczy mu się nawet słabsze, kiczowate dzieło, słabszy dzień, niecnoty rozmaite.

Są tacy twórcy, których nazywa się halabardnikami albo wyrobnikami, którzy nie wespną się na artystyczny, intelektualny, rzemieślniczy Olimp. Ale chcą, bo tak się widzą, że choćby nigdy na szczyt nie weszli, to tylko w tym „masywie” peregrynują i się spełniają.

No, to już można do rzeczy

Możemy sobie wyobrazić jakąś „kuźnię twórczą” (teatr, redakcję, galerię, katedrę), w której funkcjonują rozmaici twórcy: może kilkoro to wzięci kapłani, idole wręcz, może większość to solidni rzemieślnicy czekający na „swój dzień”, może niektórzy to „ogony”, którym nie staje weny.

Nigdy do końca nie poznamy powodów, dla których właściciel, zarządca, wydawca postanawia zakończyć działalność takiej „kuźni”. Wchodzą w grę sprawy finansowo-ekonomiczne, albo kwestia smaków i gustów, albo „zamówienie polityczne”, albo o ogólny poziom środowiska, albo o taką czy inna „markę” zespołu, niekiedy o nieporozumienia albo nawet o przypadki nagłe czy presję zewnętrzną. Bywa też, że powodem „zamykluka” jest bunt twórców. Bo chodzi o pryncypia czy gaże, o niesprawiedliwość w podziale korzyści, o jakiegoś nieżyciowego osobnika pośród nas. Może też chodzić o niecnoty wydawcy, zarządcy, właściciela. Takie „nie do wybaczenia”.

I kiedy dochodzi do „zamykluka” – twórcy zachowują się różnie. Jedni mają wzięcie i nie zauważają problemu, inni przechodzą do konkurencji w pojedynkę lub gremialnie, są tacy którzy chcą uratować dla siebie co się da z tego, co było tuż przed „zamyklukiem”. Wstyd powiedzieć, ale niektórzy tylko udawali twórców, a w rzeczywistości reprezentowali w „kuźni” jakieś całkiem nietwórcze interesy, nierzadko manipulując współtwórcami. Nie każda z tych dróg okazuje się efektywna, czasem żadna.

W takich chwilach – o zgrozo – twórcy najczęściej pokazują, gdzie mają swoich wyznawców i całą publiczność. Skupiają się na swoich osobistych sprawach, czasem „spiskują” jedni przeciw drugim. Wzajemnie się oceniają i robią to w sposób równie egzaltowany, jak głośny. Nie rozumieją, że z tego powstaje „dzieło” w postaci niesmaku. Zacytuję w całości wiersz Herberta:

  • To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
  • nasza odmowa niezgoda i upór
  • mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
  • lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
  • Tak smaku
  • w którym są włókna duszy i cząstki sumienia

 

  • Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
  • słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
  • lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha
  • lecz piekło w tym czasie było jakie
  • mokry dół zaułek morderców barak
  • nazwany pałacem sprawiedliwości
  • samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
  • posyłał w teren wnuczęta Aurory
  • chłopców o twarzach ziemniaczanych
  • bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach

 

  • Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana
  • (Marek Tulliusz obracał się w grobie)
  • łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy

 

  • dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu
  • składnia pozbawiona urody koniunktiwu

 

  • Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
  • nie należy zaniedbywać nauki o pięknie

 

  • Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
  • kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
  • kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów

 

  • Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
  • książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie

 

  • To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
  • mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
  • lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
  • Tak smaku
  • który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
  • choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
  • głowa

Poeta dedykował ten wiersz pani Profesor Izydorze Dąmbskiej, kobiecie wielkiej i niezłomnej zarówno  w roli filozofa, jak też społecznika, dysydenta PRL, ale też w roli człowieka, umiejącego się wznieść ponad małostki, dla których niejeden mściłby się do upadłego (np. nie zważając na doznane wcześniej krzywdy, ujęła się również za represjonowanymi po 68 profesorami warszawskimi, chociaż ich działania z lat pięćdziesiątych musiały budzić jej wstręt). Twórczyni i humanistka, dama. Nauczycielka młodzieży z prawdziwego zdarzenia: kiedy odsunięto ją od uniwersyteckiej dydaktyki, założyła 'privatissimum' i robiła swoje „po godzinach”, nieodpłatnie. Piewczyni idei wolnego, niezależnego uniwersytetu.

No, to ja notkę pedialną o Pani Profesor dedykuję ofiarom lokautu w pewnej żurnalistycznej redakcji, które zamiast celować w rzeczywistego oprawcę, zajęły się dziobaniem osobnicy słabszej spośród siebie.

„Człowiek szanujący własną godność broni swych przekonań w polemice, sięga po argumenty, pogardza zaś błotem kalumnii. Nigdy nie bierze udziału w nagonce” – pisał Michnik w swoim znanym artykule „Naganiacze i zdrajcy” 16 września 2005 w GW. Nagonka ma ludzi zohydzić, opluskwić, uczynić przedmiotem zbiorowej nienawiści i pogardy. Naganiaczy łatwo rozpoznać po głosie. Ich stylistyka ma swój specyficzny wdzięk, rozpoznawalną składnię, niepowtarzalny zapach. Naganiaczem rządzi resentyment. Nikt, kto szanuje samego siebie, nie bierze udziału w nagonce. Człowiek szanujący własną godność broni swoich przekonań w polemice, sięga po argumenty; taki człowiek pogardza nagonkami i błotem kalumnii. Naganiacze natomiast, ci wielcy - czczeni i honorowani - oraz ci tuzinkowi, zwykle skryci w tłumie przeciętności i banału, poprzez udział w nagonce odreagowują swoje utajone kompleksy, zawiści i nienawiści. Naganiacz nie znosi swojego statusu w świecie, czuje się permanentnie niedoceniany, skrzywdzony, poniżony. Jego serce przenika długo skrywane uczucie upokorzenia i bezsilności wobec tego upokorzenia. Nie potrafi świata zmienić ani też rzucić światu wyzwania - jego rekompensatą jest głęboko utajone i starannie pielęgnowane marzenie o odwecie na tych, których obwinia o nędzę swojego żywota.

Tyle cytatów. Kto zechce – ten pojmie.