Co poza polityką… czyli o „maklerach”

2018-04-07 07:03

 

To będzie notka z takich: będą elity elitami, ale z dziada – pan nie wyrośnie.

Zwykło się nazywać politykiem każdego, kto ubiega się – skutecznie lub nie – o posadę w ugrupowaniu mającym „władzę w herbie” albo o dobry urząd w administracji centralnej i terenowej.

Zwykło się też uznawać „kastę polityczną” za towarzystwo mające „oczywiste” nad-uprawnienia i równie oczywistą „nad-pozycję” towarzyską, zawodową itp. Nawet jeśli ci nad-pozycjonowani są nosicielami paskudztw i w ogóle są mało warci

Te odruchy „narracyjno-mentalne” mącą obraz polityki i władzy. Spróbuję – zapewne nieudolnie – wprowadzić trochę ładu do tego opisu.

 

*             *             *

Każdy człowiek o nieprzeciętnym temperamencie ma w sobie pragnienie udokumentowania swojej nad-przeciętności, zafiksowania jej, zdyskontowania poprzez „osobisty nano-monopol” na coś tam, na czym mu zależy. Każdy się jakoś tam pozycjonuje, a ci najbardziej dynamiczni – pozycjonują się w ustawicznym boju wszystkich ze wszystkimi o wszystko. Ryzykując zresztą więcej niż „przeciętni-bierni”.

Nie trzeba być ani ekonomistą, ani psychologiem, ani socjologiem – by zorientować się, że ludzie w procesie pozycjonowania chętniej (nie zawsze, ale chętniej) sięgają po owoce cudzej pracy niż wytwarzają w pocie czoła własne owoce. Że „podstawianie nogi” konkurencji jest chętniej wybieranie (nie zawsze, ale chętniej) niż pozytywna rywalizacja „kto dalej, wyżej, lepiej”.

Nadal jednak mówimy o sytuacji, w której „nad-aktywni” generują jakieś oryginalne dobra-wartości-możliwości. Udajemy, że „więcej znaczący” oznacza „lepszy, potrzebniejszy”.

Otóż:

POLITYKA ((na wszelki wypadek zastrzeżenie: nadwiślańska) – TO STARANIA O NADPRZECIĘTNY UDZIAŁ W PODZIALEPULI POŁĄCZONE Z UNIKANIEM FATYGI NA RZECZ WYTWORZENIA TEGO CO SIĘ DZIELI

W tak pojmowanej polityce ryzykiem jest wyłącznie „odsunięcie od udziału w podziale”, od „koryta”. To dlatego politycy tak łatwo zmieniają barwy klubowe, a nawet idee czy światopogląd: gdyby tego nie zrobili w ślad za „preferencjami wyborców”, uziemiliby swoją karierę, czyli czas na nią poświęcony okazałby się pusty.

W zupełnie innej sytuacji są GRACZE, nie będący politykami, którzy swój udział w podziale dóbr-wartości i możliwości starają się legitymizować rzeczywistym wkładem: są technikami, inżynierami, naukowcami, artystami, rolnikami, operatorami urządzeń i systemów, żołnierzami, menedżerami, medykami, związkowcami, „prostymi wykonawcami”. Dla nich polityka nie jest po prostu „obszarem łowieckim”, tylko podbijaniem wartości swojego dzieła i swojej profesji w tyglu podobnych im.

Porażka GRACZA jest inna niż porażka POLITYKA. Przegrawszy – gracz traci swój realny dorobek, który włożył w grę, tak jakby miała miejsce niekorzystna „fiksacja giełdowa”. Coś co obiektywnie – bez całej tej gry – wciąż jest warte tyle samo (np. cegła, rysunek, wynalazek) – w wyniku jakiejś „fiksacji giełdowej” może okazać się nic nie warte albo warte w dwójnasób. Gracz, który „coś przecież w końcu umie” – przegrawszy jest traktowany jako „nic-nie-umiejący”.

 

*             *             *

Tu wracamy do POLITYKI, czyli do jej sedna: otóż politycy nie mający żadnego realnego wsadu do społecznej puli dostatku – biorą powierniczo cudzy dorobek graczy i grają nim jak swoim, przy czym kiedy odniosą porażkę – to niczym maklerzy obciążają nią rzeczywistego twórcę dorobku utraconego, a kiedy osiągną sukces – „dosiadają” się do korzyści, niekiedy nawet nią zarządzają, twórcom pozostawiając ochłapy.

Najbardziej dramatyczne jest to, że politycy – w krańcowych przypadkach sami w to wierząc – przedstawiają się jako twórcy wsadu, no, współ-twórcy. A na pewno starają się udowodnić w kampaniach swoją niezbędność: bez naszych certyfikatów, reguł, standardów, procedur, koncesji, dofinansowań (z czego?) – nic dobrego by się nie wydarzyło, nic by się nie podźwignęło. Ciekawe, że nie twierdzą tak przy okazji porażek…

 

*             *             *

I teraz sedno właściwe: mamy wybory samorządowe. Twierdzę (łatwo sprawdzić, że twierdzę) – że jeśli ktokolwiek coś potrafi (najlepiej żeby miał na to dowody) – niech kandyduje sam, a nie szuka obok, na kogo by tu zagłosować. Bo jeśli sam nie zostanie radnym lub „kimś ważnym” – to będzie „pisał podania” do „wybranych”, aby mu pozwolili robić to, co on bez nich potrafi, tyle że oni mu będą narzucać certyfikaty, reguły, standardy, procedury, koncesje, dofinansowania (z czego?).

Po czym będą się „dosiadać” do sukcesów, przejmować je – a kiedy się nie uda (choć wcześniej bez nich się udawało) – będą twórcę obarczać odpowiedzialnością, że nie stosował się do certyfikatów, reguł, standardów, procedur, koncesji, itd., itp.