Ciężka droga z górki

2015-09-20 12:14

 

Dopóki nie grozi mi tortura czy śmierć za to, że różnię się od innych – szczerze doceniam to, że ludzie, z którymi mnie Los styka, są tak inni, odrębni, osobni, różnorodni i rozmaici. Bo nie tylko ja się przecież różnię, oni też. A z mieszania się „różnego” powstają nowe jakości i dokonuje się postęp. Kocham postęp.

Jarka znam kilkanaście lat. Różnimy się temperamentem uczestnictwa w życiu publicznym: on jest z krwi i kości politykiem, funkcjonuje w formule „orientuj się”, co oznacza kontrolowane zawężenie perspektywy postrzegania do krótkich dystansów (łatwo przewidywalnych), oznacza też „pragmatyzm behawioralny”, ucieczkę od wizjonerstwa i analizy procesów dziejowych (za to uwaga skupia się na procesach bieżących). Oznacza też formułowanie myśli w języku zrozumiałym dla każdego: wszak karmą polityka jest poparcie Ludu.

Ja zaś formułę „orientuj się” zastępuję u siebie od dawna formułą „zrozum”. Często spotykam się z zarzutem, że używam trudnych słów, nadętych sformułowań, że opowiadam o sprawach, które zakończą się za dziesięciolecia, za stulecia, więc są utopiami i nie pomagają pojąć codzienności w jej praktycznym wymiarze przeżycia do jutra, dają ryzykowne wnioski trudne do zweryfikowania. Nie jestem ani naukowcem, ani wyrobnikiem nauki: raczej filozofem dnia codziennego.

Kiedy spotykamy się z Jarkiem sam-na-sam – dochodzi do przyjacielskich spięć. Zewnętrzny obserwator może odnieść wrażenie, że zaraz wyciągniemy scyzoryki, maczety i bejsbole. Ale my już się ogarnęliśmy w tym niedopasowaniu podejść i jakoś jeszcze obaj żyjemy, choć obaj mamy poza tym maniery dyskusji dokuczliwe dla drugiego, co dodatkowo podnosi temperaturę.

Wczoraj mieliśmy kolejną „kłótnię”. Mój z niej zysk polega na tym, że doprecyzowałem sobie swój pogląd o tym, że „strefa białego człowieka” (Ameryka, Europa, Rosja) jest na szybkiej ścieżce do bankructwa, co zresztą w moim pojęciu zbiega się ze schyłkiem Komercjalizmu (Europa narzuciła go „pod przymusem kolonizacyjnym” całemu światu) i zmianą paradygmatów cywilizacyjnych.

Jesteśmy – jako Ludzkość – nie tylko wewnątrz tygla przeistoczeń cywilizacyjnych, ale też – na pograniczu między Europą, Rosją i Orientem – jako Europa Środkowa doświadczamy bezpośredniego „przysmażania” (Majdan, ISIS, garnizonowa ekspansja Ameryki), co nam przesłania trzeźwy, długodystansowy ogląd spraw.

Proces długotrwały, kilkusetletni, wygląda w moim przekonaniu następująco:

  1. O ile około tysiąca lat temu umownie można datować początek przenoszenia ciężaru cywilizacyjnego z instytucji kluczowej[1] Urodzenia[2] na instytucję kluczową Własności[3] – o tyle obecnie trwamy w „procedurze” przenoszenia ciężaru z Własności na Kompetencje[4];
  2. Jaśniej: instytucja Własności nadal jest powszechnym i mocnym organizatorem życia zbiorowego, szczególnie w technicznym obszarze cywilizacyjnym (Europa, Ameryka i obszary „oswojone”), ale jest coraz słabiej chroniona, bo kolejne prerogatywy państwowe stają się udziałem „kompetentnych”;
  3. Kompetencja – mimo formalnego zakucia w tryby certyfikatów – wymaga innych korzeni społecznych niż Urodzenie[5] czy Własność[6]: o ile te wcześniejsze legitymizowały się społecznym przyzwoleniem – o tyle Kompetencja żąda” aktywnej społecznej legitymizacji, przyznania: TAK ON WIE CO I JAK;
  4. Aktywna społeczna legitymizacja Kompetencji to nic innego, jak demokracja (która jak dotąd występuje na świecie wyłącznie jako feeria pozorów), czyli obywatelska samorządność, samoorganizacja, autonomiczna kooperacja i nie uzależniona od Państwa przedsiębiorczość (artystyczna, społecznikowska, biznesowa);
  5. Obywatelska samorządność, generująca wzajemnictwo, gromadnictwo i podobne zarodniki demokracji – to przejmowanie przez Ludność prerogatyw Państwa: jeśli Państwo będzie miało coraz mniej prerogatyw – obumrze, przed czym na razie broni się formalizując Kompetencje (z czasem będą one „z nadania” środowisk, których Kompetencje dotyczą);

