Czubek?

2010-09-03 05:53

 

Niegdyś opowiadaliśmy sobie dowcip o komputerach służących dwóm wrogim reżimom. Zaczęły od rywalizacji, u kogo co jest większe i lepsze. Jednemu zabrakło argumentów, popętlił się, pojąkał, aż wydukał: a u was biją Murzynów.  W ten sposób pogromił konkurenta, nie zauważywszy, ze sam się skompromitował.

 

Jakże często w dzisiejszej Polsce słychać – w sporach politycznych – ten sam argument!

 

Gazeta Wyborcza, 17-18 września 2005, wydrukowała znakomity artykuł Adama Michnika, czołowego polskiego moralisty, pod tytułem NAGANIACZE I ZDRAJCY. Dedykowany „Moim przyjaciołom znieważanym w nagonkach: Tadeuszowi Mazowieckiemu w 1990, Jackowi Kuroniowi w 1995 i Włodzimierzowi Cimoszewiczowi w 2005 roku”. Oddajmy głos temu artykułowi:

 

Nagonki miały swój osobliwy język: roiło się tam od groźnych przymiotników i patetycznych wykrzykników, wykrzykników nazwiska służyły zwykle jako przezwiska. Naganiacze „zdzierali maski” i „odkrywali prawdziwe oblicza”, ujawniali nieznane fakty z życiorysów „wrogów narodu”, mówili o „obcych pieniądzach” i „niepolskich interesach”.

 

Fenomen nagonek był ciekawy. Miały one w Polsce długą historię: bywały organizowane z nakazu władzy, ale bywały też inspirowane przez środowiska opiniotwórcze aspirujące do władzy; bywały również spontaniczną reakcją na wypowiedź jakiegoś śmiałka, który odważył się naruszać dogmaty uchodzące za niewzruszone. Musiał to być jednak śmiałek cieszący się powszechnym szacunkiem, autorytet dla wielu środowisk – bowiem cechą wspólną wszystkich nagonek był ich obiekt – ktoś wybitny i zasłużony – rzeczywista zawada dla naganiaczy.

 

Nagonka miała tych ludzi zohydzić, opluskwić, uczynić przedmiotem zbiorowej nienawiści i pogardy. Taki był sens nagonek międzywojennych na Gabriela Narutowicza i Stefana Żeromskiego z jednej strony, a na Wincentego Witosa czy Wojciecha Korfantego – z drugiej. Tak więc PRL-owscy naganiacze mieli – niestety – skąd czerpać wzory, gdy gromili „zaplutego karła reakcji”, „agentów antypolskiej dywersji” czy „bezojczyźnianych kosmopolitów”.

 

Szybciutko, z ręki, kilka rodzimych i światowych przykładów nagonki, w której stosowana jest technika: „skoro masz pryszcze”, to twój intelekt się nie liczy, twoje zasługi są wątpliwe, twoje pomysły są nic nie warte”.

 

1.       Czy jeśli ktoś był Bolkiem i do tego w młodości szczał do chrzcielnicy – czyni nieważną  jego dzielność w sprawie Strajków, a potem Porozumień Sierpniowych?

2.       Czy jeśli ktoś zbzikował (co zdarza się często geniuszom) – unieważnia to zdobyte wcześniej mistrzostwa świata w szachach albo dowody ważnych twierdzeń matematycznych?

3.       Czy jeśli ktoś donosił obcemu wywiadowi – jego mistrzostwo w szermierce nie jest godne oklasów?

4.       Czy jeśli ktoś zblazowany „miał rzecz” z nastolatką, po czym uciekł „spod noża” kulawej sprawiedliwości  – umniejsza to jego filmowo-reżyserski dorobek artystyczny?

5.       Czy jeśli ktoś w dzieciństwie z bratem zwędził Lunę do worka – musi nie mieć racji jako dorosły przywódca partii o agresywnym wizerunku?

 

Co powiada ruski komputer w takich wypadkach?  Pisze Michnik: Ksawery Pruszyński, sam obiekt niejednej nagonki, stwierdzał z goryczą(w 1943 roku, na emigracji), że „w mało którym narodzie kalumnia miała siłę tak potworną”. Przypomniał, że opinia publiczna „potępiała ustami swych nadętych miernot Konstytucję 3 Maja”, że „kalumnia w Polsce smaga Kołłątaja i dosięga Kościuszkę, kalumnia spotwarza księcia Józefa, kalumnia ściga pospołu Czartoryskiego i Lelewela, Mierosławskiego i Wielkopolskiego, Dobrzyńskiego i Daszyńskiego. Pozostawia natomiast w spokoju Szczęsnego Potockiego i Ksawerego Branickiego, gen. Zajączka, setki miernot, tysiące spryciarzy i niezliczone mnóstwo kanalii”. W odrodzonej Polsce kalumnia odrodziła się natychmiast. Nagonka stugębna głosiła, że Piłsudski „ukradł korony królów polskich”, zaś „pomiędzy Belwederem a sowieckim sztabem istnieje tajny przewód telefoniczny”.

 

Jarosław Kaczyński niejedną nagonkę uruchomił.  W dodatku przeżywa autentyczną traumę:  chcąc zlikwidować ze swojego rządu watażkę strzelił sobie w piętę, tracąc rząd i większość parlamentarną. W chwilę potem stracił Brata, ma ciężko chorą Matkę, o włos przegrał wybory prezydenckie. Ja bym w takich opałach stracił kontrolę nad swoim rozumem. Po Jarosławie Kaczyńskim widać, że nie jest tym samym zapalczywcem, co jeszcze kilka miesięcy temu. Kto zresztą wie, jak Historia skwituje przyczyny katastrofy smoleńskiej…

 

Dlatego dziwię się, że stał się ten człowiek przedmiotem niesłychanej nagonki, kiedy jako polityk (zatem nie niewiniątko) wskazuje na to, iż wydarzenia 1980 niekoniecznie tak się mają, jak są powszechnie, potocznie znane. Henryce Krzywonos nie odbierze się imienia Symbolu, jeśli ogłosi się, że inni tramwajarze stanęli wcześniej, ekipie doradców nikt nie odbierze splendoru, jeśli okaże się, że mały złodziej od Księżyca wrzasnął na nich, by nie odpuszczali najważniejszego, ustrojowego postulatu. Bronisław Komorowski nie abdykuje, jeśli okaże się, że naruszona została litera Konstytucji w pierwszych godzinach/dniach od Katastrofy.

 

Jarosław Kaczyński – powtarzam – jako polityk nie jest niewiniątkiem. Nie umniejsza to jednak prawdziwości jego argumentacji w tych wymienionych sprawach i całego szeregu innych.

 

Robiąc dziś z niego „czubka” – ktoś bezwiednie wspiera mój pogląd o neo-totalitaryzmie rządów – skąd inąd – liberalnych, a może nawet o mega-neo-totalitaryzmie?

 

 

 

Kontakty

Publications

Czubek?

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz