Co nas porusza

2012-04-23 04:26

 

W czasach przed-cywilizacyjnych siłę witalną Człowiek czerpał z tego, że był. Po prostu. Kiedy był głodny – szukał darów natury albo polował. Kiedy napotykał zagrożenie – uciekał. Kiedy napotykał wroga – walczył. Kiedy czuł wolę bożą – dwoił się.

 

Pierwszym, co wyniosło Człowieka do porządku cywilizacyjnego, była ekscytacja magicznymi skutkami własnej pracy. Tej wykonywanej z głębi samego siebie, będącej w rzeczy samej twórczością. Użycie maczugi do uderzania, jednego kamienia do celnego rzutu, a dwóch kamieni do rozbijania, mielenia, rzeźbienia – to w swej istocie akty artystycznej twórczości, a nie engelsowskie ponure roboty.

 

Część ludzkiej twórczości poszła w kierunku pogłębiania magii, jaka towarzyszyła rysunkom, kształtom, „instalacjom”. Tak zrodziły się wierzenia. Inna część twórczości poszła w kierunku pogłębiania wydajności: tak zrodziła się broń i narzędzia, a następnie większe przedsięwzięcia ekonomiczne (np. doły na mamuty i inne pułapki). Jeszcze inna część twórczości wykorzystana została w celach politycznych, dla utrwalenia przewagi jednych ludzi nad innymi, przewagi prowadzącej do władzy.

 

Gdyby władza była czymś, co rodzi się za każdym razem od nowa, stosownie do sytuacji – nie byłaby władza niczym zdrożnym. Ale kiedy ktoś, kto raz zdobył władzę, choćby najmniejszą, zaczynał się w niej mościć i ją „opalikowywać” przed innymi – stała się ona rosnącą uciążliwością dla podwładnych: jedni nie mogli unieść zbyt ciężkiego jarzma, inni sami chcieliby porządzić, a jeszcze inni wprost pytali, po co w ogóle jarzmo.

 

Tak w ludzkiej i społecznej duszy zalęgło się pojęcie Wolności. To pierwsza wartość abstrakcyjna, która stała się oczywista dla każdego „podwładnego”, nawet jeśli nie znano jeszcze tego słowa, a tylko wyczuwano, coraz powszechniej, że takie coś jak Wolność jest, żyje, potrafi się tlić i wybuchać.

 

To pragnienie wolności – jakże często splecione z pragnieniem władzy (zamiany miejsc) – niosło ludzi do przewrotów, buntów, ucieczek, zamachów. A kiedy tak się działo – przecież nie co dzień – to ludzie buntujący się, ale też ludzie tłumiący bunty, czuli, jak dojrzewa w nich Braterstwo, to podstawowe spoiwo wspólnoty.

 

Oczywiście, że najskuteczniejszym spoiwem społecznym była kooperacja, podział pracy, specjalizacja, wzajemna „przydatność” ludzi dla siebie. Ale na co dzień nie wywoływała ona braterskich refleksji, może wręcz przeciwnie. Za to kiedy – niesieni duchem Wolności, pragnący wyzwolenia jak niczego innego – stawali niewolni przeciw ciemiężycielom, wtedy rozumieli, jak wiele znaczy Braterstwo, oparte na wspólnocie, a nie tylko na pokrewieństwie.

 

Duchowo-ideowi bracia, pragnący wspólnej wolności, przywoływali z czasem najbardziej sensowną argumentację, skierowaną przeciw ciemiężycielom: Równość. Nie wolno nas ciemiężyć, bo jesteśmy z tej samej gliny co ty, ciemiężycielu!

 

*             *             *

Tu przerwijmy, bo wiadomo mniej-więcej, do czego to zmierza. Idee Liberté, Égalité, Fraternité oraz stojące u ich podstaw idee Pracy, Twórczości I Samorządności – to nie są rewolucyjne pomysły z paryskich barykad czy helleńskich Akademii (Platon) albo Liceum (Arystoteles). To są idee wyrosłe z najgłębszych trzewi naszego człowieczeństwa, stanowią najważniejszy postulat Demokracji. Co prawda, nie każdy strumień cywilizacyjny operuje tymi pojęciami, bywają regiony, gdzie najbardziej liczy się zdolność jednostki do zespolenia się z Całością polityczno-gospodarczą albo religijną i sumienne pełnienie roli trybiku w niej, ale – znów odwołajmy się do trzewi – trybiki też mają swoją wytrzymałość graniczną i też szukają „oddechu”.

 

*             *             *

Mieszkam w Polsce, która jest moją Ojczyzną. W czasach, które trudno nazwać nie-cywilizowanymi. W warunkach gęstej i drobiazgowej regulacji wszystkiego, czym się zajmuję i pośród czego żyję. W warunkach Państwa, które zdaje się nie panować nad własną odpowiedzialnością, choć chętnie korzysta z „rewersu” czyli dobrodziejstw doczesnych władzy i prerogatyw. Państwa, które nie umie być gospodarzem Kraju i przywódcą Ludności, choć niechętnie tego wysłuchuje, tym bardziej nie odda sterów. Pośród ludzi, którym w coraz większym stopniu rzeczywistość wybija z głowy opisywane wyżej idee obywatelskie, niczym mrzonki.

 

Moje(?) Państwo za nic nie chce, a może nie umie pojąć, że na nic rządy, choćby były najlepsze, jeśli rządzeni tych rządów nie akceptują. Załóżmy coś, co jest oczywistą nieprawdą, że Prezydent, Parlament, Rząd i całe Państwo składają się z najmądrzejszych i najsprawniejszych pod każdym względem kadr, organów, instytucji, urzędów. Ale jeśli ich rządy nie są akceptowane przez spory odłam Ludności – to nie są one dobre. I kropka. Nawet wtedy, kiedy będą się powoływać na wyborczą legitymizację, nawet wtedy, kiedy będą bardziej dalekowzroczne niż sięga pojmowanie przeciętniaka-szaraka.

 

Ile milionów musi stanąć przeciw rządowi w kraju 38-milionowym, aby uznano, że nie mamy do czynienia z patologią i wichrzycielstwem, tylko z kiepskim rządem? Ile osób musi stracić wszystko, ile wspólnot musi się rozpaść, ile patologii społecznych musi się rozplenić i ile nieszczęść się wydarzyć, aby rząd przestał je kwalifikować jako „wypadki przy pracy” albo „niezbędne koszty reform”? Ile konstrukcji technicznych i systemów organizacyjnych musi się zawalić, aby zechciano „swojaków” wymienić na fachowców?

 

Słyszę coraz częściej słowa najcięższego kalibru: wojna, zdrada, zbrodnia, uzurpacja. Niektóre z tych słów sam wypowiadam. Cóż to za Państwo, którego rządy doprowadzają Ludność do takich haseł? Cóż to za Państwo, które gotowe jest wyłącznie z tego szydzić, a nosicieli-głosicieli – upodlić?

 

Kiedy wreszcie mądrale „z góry” dojrzeją do oczywistego poglądu, że „smoleńsk” ma ten sam symboliczny wymiar „zapłonowy”, jaki miały „podwyżki cen” u zarania Solidarności? Kiedy wreszcie pojmiemy, że Samorządna Rzeczpospolita to nie utopia inteligencko-robotnicza z lat 80-tych, tylko wciąż obecne w polskich trzewiach, najgorętsze pragnienie polityczne, zdradzone i upodlone w dobie Transformacji?

 

Kiedy wreszcie ktoś, kto mną i moimi dobrami rządzi na mój własny rachunek, przestanie mną gardzić i mną pomiatać?