Powyżej opisałem w pięciu punktach powody, dla których uważam, iż Państwo (urzędy, organy, służby, prawa-przepisy) wyczerpuje – jako fenomen cywilizacyjny – swoje możliwości efektywnego zarządzania Krajem i Ludnością. Oczywiście, w każdym punkcie na Ziemi wygląda to nieco inaczej, ale proces jest wyrazisty i nieuchronny, a pierwszym „demokratycznym państwem” okażą się najprawdopodobniej Chiny[7]. Umiem sobie wyobrazić półtora-miliardowy żywioł , który przewłaszcza – stopniowo, z pokolenia na pokolenie, bez „wydarzeń” – prerogatywy państwowe w sprawach lokalnych, środowiskowych – co zresztą w pierwszej próbie nie udało się w Kraju Rad, a dziś jest (od czasów Sun Jatsena, konsekwentnie) starannie ugruntowywane w Chinach, które na kontynencie europejskim nadal uchodzą za totalitarne. Piszę o tym i TUTAJ, i TUTAJ, i TUTAJ (podkreślając majstersztyk globalny BRIC-S), a ostatnio TUTAJ.

Kiedy edukacja przestanie być skoszarowanym rytem nauczania procedur i algorytmów, a zacznie kształcić myślenie i wpajać przyzwoitość, kiedy art wyzwoli się z zaklęcia w ministerialne lub biznesowe budżety, kiedy gospodarka przestanie być łowiskiem budżetowym, przeszukiwanym przez podatkowo-akcyzowo-opłatowe więcierze – moje słowa staną się bardziej zrozumiałe. Znaczy: wierzę, że mnie Czytelnik rozumie, ale dziś mało jest okazji, by szary człowiek na sobie, docześnie czuł dotyk samorządności obywatelskiej, znamy ją raczej z fasad (głosowania zwane wyborami, rady terenowe kontrasygnujące rządy urzędów) i roszczeń (związki zawodowe podprogowo wmawiają nam, że powinniśmy wszyscy żyć „powyżej średniej”).

Naprawdę warto zauważyć, że feeria biznesu w Chinach to nie jest implementacja Kapitału w czystej-komercjalnej postaci „europejskiej”, zarażonej nieuchronną monopolizacją, ale szeroka, podpięta kulturowo kampania wspierania Przedsiębiorczości (czyli nie Rwactwa Dojutrkowego). Warto też zauważyć, że Chińczycy promują gdzie się da – od pokoleń – ideę harmonii i równości między cywilizacjami, stawiając na ich wewnętrzną „kolorowość” i na to, że ich tygiel też jest twórczo wielobarwny.

No, ale na razie Chiny (i BRICS) – to śmiertelne zagrożenie dla USA, które dbają o to, by demokracja oparta na samorządności obywatelskiej uchodziła za totalitaryzm, a ich, amerykańska demokracja oparta na inwigilacji, militaryzmie, drenowaniu całego świata, intrygach na wszystkich kontynentach – uchodziła za prawdziwą i najfajniejszą.

 



[1] Instytucja kluczowa, to „głowa” tygla instytucji społecznej, wypadkowa-esencja ładu społecznego, politycznego, gospodarczego organizującego życie zbiorowe;

[2] Urodzenie: powszechnie akceptowany i kulturowo głęboko ukorzeniony mechanizm-narzędzie dystrybucji tytułu do dochodu: hierarchia pozycji rodowych (szlacheckich, arystokratycznych) mimo postępującej złożoności jest-była klarowna dla każdego człowieka, a wraz z nią – powszechna gotowość do akceptacji „pierwszeństw” przy podziale dóbr, wartości, możliwości;

[3] Własność – pakiet instytucji społecznych, który – po wielowiekowym dojrzewaniu – wyparł Urodzenie z roli instytucji kluczowej i to wedle „tytułów własności” społecznie „przydziela się” tytuły do dochodu: w tej sprawie Ludzkość już minęła historyczne apogeum, instytucja Własności słabnie;

[4] Kompetencje – nowa, wschodząca instytucja kluczowa (patrz: zawołania typu „gospodarka oparta na wiedzy”, „społeczeństwo informatyczne”, „globalna wioska”). Kompetencje – mimo intuicyjnego wiązania ich z rozsądkiem, wiedzą, racjonalnością, rozumiem – mają jak dotąd charakter „zapisu nobilitującego”: oparte są na certyfikatach, dyplomach, mianowaniach, itp., itd., które niekoniecznie oznaczają rzeczywistą przewagę mądrości nad pozycjonowaniem, ale oznaczają potencjał instytucjonalno-społeczny, w wyniku którego ktoś „ma z klucza rację”, niezależnie od obiektywnego „poczucia” tej racji;

[5] Urodzenie jako instytucja kluczowa generowało rozwiązania państwowe o charakterze monarchii;

[6] Własność jako instytucja kluczowa generuje rozwiązania państwowe o charakterze republikańskim;

[7] Zbitka słowna „demokratyczne państwo” to oczywisty oksymoron: państwo wyposażone w takie atrybuty jak wyłączność na ustanawianie przepisów (z Konstytucją na czele), na definiowanie podatków, na wytyczanie granic, na stosowanie przymusu i przemocy wobec ludności, na właścicielskie gospodarowanie Krajem i jego zasobami – nie może być demokratyczne, ludowładcze, nawet jeśli rozumiemy zawiłości procesów wyborczych, w wyniku których np. urzędnik skarbowy ma niemal niekontrolowaną władzę nad karmiącym go przedsiębiorcą;