Burzy w Amazonii nie będzie. Nie ten liść

2015-11-08 12:17

 

Obrazowym przykładem dydaktycznym dla „studentów”, który prezentuje się podczas wykładów teorii chaosu, jest tzw. efekt motyla: trzepot skrzydeł motyla w Amazonii morze wywołać burzę piaskową na Pustyni Gobi, a to dlatego, że wszystko ze wszystkim jest subtelnie powiązane i może się zdarzyć, że „powiew” skrzydeł motyla porusza jakiś kumulujący się łańcuch zdarzeń prowadzący nas do owej Pustyni, gdzie tylko jakiejś „kropelki” brakuje, by „puściły” hamulce burzy.

Teorie chaosu wymyślono przy okazji konstruowania prognoz pogody: jak wiadomo, na to co się w pogodzie dzieje w konkretnym punkcie globu, w konkretnym czasie – ma wpływ wiele czynników, które są wynikiem rozległych w czasie i przestrzeni łańcuchów zdarzeń, zwykle niezauważalnych, a oddziałujących silnie.

Fragment książki fizyka, badacza praw Uniwersum, Paula Halperna „Na tropach przeznaczenia” (The Pursuit of Destiny: A History of Prediction, 2000):

(…) dla pewnych układów deterministycznych nawet minimalne zmiany wartości danych początkowych zostają bardzo szybko wzmocnione i powodują ogromne zmiany w ewolucji układu. Wobec tego czysto mechaniczne układy równań po dostatecznie długim czasie mogą dawać zupełnie nieprzewidywalne wyniki - pozornie równie przypadkowe, co rzuty monetą. Ponieważ wszystkie wielkości fizyczne są znane z ograniczoną dokładnością - z powodu błędów pomiaru, fluktuacji i zasady nieoznaczoności - to takie zachowanie powinno być bardzo powszechne. Może zatem turbulencja jest konsekwencją takich dziwnych właściwości matematycznych równań hydrodynamicznych?

Lorenz wprowadził nazwę "efekt motyla" z uwagi na konsekwencje swego odkrycia w meteorologii: nawet trzepot skrzydeł małego motyla może mieć poważne skutki. Teoretycznie, przelot motyla nad boiskiem w Sioux City w stanie Iowa może spowodować burzę podczas meczu piłki nożnej w Nuku'alofa na Tongo, pod drugiej stronie kuli ziemskiej. Z powodu dynamicznego wzmocnienia zmian drobna fluktuacja wywołana przez motylka z biegiem czasu może zmienić się w potężne zaburzenie (…)

Teorią chaosu zajmowało się wielu wybitnych znawców fizyki, matematyki, Natury. Dołożę swoje: o ile teoria chaosu – to sygnalizacja skrajnego determinizmu (ścisłych współzależności), na mocy którego coś raz dokonane ma już ostateczny wpływ na kształt wszystkiego, czego „dotknęło” – o tyle owa nieprzewidywalność efektów oddalonych w czasie i przestrzeni wynika z tego, że skrajny determinizm (fatalizm) możliwy jest wyłącznie w jakiejś wydzielonej „czasoprzestrzeni”, poza którą efekt albo wcale się nie pojawia, albo jest krańcowo wygaszany, a nie wzmacniany. Użyję tu przykładu liścia, albo pajęczyny: dopóki owad porusza się blisko, ale nie potrąci liścia-pajęczyny – dopóty czyhający na owada myśliwy reagujący na mikro-nano-drgania liścia czy pajęczyny nawet nie wie, że owad jest tuż-tuż.

Mamy więc pełne wzajemne uzależnienie w granicach „liścia” – i poduszki tłumiące między liśćmi. Dlatego wewnątrz jakiejś „liściastej” rzeczywistości mimo wszystko jesteśmy w stanie trafnie przewidywać, a między rzeczywistościami – niemal na pewno popełnimy błąd, bo zbyt wiele subtelnych danych ma wpływ na „rachunek”.

 

*             *             *

Procesy transformacyjne – to zbiór „danych”, które w ostatecznym rozrachunku złożyły się na skrajne efektu: z jednej strony przyspieszyły procesy wzrostowe (wskaźniki, parametry, indeksy) – z drugiej strony rozklekotały się czynniki rozwojowe (przedsiębiorczość, edukacja, innowacje: ustąpiły swoim gorszym zamiennikom). Ostatecznie – po spazmach Tymińskiego, Leppera, Palikota – wywołały „efekt Kukiza”, ten zaś spowodował przebudowanie sceny politycznej, zarówno parlamentarnej, jak też „terenowe-środowiskowej”.

Efekt motyla widzimy w mediach, gdzie przebudowana jest lista zapraszanych gości, a także w tramwajach, gdzie kanary wzmogły „akcję przeciw gapowiczom”, pod pozorem „zero tolerancji” dla łamania prawa. W ogóle „się dzieje”. Tyle że jednym ze skutków strukturalnych jest wypadnięcie Polski na margines takich „liści” jak Europa, NATO, sieć środkowo-europejska. To oznacza, że zarówno „poseł z Lechistanu” nie jest tam nabożnie oczekiwany, jak też Polska nie jest adresem „z rozdzielnika głównego”, dokąd muszą docierać informacje czy inwestycje w pierwszej kolejności.

Niepoważna (co do znaczenia i formy) zagrywka z wizytą oficjeli na Malcie – bezcenna z tego punktu widzenia, bo uczy nas wiele. „Wina Tuska”, oczywiście. Spotkanie listopadowe (i następne, grudniowe) zaplanowane było już kilka miesięcy temu. Tyle że Tusk zmienił jego status na taki, że kraje Unii muszą być reprezentowane na najwyższym szczeblu. A u nas zaplanowano ważne spotkania wygenerowane przez wynik wyborów i przełom kadencji parlamentarnych. Nagłe podniesienie rangi spotkania maltańskiego nałożyło się na to, że Rząd odchodzący nie zdążył się podać do dymisji, a procedury wymagają obecności Prezydenta i „nowego rządu” w Parlamencie.

Najgłupsze rozwiązanie, które jednak pasuje do sytuacji dyplomatycznej Polski, zaproponował S. Sierakowski: niech nasz kraj reprezentuje inny premier, z innego kraju. Od dawna poluję na dobry pretekst, by umieścić Sierakowskiego w „Poczcie Pajaców Polskich” (TUTAJ).

Że nie wspomnę o sprawach sukcesji w Platformie, o kulisach kształtowania rządu PiS, o „efekcie Zandberga” (3,7 + 7,9 = 0), Powązkach kiszczakowych i paru innych kociołkach polskiego piekiełka.

Jednym słowem: u nas zamieć, błyskawice i raban – a świat patrzy co najwyżej przez szybkę, jaka zawsze daje wgląd do wyciszonego pokoju w wariatkowie. Ale jest to wgląd wyłącznie dla tych, którzy zechcą przez te szybkę zajrzeć. Kto zaś ma czas i nerwy, by oglądać polskie wariatkowo?