Cywilizacyjne paserstwo

2014-10-08 15:04

 

Ugniatam w sobie – niczym plastelinę – swoją refleksję na temat książki, którą dostałem za bezcen w wyprzedajni, choć warta jest miliony. „Terra Nullius”, Svena Lindqvista.

To rzecz o kolonizacji Australii przez Brytyjczyków. Poza kolonizacją Ameryki Północnej przez kilka europejskich nacji – jest to najbardziej zbrodnicza aneksja w historii Człowieka. Ani Karaiby Hiszpanie), ani Ameryka Południowa (Hiszpanie, Portugalczycy), ani Syberia (Rosjanie), Ani Tybet (Chińczycy), ani afrykański interior (Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi, Portugalczycy) – nie były takim ludobójstwem połączonym z podeptaniem dorobku cywilizacyjnego, choć były okropieństwem dziś niemal niewyobrażalnym.

Ludwik Gumplowicz, autor konceptu „amalgamacji” (wchłonięcia podbitych etnosów i ich kultur) pojmowanego jako nieuchronny proces koncentracji rozbudowującej państwa, usprawiedliwiający wyzysk (walczyliśmy, wygraliśmy – więc wykorzystujemy) – zakładał, że nawet najbardziej okrutnie zawojowane kultury stają się współ-budulcem pełni kultury objętej i zarządzanej przez rozrastające się Państwo. Wiedział, bo nie mogło być inaczej, że Ameryka Północna i Australia są poza schematem amalgamacji: na tych terytoriach nie szło o asymilację przegranych kultur, tylko o ich wytępienie „do spodu”. Określenia: wszy, gnidy, bydło – należą do najłagodniejszych.

Australia opanowała swoje „myśliwsko-krwiożercze” zapędy wobec rodzimych kultur bardzo późno. Korzystam z Pedii: w 1770 roku, gdy James Cook dotarł do Australii istniało od ponad 500 do 600 aborygeńskich plemion używających co najmniej 500 indywidualnych języków. Ich liczba katastrofalnie spadała aż do lat 30. XX wieku, kiedy ich liczbę oceniano tylko na 67 tysięcy (1933). Rządy Australii aż do połowy lat 60. XX wieku stosowały wobec Aborygenów politykę przymusowej asymilacji i dopiero wtedy wykreślono ich z oficjalnej Księgi Flory i Fauny tego kraju i przyjęto zasadę asymilacji dobrowolnej (uznając ich za ludzi – stworzenia posiadające wolną wolę, zdolność logicznego myślenia oraz tzw. wyższą świadomość – i przyznając im prawa obywatelskie). Dopiero od 1984 mają pełnię praw wyborczych. Wśród Aborygenów występuje większe bezrobocie i alkoholizm, niż wśród pozostałej części ludności. Obecnie ich liczba ponownie maleje, a całą populację szacuje się na ok. 220 tys. osób. 13 lutego 2008 premier Australii wygłosił w parlamencie przemówienie, w którym przeprosił Aborygenów za dyskryminację i prześladowania, w tym praktyki tzw. skradzionego pokolenia.

W Ameryce Północnej, początkowo traktowanej jako „dobro wolne” przez tzw. „pionierów”, po niebywałych rzeziach, unicestwieniu podstaw kultury, zbezczeszczeniu miejsc świętych (symbolicznie: Rushmore) i zaborach ziem – zaczęto ustępować przed stanowczością Indian. W latach 1789-1871 Stany Zjednoczone zawarły z Indianami Ameryki Północnej około 800 traktatów, z których mniej niż połowa została ratyfikowana przez Senat. Z kolei Kanada zawarła w latach 1871-1921 jedenaście zbiorczych traktatów z tubylczymi grupami z Ontario, Manitoby, Saskatchewan i Alberty. Wszyscy tubylczy Amerykanie z USA otrzymali prawa obywatelskie dopiero w 1924 roku. Amerykanie – siejący swoją demokrację po całym świecie – mają z nią kłopot u siebie. Znaczna część zawartych w okresie kolonizacji Ameryki indiańskich traktatów nie została nigdy unieważniona i formalnie pozostaje w mocy, chociaż większość traktatów zawartych z indiańskimi narodami przez USA (a zdaniem wielu Indian – wszystkie) i część traktatów zawartych przez Kanadę została następnie przez te kraje złamana lub nigdy nie była w praktyce realizowana, bo zawierano je taktycznie.

Te dwa skrajne przykłady są podstawą, dobrym uzasadnieniem przyszłej globalnej zmiany ustrojowej. Nastąpi ona dopiero wtedy, kiedy ciężar odpowiedzialności za sprawy globalne przesunie się – umownie – z Północy ku Równikowi. Pisząc o tym TUTAJ, może niezbyt jasno położyłem nacisk na to, że dzisiejsze globalne ośrodki sterujące (USA, Europa, Rosja) i ich krótkotrwała „supernowa” chińska – wraz ze swoim nieuchronnym upadkiem pogrzebią wszelkie uświęcone dziś paradygmaty, takie jak Komercjalizm (obecny na Północy od tysiąclecia, rujnujący ją od 300-350 lat), postęp techniczny, instynkt „wilczej konkurencji” (w rozumieniu T. Hobbesa).

Jeśli – używając wielce już dziś umownych sformułowań „Indie” i „Brazylia” – świat zacznie być zarządzany przez cywilizacje duchowe i wegetarne (dziś zarządzany jest przez cywilizację techniczną i pionierską), to staje się jasne, że wygaśnie, rozpełznie się w nicość podstawowa bariera stojąca na drodze rozliczeniom potomków za sprawy przodków. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że przodkowie kolonizatorów zadali krzywdę przodkom autochtonów. Ale rozliczenia poprzestały – jak dotąd – na śladowych w swej istocie przywilejach mających rekompensować stare krzywdy.

Tymczasem – jeśli uznać, że nikt dziś nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnie swoich „prapra” – to nadal pozostaje do wyjaśnienia zagadnienie korzyści, jakie z przedawnionych zbrodni czerpane są do dziś. Obrazowo opisuję to tak: oto twoi przodkowie przyszli do domu moich przodków, większość z nich wymordowali, pozostałych gwałcili, zniewolili, okradali, znęcali się nad nimi, wpędzili w choroby i patologie oraz najszerzej pojętą nędzę – a teraz ty spokojnie mieszkasz sobie „na pokojach” moich przodków i – trzymając mnie w piwnicy – łaskawie pozwalasz, bym mógł sobie pędzić bimber i świętować to, co zapamiętałem z tradycji moich przodków. A przecież minimum sprawiedliwości to wspólne zamieszkiwanie „na pokojach”, bardziej zaś właściwe byłoby objęcie przeze mnie zarządzania domem, który wszak powinien należeć do potomków dawnych właścicieli, a nie do potomków rabusiów. Argument, że wniosłeś do tego domu wiele swojego – jest marny: jeśli wnosisz do cudzego, to licz się z tym, że zostanie ci odebrane, albo że będziesz musiał któregoś dnia z całym tym twoim tobołkiem opuścić nie swój „adres”.

Dziś takie myślenie wydaje się nie tylko utopijne, ale wręcz chore: doświadczam tego rozmawiając nawet z amerykańskimi misjonarzami kościoła mormońskiego, których przecież trudno podejrzewać o złą wolę i brak miłości do ludzi albo o brak poczucia sprawiedliwości. A już, kiedy widzi się poczynania państwa amerykańskiego, państwa o nazwie USA – to nie mam żadnych wątpliwości, że dopóki owo państwo będzie miało cokolwiek do powiedzenia w świecie, nie ma mowy o przywróceniu sprawiedliwości dziejowej.

Biali Amerykanie i Australijczycy są krańcowo odporni na myślenie zaprezentowane powyżej, choć ja nie widzę w nim luk społecznych, prawnych czy moralnych. Korzystając dziś z owoców dawnego niebywałego rabunku połączonego z holokaustem – są w rzeczywistości paserami (fence). Zresztą, nadal tkwią po uszy w kontynuacji procederu, który sami potępiają u innych i zwalczają gardłując o demokracji.