Chłodna kalkulacja. Bezdomność

2012-05-04 07:38

Nie ma takiej ludzkiej mowy, zarówno pośród plemion rozpoczynających swoją ścieżkę ku cywilizacji, jak też w krajach przodujących na świecie, gdzie słowo "dom" nie byłoby ulokowane u szczytu pojęć podstawowych, prymarnych. Dom jednoznacznie kojarzy się z Rodziną, Gospodarstwem, Dorobkiem. Zawsze i wszędzie. Bez zbędnych zadęć i propagandowego napuszania.

 

Bez tych trzech wyróżników Człowiek jawi się jak ktoś okastrowany: jasne, że sobie jakoś poradzi, ale dlaczego takim kosztem?

 

Dodatkowo - a może przede wszystkim - Dom to Intymność. To są wszystkie sprawy, które chcemy oglądać i które chcemy bogacić bez Mimikry, bez budowanej na użytek zewnętrzny tożsamości wspólnotowej-społecznej. Pielęgnujemy je intymnie takimi, jakie są naprawdę, w taki sposób, jaki sami uznajemy za najprawdziwszy.

 

Dlaczego tylu nie ma Domu?

  1. Czy jeden dorosły człowiek jest w stanie – poza normalnym funkcjonowaniem – wyprodukować bez niczyjej pomocy średnio jedną cegłę dziennie? Oczywiście, że tak! Zatem po 10 latach jest w stanie dysponować 3650 cegłami. W tym czasie zdąży się wyżywić i odziać.
  2. Czy to prawda, że kontener mieszkalny (biurowy) o powierzchni ok. 20 m2, wyposażony w media (elektryczność, oświetlenie, ogrzewanie, sanitariat) kosztuje od 10 do 35 tys. PLN? Oczywiście, że tak! Nawet najdroższy kontener można mieć zatem w ciągu 10 lat, jeśli dziennie oszczędzi się na niego niecałe 10,-PLN.
  3. Czy to prawda, że przeciętnie w każdej gminie można znaleźć nieużytki (np. spłachetki ziemi do 300 m2) w ilości średnio 100 „działek”? Oczywiście! Trudniej jest o to w miastach (choć bez przesady!), Niezwykle łatwo w gminach wiejskich. Oznacza to, że można w Polsce wygospodarować bez szczególnych poświęceń 250 tysięcy działek, niekoniecznie tworząc zwarte „getta”.

Dlaczego zatem w XXI wieku ciąży nam w Polsce problem bezdomności? Dlaczego problem urasta do rozmiarów politycznych? Dlaczego godzimy się na to, aby bezdomni popadali w dramatyczny stan odczłowieczenia, a sami stajemy się ich katami? Dlaczego za nic nie umiemy przekalkulować, że roczne straty powstałe na skutek rozpaczliwej przestępczości bezdomnych przekraczają wyliczone powyżej koszty? Dlaczego tysiące wydrwigroszy wciąż w pocie czoła i z wielkim humanitaryzmem w sercu "walczy z wykluczeniem bezdomnych"?

 

Już słyszę głosy, że:

  • Większość bezdomnych sama sobie jest winna;
  • Budownictwo mieszkaniowe to przepisy, normy itp., itd.;
  • Koszty małe czy duże, jednak ktoś musi je ponieść, a bezdomni najczęściej nie są w stanie tego udźwignąć;

Odpowiadam:

  • Skoro sobie jest winien, to ma zdechnąć pod płotem?
  • A teraz to oni „mieszkają” zgodnie z normami?
  • Czy na pewno fakt, że nie mają gdzie mieszkać po ludzku, nic nas nie kosztuje?

No, i ględźmy tak dalej.

 

Nie wierzę politykom w żadne słowo. Mniej się pomylę nie wierząc – niż wtedy, kiedy biorę jego słowa za dobrą monetę. Uwierzę politykowi, który wystąpi z inicjatywą ustawową konsumującą powyższe wyliczenia.