Czas na Kurię Kurdyjską?

2014-06-30 13:18

 

Kuria (po łacinie „curia”) – to w starożytnym Rzymie najstarsza jednostka podziału obywateli oparta na związkach rodowych. W skład kurii wchodziło 10 rodów („gentes”), początkowo tylko patrycjuszowskich, a później również plebejskich.

Pojęcie „kurii” zostało zagospodarowane przez Watykan: tutaj Kuria to zespół kolegialnych urzędników duchownych, ogół instytucji zarządzających Kościołem na czele z biskupem (te dawniej określano mianem konsystorzy) lub papieżem (Kuria Rzymska).

W polityce dawnych wieków również odwoływano się do tego pojęcia: System kurialny - sposób wyboru przedstawicieli do zgromadzenia, charakteryzujący się podziałem wyborców na tzw. kurie. Liczba deputowanych pochodzących z wyboru danej kurii zależeć może od cenzusu majątkowego, wykształcenia, bądź też statusu społecznego.

Pedia zawiera jeszcze kilka innych określeń pojęcia „kuria”.

Oto znajdujemy nowe zastosowanie tego słowa. Nie, nie znajdziecie tego w internecie, to moje autorskie myślenie.

Kiedy w 2003 roku Amerykanie najechali Irak, powstał ruch-organizacja islamska pod nazwą "Dżamat at-Tauhid al-Dżihad", z trudnością ukrywająca spory wewnątrz-religijne, a do dziś ewoluowała ona w kierunku iracko-syryjskiego Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie. Jest to organizacja mająca w zasadzie ten sam status, co Kurdystan: naród kurdyjski, liczący ok. 25 mln ludności, mówiącej odrębnym językiem, zorganizowanej w rozmaite organizacje, świadomej swojej odrębności  i wielowiekowej tradycji – co jakiś czas instaluje w rzeczywistości międzynarodowej swoje państwowe aspiracje (np. Republika Mahabadzka na terenie Iranu, autonomia kurdyjska na terenie Iraku), „pacyfikowane” dyplomatycznie, zbrojnie a nawet poprzez ludobójstwo.

Różnica między Kurdami a Islamistami jest – w kategoriach politycznych – na korzyść Kurdów. Działają na podobnym terytorium. Są nośnikami nowej formuły samoorganizacji, nacechowanej niezłomnością i wspólnym duchem. Ale islam napędzany jest Dżihadem (ideą świętej wojny), a Kurdystan – wieloaspektową kulturą zakorzenioną etnicznie.

Mam wiele szacunku do islamistów: pomijając niezrozumiałe dla Europejczyka czy Chińczyka ekstremizmy szariackie (gdzie ich nie ma?), choć nie bagatelizując ich i solidaryzując się z ich ofiarami – dostrzegam wielką siłę moralną tej religii, która zresztą jest podłożem owych ekstremizmów (szariat, dżihad), ale też cementuje Intifadę (hebr. אינתיפאדה, arab. انتفاض intifāḍ), ruch powszechnego oporu przeciwko uciskowi: starania Kurdów o własną państwowość są od ponad stulecia nieustająca Intifadą.

José Ortega y Gasset, pisarz-socjolog, w swojej najbardziej chyba znanej książce „Bunt mas” (La rebelión de las masas), napisał świetną rzecz o Państwie, poniżej obszerny cytat.

„Rzeczywistość, którą zwiemy państwem, nie jest spontaniczną wspólnotą ludzką spojoną więzami krwi. Państwo powstaje wtedy, kiedy do współżycia zobowiązują się grupy ludzi o wspólnym pochodzeniu. Owo zobowiązanie to nie jest nagi przymus, sugeruje ono istnienie pewnego programu, który skłania różne grupy do wypełniania wspólnych zadań. Państwo jest przede wszystkim planem działania i programem współpracy, mobilizuje ono ludzi do podejmowania wspólnych wysiłków. Państwo to nie więzy krwi, nie wspólnota językowa, nie jedność terytorialna, ani też nie bliskość zamieszkania. Nie jest ono niczym materialnym, gotowym i ograniczonym. Jest ono oczywistym dynamizmem – wolą wspólnego działania – i dlatego też idea państwowości nie jest ograniczona żadnymi czynnikami fizycznymi. (…) Jeśli przetniemy w jakimkolwiek momencie życie państwa – okaże się ono wspólnotą (…) jego jedność polega właśnie na przewyższaniu wszelkiej jedności gotowej, zastanej. (…) Jedynie ta dwoistość państwa – jedność, która już istnieje, i ta pełniejsza, która leży w programie przyszłości – pozwala nam zrozumieć istotę państwa narodowego. (…) Kiedy impuls parcia gdzieś dalej, do przodu przestaje działać, państwo automatycznie zaczyna chylić się ku upadkowi, a istniejąca dotychczas jedność, która wydawała się fizycznie scementowana – rasa, język, naturalne granice – nie służy już niczemu: państwo ulega rozkładowi, rozpuszcza się, atomizuje”.

Prawie sto lat temu literat dał światu nie-anarchistyczną, soczyście obywatelską wykładnię tego, w jaki sposób państwo – przez Hegla wszak uznane za ostateczny szczyt rozwoju kulturowo-cywilizacyjnego, za wzorcową i najwyższą z możliwych materializację Ducha (politycznego) – zostanie zastąpione czymś nowym jakościowo, przez „czysty dynamizm woli wspólnego działania, nieograniczonej żadnymi czynnikami materialnymi”.

Od dawna twierdzę (nie wywyższając się nad Ortegę y Gasseta), że państwo (na przykład polskie) jako fenomen wyczerpało już swoją zdolność zarządzania sprawami publicznymi. Jestem dysydentem systemu-ustroju narzuconego Polsce (Krajowi, Ludności). Sposób widzenia świata przez Ortegę y Gasseta wydaje się bardzo powabny. I taki jest, na mój gust.

Tuszę, że przypadek kurdyjski, niechcący „odgrzany” przez Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie, wywoła debatę „społeczności międzynarodowej”, której zwieńczeniem będzie oddanie tego regionu (pogranicze Turcji, Syrii, Iraku, Iranu, Kaukazu) pod zarząd Kurdów, gwarantujących – jakby to tu rzec – gwarancję ucywilizowania politycznego tego regionu świata.