Dług?
Dług jest tym z fenomenów gospodarczych, który ma znaczny wpływ na ryzyko gospodarowania. Istotą długu jest „zawieszenie rozliczenia”: dłużnik zobowiązany jest wobec wierzyciele do świadczenia, które z jakichś powodów zostało odsunięte w czasie.
Sens dowolnej transakcji jest taki: ja mam coś, czego ty pożądasz, ty masz coś, czego ja pożądam. Zamieńmy się. I tu dopiero zaczyna się, a nie kończy problem ekonomiczny. Po pierwsze: co to znaczy MAM-MASZ? Bo może oznaczać, że „trzymam w ręku, na składzie, mogę natychmiast zadysponować czy uruchomić”, a może oznaczać „dla ciebie jestem gotów dostarczyć”. Może też oznaczać „mam nabywcę tego co ty masz”. Im bardziej dosłownie traktujemy MASZ – tym w większej potrzebie jest MAJĄCY (słowo „masz” traktuję tu jako „masz na zbyciu”), bowiem wszelki towar (dobro handlowe) i majątek (dobro produkcyjne, eksploatacyjne) pozostający w zasobach własnych generuje koszty. Taniej jest „potencjalnie mieć”, tyle że wtedy mamy podwyższone ryzyko: zawrę transakcję, a „potencjał” odpłynął. Podobnie z POŻĄDANIEM: jeśli jest to potrzeba wymagająca zaspokojenie – to moja pozycja transakcyjna jest słaba, natomiast jeśli jest to potrzeba wynikająca z rozeznania w tyglu gospodarczym (unikam słowa „rynkowy”), czyli wiem, kto później odbierze przedmiot transakcji, który teraz nabędę – to mówimy o pożądaniu wynikającym z atrakcyjności przedmiotu transakcji, a nie z pilnych potrzeb wymagających zaspokojenia tu-teraz. Zatem pozycja pośrednika transakcyjnego jest źródłem wzmacniającym pozycję transakcyjną i zarazem ryzyko samej transakcji.
|
MAM |
MAM MIEĆ |
POŻĄDAM |
transakcja bezpośrednia |
pośrednictwo zaopatrzenia |
ZNAM POŻĄDAJĄCEGO |
pośrednictwo zbytu |
transakcja pośrednia |
Ekonomiści w swoich modelach prezentują najczęściej Transakcje Bezpośrednie jako oczywiste „rynkowo”. Tymczasem od zarania dziejów (nawet w tzw. wspólnocie pierwotnej) są to transakcje pozostające w znakomitej mniejszości. Również nieliczne (choć najczęściej „wielkich rozmiarów” albo „wielkiej wagi”) są transakcje pośrednie, między kontrahentami z góry nastawionymi na to, że zawierana właśnie transakcja jest pierwszym z dwóch kroków, POŁOWĄ operacji wymiennej (tak działa obecnie tzw. handel hurtowy, obrót wielkiej skali. Najczęstsze natomiast są transakcje pośrednictwa, w których jedna strona MA-POTRZEBUJE, a druga OBIECUJE (zapewnia). Jeszcze raz podkreślmy, że strona która MA-POTRZEBUJE jest w słabszej pozycji transakcyjnej niż strona która MA MIEĆ lub ZNA POŻĄDAJĄCEGO. Bo ta pierwsza ponosi koszty eksploatacyjne albo koszty niezaspokojenia, a ta druga niczego nie musi.
Oznacza to większą skłonność do ryzyka strony słabszej. „pozwala ona” (pod ekonomicznym przymusem) tak modelować transakcję, że ostatecznie zatraca ona całkowicie ekwiwalentność, oczywistą w warunkach Transakcji Bezpośredniej.
Warto zatem rozważyć, co tak naprawdę oznacza pośrednictwo. Pedia podaje, że Pośrednictwo – to umowa, często odpłatna, w której jedna strona zobowiązuje się wobec drugiej doprowadzić do sposobności zawarcia umowy lub pośredniczyć przy zawarciu takiej umowy. Obecnie najpopularniejszą formą pośrednictwa są agencje zatrudnienia, pośrednictwa finansowego oraz agencje pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. W tej definicji jest podstęp, wynikający z braku rozróżnienia działań „na własny rachunek” i „potencjalnych”. Działanie na własny rachunek jest typowym działaniem kupieckim: zaopatruję się gdzieś w przedmioty przyszłych transakcji, po czym wchodzę w obszar transakcji bezpośrednich. Natomiast działania potencjalne sprowadzają się do odwrócenia kolejności: zawieram transakcję, po czym dla jej wypełnienia zaopatruję się w przedmiot transakcji, co oznacza, że ustawiam się w roli AGENTA wobec kontrahenta. Właśnie dlatego możliwy stał się rozwój „rynku hurtowego”, którego istotą jest zawołanie: „jakby ktoś potrzebował takich to a takich przedmiotów transakcji, to proszę do mnie, ale, uwaga, tylko duże ilości”. Tabela poniżej pokazuje rozkład ryzykowności transakcji: transakcje bezpośrednie są praktycznie pozbawione ryzyka (transakcyjnego, bo mamy jeszcze do czynienia z efektywnością zaspokojenia: jakość, odpowiedniość, trwałość, estetyka przedmiotu transakcji, tempo zaspokojenia, itd., itp.). Niewielkie ryzyko występuje przy transakcjach pośrednich (te opisuje definicja pedialna): tu w obszar ryzyka wpisują się zobowiązania wzajemne kontrahentów i ich odpowiedzialność za poszczególne czynności. Najbardziej ryzykowne (dla słabszego transakcyjnie) są transakcje pośrednictwa zbytu i zaopatrzenia.
Nieuchronnie wchodzimy w obszar nazywany „zarządzanie ryzykiem”. Jest on specyficzny dla każdej kultury, dla każdego środowiska, dla każdego poziomu rozwoju cywilizacyjnego, ale zawsze związany jest z obyczajem, przepisem, procedurą, algorytmem, standardem, certyfikatem, normą, gwarancją.
Wszelkie działania w sferze „zarządzania ryzykiem” odnoszą się do kreowania sytuacji monopolistycznych. Przyszli kontrahenci - używając swoich talentów, doświadczenia, rozeznania (w tym inwigilacji), podstępów – starają się wprowadzić do umowy transakcyjnej rozmaite drobiazgi monopolizujące ich podwyższoną, wzmocnioną pozycję transakcyjną.
Choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy – najbardziej popularnym sposobem monopolizowania pozycji transakcyjnej jest CENA (w rozumieniu: sztywna). Ekonomiści piszą peany na temat tak pojmowanej ceny, która jest znakomitym narzędziem „porządkowania rynku”, zakotwiczania wszelkich kalkulacji transakcyjnych, daje możliwość planowania gospodarczego i eliminowania ryzyka. Nie piszą tylko, że ryzyko minimalizuje ten, kto ustala sztywną cenę: ma on pewność, że nie „dołoży” do transakcji, zatem jego energia skupia się już tylko na tym, by do transakcji w ogóle doszło. Niedowiarkowie powiedzą: przecież cena jest elementem „targu” między kontrahentami! Odpowiadam: nie cena, tylko to co „ponad nią”. Sama cena, czyli miernik wartości transakcyjnej, jest zawsze sztywna ( chyba że mamy sytuację przymusową, każącą wyprzedawać, albo okazję, pozwalającą podbijać cenę bez opamiętania: obie sytuacje są nadzwyczajne).
Innym sposobem monopolizowania pozycji transakcyjnej jest REKLAMA (marketing). W swej istocie jest ona mechanizmem działającym tak: daj mi trochę swoich pieniędzy, a ja za nie tak ciebie ogłupię, że zawrzesz transakcję ze mną i tylko ze mną. Wszak jest oczywiste, że koszty agitowania nabywcy do konkretnej transakcji (kup batonik) są wpisane w cenę (wcześniej usztywnioną). Płaci więc nabywca nie tylko za zaspokojenie swojej potrzeby, ale też za to, że dostawca go skłoni do zawarcia transakcji z nim. Wbrew pozorom, mechanizmy „rynkowe” (nie muszę wszak kupować) są tu wyłączone: istnieje kilkaset konkretnych „technik” i socjotechnik, które wolną, „rynkową” wolę nabywcy czynią iluzoryczną.
