Co burzyć, a co budować

2015-02-08 12:00

 

Najbardziej ze swojej roboty w dziedzinie sabotażu-dywersji rajcuje mnie głupie zakończenie ponad trzydziestokilometrowego marszu ze Staszkiem z Lęborka do nadmorskiej Szklanej Huty.

Jestem wychowankiem harcerskiego szczepu „Kormoran” (niebieskie berety Drużyn Obrony Wybrzeża), cały zaś lęborski hufiec jeździł co rok do nadmorskiej Szklanej Huty, gdzie było kilka budynków murowanej i drewnianej infrastruktury oraz kilkanaście leśnych pól namiotowych. Szczyt wakacji – to około tysiąca zuchów i harcerzy w różnych obozowiskach.

Bywałem tam w roli „zwykłego” ciury obozowego, bywałem na szkoleniach instruktorskich, podczas ciężkiej zimy dotarłem w kilkuosobowej grupie by odśnieżyć obciążone dachy, w końcu komendantowałem obozom.

Tym razem jako „niezorganizowani” wybraliśmy się w okolicach matury ze Staszkiem ot, tak sobie. Pieszo, bo nie mieliśmy rowerów. Nasza wspólna najdalsza wyprawa – to przemarsz do Cetniewa (z Lęborka), więc akurat ta wycieczka to była przebieżka. Śpiewy, dyskusje, układanie wierszy, przyglądanie się rzeczom i sprawom niepojętym na co dzień – tak nasze wędrówki zawsze wyglądały.

Dali nam na miejscu namiot, który zresztą, zmęczeni, byle jak rozstawiliśmy, i w nocy tylko nasz własny ciężar utrzymywał namiot w miejscu, bo akurat rozszalała się wichura (kilkaset metrów dalej nazwałbym ją sztormem).

Zanim jednak dotarliśmy – około kilometra od docelowego obozowiska – postanowiliśmy się wygłupić. Stała tam stara jak świat wieża triangulacyjna. Kilka ton bali poskładanych inżyniersko w wysoką, wyrastającą ponad las konstrukcję. Wieża od lat próchniała, a my nie wiedzieliśmy, że nawet w takim stanie spełnia swoją triangulacyjną rolę, choć przeczuwaliśmy, że robimy coś nie w porządku. W prawie karnym są pojęcia „zamiar ewentualny” i „zamiar niby-ewentualny”[1]. Ja, stary harcerz, za kilka miesięcy podchorąży WAT, Staszek, artysta, postać charyzmatyczna już za młodu… Co nam odbiło?

Pchało nas do tego ponad wszelkie obawy, kalkulacje, zastrzeżenia, poczucie zła. Imperatyw.

Podkopaliśmy się pod jedno z trzech zakotwiczonych odnóży, wzięliśmy z lasu dużego drąga, podłożyliśmy kamień (dźwignia prosta, punkt podparcia) – i rozhuśtaliśmy bestię, aż z trzaskiem runęła, łamiąc się przy okazji wpół. Największe to było moje niszczycielskie przeżycie, nie sposób opisać emocji półminutowego trzasku i widoku mamuta walącego swoją potęgę w „nicość”.

Kiedy dotarliśmy do obozowiska, mówiono nam o jakimś potężnym hałasie od strony, z której nadeszliśmy. Też żeśmy słyszeli – odpowiadaliśmy niewinnie, czyniąc „przyjęty powszechnie” w naszych stronach błąd językowy „żeśmy”…

 

*             *             *

Jeśli więc ktoś twierdzi, że nie wiem, co to był październik’56, Gdańsk’70 czy Solidarność – niech idzie do lasu i przewróci taką wieżę, mamuci element systemowej układanki triangulacyjnej.

W dorosłym życiu kilka razy w ważnych społecznie (politycznie) sprawach brałem na siebie „dolus quasi-eventualis”, kilka też razy kierowany tym samym głosem rozsądku – powstrzymywałem się, bo poza przewidywanymi emocjami potwornego trzasku – nie widziałem oczami wyobraźni – co dalej, w miejsce obalonej konstrukcji.

Chyba Marcin Daniec najbardziej spopularyzował taką recenzję „czynu wiekopomnego”, znaną od zawsze w Polsce:

Gdyby wszystkie morza w jedno morze się zlały, 
Co by to za morze było! 
Gdyby wszystkie drzewa jednym drzewem się stały, 
Co by to za drzewo było! 


Gdyby wszystkie topory w jeden topór się zrosły, 
Gdyby jeden miał człowiek siłę wszystkich dorosłych, 
Gdyby chwycił ten topór i to drzewo nim zrąbał, 
Gdyby drzewo to wpadło w to morze jak bomba – 


Wszystkie mózgi na świecie w jeden zrośnięte mózg, 
Nie odgadłyby, jaki by to straszny był plusk! 

Otóż dla samego plusku – nie warto, mości panowie! Zawsze przed rewolucją warto przeczytać nie tylko Małego Księcia” (Antoine de Saint-Exupéry), ale też „Małego Księcia odnalezionego” (Jean-Pierre Davidts).

 

*             *             *

Państwo pod nazwą Rzeczpospolita Polska (w skrócie „trzecia RP”) wyczerpało już swoje możliwości efektywnego i pożytecznego zawiadowania Krajem i Ludnością. Jest jak ta spróchniała wieża, której jedyna dająca się obronić racja bytu – to wyznacznikowa obecność na politycznej mapie świata, bo zatknięto tu u samej więźby biało-czerwień, a w niedostępnej szarakom wysokości uwił sobie gniazdo ptak drapieżny, orłem zwany[2].

Ze smutkiem konstatuję, że choć Jarubas woła o państwo samorządów, Ogórek chce pisać prawo od nowa, Duda chce zaorać „układy”, Korwin-Mikke chce anulować „socjalistyczny” nawis ustrojowy, Kukiz zapowiada nową ordynację i przeoranie wymiaru sprawiedliwości – to poza niewątpliwie szykowanym wielkim „pluskiem” – nie widzę wiele (bez przesady: coś widać, tylko że Głowa Państwa powinna znać, przemyśleć, zapowiedzieć kilka dobrych ruchów „potem”, a nie tylko reagować na bieżące zło). Na wszelki wypadek dodam, że pan Bronisław Komorowski nie przeszedłby u mnie testu na przydatność do wykonywania zawodu, ani na początku kadencji, kiedy udawał kogoś kim nie jest, ani tym bardziej teraz, kiedy pokazuje co potrafi.

Szczegóły – innym razem, a kto niecierpliwy – niech szuka TUTAJ.

 

 



[1] Zamiar quasi-ewentualny (dolus quasi-eventualis) - sprawca chce realizacji zespołu ustawowych znamion czynu zabronionego. Nie ma jednak pewności, czy jedno ze znamion (o charakterze statycznym) zachodzi, czy nie. Na wypadek, gdyby zachodziło, sprawca na to znamię godzi się. Jednak realizacji wszystkich pozostałych chce, zatem mamy tu do czynienia z rodzajem zamiaru bezpośredniego;

[2] Wizerunek drapieżnego ptaka prawdopodobnie pojawił się po raz pierwszy na monetach Bolesława Chrobrego. Mówi się, że to właśnie bielik. Cały problem z bielikiem polega jednak na tym, że... wcale nie jest orłem. Bielik zwyczajny należy do rodziny jastrzębiowatych, ale nie do rodzaju orłów. Co ciekawe, według ornitologów nasz narodowy symbol równie dobrze może przedstawiać kilka innych ptaków, między innymi: orła przedniego, orlika krzykliwego, gadożera, a nawet rybołowa. Jeżeli natomiast analizujemy sam wygląd godła, na jaw wychodzi kolejna wątpliwość. Jak powiedział specjalista Tomasz Sczansny: "Ptak na godle ma nieopierzony w całości skok [nogę], więc według systematyki nie jest orłem, a orłanem, ponieważ orły mają upierzone nogi aż do palców". Na podstawie: "Charaktery";