Chyba teraz Biernacki

2014-06-27 08:20

 

Donald – jak każdy wodzunio – łaknie wsparcia, takiego brat-łata, który wesprze go po koleżeńsku i bezwarunkowo. Jak się ma 57 lat (DT), to się miewa słabsze chwile, zwłaszcza przy stresujących zajęciach. Nie wszystko zdoła w tej sprawie uczynić żona czy futboliści.

Miał Tusk Schetynę – ale ten wydawał się konkurentem. Miał Tusk Drzewieckiego – ale ten ma duszę komercyjną. Miał Tusk Nowaka – ale ten jest o pokolenie młodszy i wielu spraw zwyczajnie nie rozumie. Miał Tusk Arabskiego – ale ten sobie poszedł na placówkę. Boni nie nadaje się do tej roli, bo jest z innej bajki. Kopacz – bo to natura dzierlatki. Bieńkowska – bo zbytnia zażyłość budziłaby domysły. Piechociński – bo to nie jest jednak Waldek. Graś jest wierny, ale mierny. Grupiński – hmm…

Dziś jest tak, że wokół Tuska są już niemal tylko ludzie interesu, a i to niekoniecznie interesu wspólnego. Co prawda, kamaryla trzyma się dobrze, ale w Tusku nie widzi już mistrza nad mistrze, tylko zarobionego frontmena, grającego stare grepsy. W rządzie i w „czołówce kamaryli” narasta postawa „Donek, a co ja będę z tego miał”.

Pierwszym poważnym sygnałem „stawki na pana Marka” było wystawienie go do konferencji prasowej, na której obsobaczono działania prokuratury i CBŚ (a może ABW, jaka różnica) w redakcji Wprost. Zrobił swoje w takim samym stylu, jaki mogliśmy obserwować w przypadku „komisji smoleńskiej”. Rzeczowo, spokojnie, w sedno, z dozą pewności właściwą prominentowi pozostającemu poza zarzutami. Funkcjonuje w obszarze Państwa Stricte (czyli tego opartego na „siłownikach”, „kontrolnikach”, „dyplomacji” i „wymiaru”, kręcącego arbitralnie Państwem Adekwatnym, resortami przedmiotowo-merytorycznymi) – ale nie jest aparatczykiem, na przykład należy – uczestnicząc – do Gdańskiego Klubu Myśli Politycznej im. Lecha Bądkowskiego.

Był jedynym kamarylczykiem wtajemniczonym do końca w numer, jaki Tusk wykręcił Sejmowi dwa dni temu: zamiast szarpać rząd Sejm musiał głosować umocowanie Premiera na Brukselę.

Bo to jest tak

Ktokolwiek myśli, albo sobie wyobraża, że sukces w polityce polega na przymiotach osobistych – ten bardzo błądzi. Jest kilkanaście sposobów na wywindowanie się: długoletnie pozostawianie w tle, usunięcie głównych konkurentów, poparcie od żon wpływowych polityków, zobowiązania wobec biznesu, skandalizowanie, spektakularna zdrada swojego środowiska, fuzja, itd., itp. Ale te sposoby dotyczą tych, którzy już coś mają „na koncie” politycznym, wykazali się wcześniej walorem niepodważalnym, są ponadprzeciętni. I – tu jest klucz – zaprzedali tę swoją nieprzeciętność jakiejś Sprawie, a ta Sprawa „wpisuje człowieka na listę startową”. Bo każda Sprawa jest – prędzej czy później – „zarządzana” przez jakąś zakulisową moc polityczną, nawet jeśli urodziła się i wzrastała niezależnie (jak Sprawa uruchomiona przez Leppera).

Wokół Tuska jest wciąż kilkadziesiąt osób mających do niego „uproszczoną ścieżkę dostępu”: połowa z tych osób to lobbyści jakichś środowisk, połowa zaś – to ludzie referujący „gdzieś tam” aktualną kondycję Donalda.

Wszystkie Sprawy są zatem w czyimś „władaniu”: ekologia, równouprawnienie, pokój, nowoczesność, sprawiedliwość, tanie państwo, stawka na młodych, infrastruktura, inwestycje, szkolnictwo, bezpieczeństwo, wypoczynek, budżet, samorządność. Spróbuj, Czytelniku, zaangażować się w którymś z tych lub następnych kierunków, a nie będziesz długo czekał, aż pojawią się wokół Ciebie dobrzy ludzie, cudownie wspierający lub odradzający to i tamto. Tobie się wydaje, że masz pecha albo nadzwyczajne talenty – a to działa Duch Polityki. To on dyktuje Ci słownictwo „obowiązujące” w dziedzinie, w którą się wdałeś, a obok słownictwa listę szczegółowych tematów, minimalną wiedzę wymaganą, miejsca i okazje godne zaliczenia i-lub obowiązkowe, ludzie z którymi trzeba obcować i których warto unikać. Tobie – zwłaszcza na starcie – nie wolno działać samodzielnie (szybko zrozumiesz, gdzie popełniasz błąd), za to wolno i trzeba wykazywać nuworyszowski zapał i dobierać „własne sposoby” na promocję Sprawy, w którą się wdałeś. Dodatkowo kiedyś obowiązywała „etyka Sprawy”, dziś ten ciężar jest już i niebo lżejszy.

Oddolne poparcie dla Ciebie i twojej działalności – to argument naprawdę trzeciorzędny…

 

*             *             *

To w tym sensie Marek Biernacki, dysydent PRL-owski i człowiek Państwa Stricte w III Rzeczpospolitej, powoli wyrósł na mocną postać kamaryli Tuskowej. Nie imał się spektakulariów, nie jest bawidamkiem, salonowcem, brutalem, skandalistą, korupcyjniakiem, zausznikiem, ścichapękiem. Jest po prostu wzorcowym człowiekiem Sprawy. Jego Sprawa to Państwo Stricte. I w tych ramach stara się być przyzwoity, to jego własny wkład do swojej pozycji politycznej. Jeśli ma ambicje przerośnięcia "kogoś" – to żaden „ktoś” tego nie odczuwa jako zagrożenie.

I takiego sobie Tusk wziął, przybrał, przysposobił. Trochę przez to psuje Biernackiemu szyki (bo przy Tusku nigdy nie jest spokojnie, ten człowiek od zawsze lubi towarzystwo wichury i żegluje w silnym przechyle), ale też winduje Biernackiego do roli „jednego z dziesięciu”, stosuje go jako przeciwwagę dla murgrabiego z Chobielina, dla ober-detektywa, dla pani z Mysłowic, dla ścichapęka z Dolnego Śląska, nie mówiąc już o grzybiarzu. Acha, warto pamiętać, że w odwodzie ma Tusk jeszcze strażaka, postać równie mocną jak Biernacki.

Dla Biernackiego oznacza to wzmożone zainteresowanie ze strony dysponentów Spraw, a to zmusi go do „wyborów czynnych”: skończył się dla niego szwedzki bufet, gdzie cała sztuka polegała na tym, by nie dać się wypchnąć do trzeciego szeregu. Teraz będzie MUSIAŁ skosztować wszystkiego i – czując wzrok otoczenia – mlasnąć ze smakiem albo wykrzywić się, i w dodatku trafić z tymi gestami w sedno. Niejeden nie podołał…