Jako trzeci – i tu ostatni – sposób monopolizowania pozycji transakcyjnej wymieńmy POLITYKĘ LOJALNOŚCIOWĄ, sprowadzającą się albo do formuł „rewolwerowych” (np. abonament, karnet, zatrudnienie), albo do rozwiązań „punktowo-premiowych”. Ostatecznie polityka lojalnościowa powoduje, że nabywca (ale i dostawca) zatraca jakikolwiek „wolny wybór” i nawet, jeśli dostrzeże gdzieś „poza” możliwość zawarcia korzystniejszej transakcji – jest związany z dotychczasowym kontrahentem.
* * *
Dług – o czym ekonomiści już w ogóle nie informują adresata swoich konceptów – jest przede wszystkim owocem „zarządzania ryzykiem” sprowadzonego do rozbudowy pajęczyny sytuacji monopolistycznych. Zaciąga dług (odracza rozliczenie transakcji) ten, kto POŻĄDA i przyjmuje od tego kto MA, ale z jakichś powodów nie realizuje tu-teraz drugiej połowy transakcji (czyli nie MA tego, czego POŻĄDA kontrahent).
- Zaciąganie długu jest najlepszym dowodem, że jest się ofiarą stworzonej przez kogoś sytuacji monopolistycznej (własne pożądanie przerasta zdolność do transakcji bezpośredniej);
- Zaciąganie długu kreuje lub pogłębia monopol wierzyciela wobec dłużnika;
Sądzę, że analiza wszelkiego zadłużenia pod kątem „praktyk monopolistycznych” ma większy sens, niż wszelka inna. Dług bowiem jest najlepszym sposobem zniewolenia dłużnika, o czym nico poniżej.
* * *
Dług przymusowy powstaje wtedy, kiedy nie wynika on z dobrowolnego zawarcia pół-transakcji (z „zawieszonym rozliczeniem”), ale jest zaordynowany „spoza” obszaru gospodarczego. Współcześnie generatorem takich długów jest Państwo, które obciąża długiem niemal każdy ruch obywateli i ich konstelacji (gospodarstw domowych, firm, wspólnot, stowarzyszeń, samorządów), kreując niezliczone powody, dla których trzeba Państwu oddawać podatki, akcyzy, cła, opłaty, itd., itp. – ale też tworzy przepisy, na mocy których zdemoralizowani, właściwie amoralni obywatele i ich konstelacje mogą realizować Rwactwo Dojutrkowe, zwłaszcza kiedy przepisom tym nie towarzyszą zabezpieczenia antymonopolistyczne. Warto – powtarzam nie po raz pierwszy – zapoznać się z Adama Smitha „Teorią Uczuć Moralnych”, do której załącznikiem jest tak uwielbiana przez liberałów pozycja tegoż autora „Bogactwo narodów”.
Rwactwo Dojutrkowe jest przeciwieństwem Przedsiębiorczości, choć „rwacze” sami siebie nazywają przedsiębiorcami. Przedsiębiorca – to ktoś zakotwiczony w środowisku, rozpoznający jego potrzeby, i biorący na własny rachunek oraz na własne ryzyko zaspokojenie jakichś potrzeb społecznych („rynkowych”), najczęściej w formule komercyjnej, choć słowo „przedsiębiorczość” odnosi się też do działań artystycznych, wolontariackich, politycznych, itd., itp. Natomiast rwacz dojutrkowy nie zajmuje swojej uwago potrzebami społecznymi (chyba że je „wmusza”, „wmawia”): działa w stricte komercyjnej formule „skubnij i znikaj”. Rwacz nie zakorzenia się w środowisku, nie czuje się też wobec niego zobowiązany – przez to jest tańszy i wypiera Przedsiębiorcę.
Przykładem Rwactwa Dojutrkowego są wszelkie transakcje, których sensem ekonomiczno-politycznym (tak, politycznym) jest uzyskanie zobowiązania kontrahenta, np. podpisu pod umową, zamówieniem, a choćby namiastki internetowej takiego podpisu. Aby to uczynić – rwacz przeistacza się w lisa, sępa, żmiję – i tysiące innych zwierzątek. Po uzyskaniu zobowiązania (podjętego w przekonaniu, że mamy do czynienia z transakcją bezpośrednią, czyli zobowiązaniem zwrotnym) – Rwacz eksploatuje to zobowiązanie, „zapominając” o zobowiązaniu zwrotnym: ściąga opłaty, zaciąga pod to zobowiązanie swoje własne długi, obraca tym zobowiązaniem na rynku wtórnym. Przy czym – choć w rzeczywistości to on jest dłużnikiem – ustawia formalnie (instytucjonalnie) sprawę tak, że do ten, kto dał podpis jest dłużnikiem. Wszelkie reklamacje nie mają – okazuje się poniewczasie – sensu, bo „dura lex, sed lex”.
Rwacze Dojutrkowi – mnożąc się w nie doglądanej przez Państwo gospodarce i rugując rzeczywistą Przedsiębiorczość – masowo (przynajmniej w Polsce) produkują Więcierze Mętne, czyli specjalne preparaty z obszaru „alchemii finansowej”, warzone z przepisów, procedur, algorytmów (dla ofiary wydają się one oczywiste), okoliczności (dla ofiary wydają się one przypadkowe), które są tak naprawdę pułapkami: nawet jeśli wpadnie w nie co dziesiąty, czy co setny kontrahent – to i tak Więcierze Mętne sa poważniejszym źródłem dochodu Rwacza niż „normalne” transakcje uwzględniające „rynkową tantiemę”.
Rwactwo Dojutrkowe w Polsce już dawno przeniosło się z pół-legalnych bazarów i szemranych „kapcior-kantorów” w obszar usług infrastrukturalnych (energetyka, ogrzewanie, telefonia, wodociągi, kanalizacja, śmieci, drogi, transport publiczny, rozgłośnie medialne), a obecnie pleni się w obszarze finansów, bankowości, ubezpieczeń, sądownictwa. Tu powstaje najwięcej długów, tu zatem mamy najgorętszy tygiel monopolizacji.
Dług publiczny. Perfidia tej formy zadłużania obywateli i ich konstelacji oparta jest na monopolu politycznym. Pomijając legalność i konstytucyjność obecnego w Polsce sposobu wyłaniania rozmaitych „demokratycznych” reprezentacji i przedstawicielstw, pomijając sposób rekrutowania do „publicznej służby” osób mających walny wpływ na kształt Budżetów – pozostaje do obywatelskiej oceny fakt, że owe reprezentacje i owe „służby publiczne” podejmują decyzje ze skutkiem zadłużeniowym obciążającym obywateli i ich konstelacje. Szydzący z nas Leszek Balcerowicz, który zainicjował prezentację (dziś już bilionowego) długu publicznego w postaci dynamicznej tablicy informacyjnej w centrum stolicy – mógłby od czasu do czasu zajrzeć tam, gdzie on akurat ma na pewno deficyt: do własnego sumienia.
* * *
Dług rozwojowy. Pieszczoch ekonomistów. Wszystkich. Powiadają oni, że jeśli obywatele i ich konstelacje złożą swoje drobne oszczędności w instytucjach finansowych, a te udzielą pożyczek przedsiębiorcom – to owa Przedsiębiorczość zakwitnie i wróci do obywateli w dwójnasób, pomnożona o efekt w postaci przejawów Postępu: nowych towarów, nowych usług, poszerzonego wachlarza ofert, tralala, srutu-tutu.
W rzeczywistości przepływy, o których się mówi i pisze, o których się głosi, że są przepływami od oszczędzających do przedsiębiorców – w rzeczywistości są grabieżą opartą na Rwactwie Dojutrkowym, na zmowie finansjery z aktorami z teatru marketingu-reklamy, biegłymi w wyłudzaniu podpisów na umowach, zobowiązaniach, abonamentach, zatrudnieniach. W wyniku tej zmowy oszczędności są bezpowrotnie przewłaszczone (przyjrzyjmy się gwarancjom Państwa w przypadku bankructwa banku czy instytucji finansowej).
Oznacza to – piszę to świadom konieczności „skracania się” – że dług zaciągają nie Przedsiębiorcy u Oszczędzających (za pośrednictwem świata finansów), tylko Oszczędzający stają się bezwolnymi zakładnikami zmowy Rwaczy z Finansjerami, a zmowa ta zawsze znajdzie formułę, w wyniku której Oszczędności zamienią się w obywatelski Obowiązek, czyli, po ludzku mówiąc – dług.
Nie muszę dodawać, że wszystko to możliwe jest wyłącznie w formule Monopolu