Dług?

2014-04-12 07:47

 

Dług jest tym z fenomenów gospodarczych, który ma znaczny wpływ na ryzyko gospodarowania. Istotą długu jest „zawieszenie rozliczenia”: dłużnik zobowiązany jest wobec wierzyciele do świadczenia, które z jakichś powodów zostało odsunięte w czasie.

Sens dowolnej transakcji jest taki: ja mam coś, czego ty pożądasz, ty masz coś, czego ja pożądam. Zamieńmy się. I tu dopiero zaczyna się, a nie kończy problem ekonomiczny. Po pierwsze: co to znaczy MAM-MASZ? Bo może oznaczać, że „trzymam w ręku, na składzie, mogę natychmiast zadysponować czy uruchomić”, a może oznaczać „dla ciebie jestem gotów dostarczyć”. Może też oznaczać „mam nabywcę tego co ty masz”. Im bardziej dosłownie traktujemy MASZ – tym w większej potrzebie jest MAJĄCY (słowo „masz” traktuję tu jako „masz na zbyciu”), bowiem wszelki towar (dobro handlowe) i majątek (dobro produkcyjne, eksploatacyjne) pozostający w zasobach własnych generuje koszty. Taniej jest „potencjalnie mieć”, tyle że wtedy mamy podwyższone ryzyko: zawrę transakcję, a „potencjał” odpłynął. Podobnie z POŻĄDANIEM: jeśli jest to potrzeba wymagająca zaspokojenie – to moja pozycja transakcyjna jest słaba, natomiast jeśli jest to potrzeba wynikająca z rozeznania w tyglu gospodarczym (unikam słowa „rynkowy”), czyli wiem, kto później odbierze przedmiot transakcji, który teraz nabędę – to mówimy o pożądaniu wynikającym z atrakcyjności przedmiotu transakcji, a nie z pilnych potrzeb wymagających zaspokojenia tu-teraz. Zatem pozycja pośrednika transakcyjnego jest źródłem wzmacniającym pozycję transakcyjną i zarazem ryzyko samej transakcji.

 

MAM

MAM MIEĆ

POŻĄDAM

transakcja bezpośrednia

pośrednictwo zaopatrzenia

ZNAM POŻĄDAJĄCEGO

pośrednictwo zbytu

transakcja pośrednia

 

Ekonomiści w swoich modelach prezentują najczęściej Transakcje Bezpośrednie jako oczywiste „rynkowo”. Tymczasem od zarania dziejów (nawet w tzw. wspólnocie pierwotnej) są to transakcje pozostające w znakomitej mniejszości. Również nieliczne (choć najczęściej „wielkich rozmiarów” albo „wielkiej wagi”) są transakcje pośrednie, między kontrahentami z góry nastawionymi na to, że zawierana właśnie transakcja jest pierwszym z dwóch kroków, POŁOWĄ operacji wymiennej (tak działa obecnie tzw. handel hurtowy, obrót wielkiej skali. Najczęstsze natomiast są transakcje pośrednictwa, w których jedna strona MA-POTRZEBUJE, a druga OBIECUJE (zapewnia). Jeszcze raz podkreślmy, że strona która MA-POTRZEBUJE  jest w słabszej pozycji transakcyjnej niż strona która MA MIEĆ lub ZNA POŻĄDAJĄCEGO. Bo ta pierwsza ponosi koszty eksploatacyjne albo koszty niezaspokojenia, a ta druga niczego nie musi.

Oznacza to większą skłonność do ryzyka strony słabszej. „pozwala ona” (pod ekonomicznym przymusem) tak modelować transakcję, że ostatecznie zatraca ona całkowicie ekwiwalentność, oczywistą w warunkach Transakcji Bezpośredniej.

Warto zatem rozważyć, co tak naprawdę oznacza pośrednictwo. Pedia podaje, że Pośrednictwo – to umowa, często odpłatna, w której jedna strona zobowiązuje się wobec drugiej doprowadzić do sposobności zawarcia umowy lub pośredniczyć przy zawarciu takiej umowy. Obecnie najpopularniejszą formą pośrednictwa są agencje zatrudnienia, pośrednictwa finansowego oraz agencje pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. W tej definicji jest podstęp, wynikający z braku rozróżnienia działań „na własny rachunek” i „potencjalnych”. Działanie na własny rachunek jest typowym działaniem kupieckim: zaopatruję się gdzieś w przedmioty przyszłych transakcji, po czym wchodzę w obszar transakcji bezpośrednich. Natomiast działania potencjalne sprowadzają się do odwrócenia kolejności: zawieram transakcję, po czym dla jej wypełnienia zaopatruję się w przedmiot transakcji, co oznacza, że ustawiam się w roli AGENTA wobec kontrahenta. Właśnie dlatego możliwy stał się rozwój „rynku hurtowego”, którego istotą jest zawołanie: „jakby ktoś potrzebował takich to a takich przedmiotów transakcji, to proszę do mnie, ale, uwaga, tylko duże ilości”. Tabela poniżej pokazuje rozkład ryzykowności transakcji: transakcje bezpośrednie są praktycznie pozbawione ryzyka (transakcyjnego, bo mamy jeszcze do czynienia z efektywnością zaspokojenia: jakość, odpowiedniość, trwałość, estetyka przedmiotu transakcji, tempo zaspokojenia, itd., itp.). Niewielkie ryzyko występuje przy transakcjach pośrednich (te opisuje definicja pedialna): tu w obszar ryzyka wpisują się zobowiązania wzajemne kontrahentów i ich odpowiedzialność za poszczególne czynności. Najbardziej ryzykowne (dla słabszego transakcyjnie) są transakcje pośrednictwa zbytu i zaopatrzenia.

Nieuchronnie wchodzimy w obszar nazywany „zarządzanie ryzykiem”. Jest on specyficzny dla każdej kultury, dla każdego środowiska, dla każdego poziomu rozwoju cywilizacyjnego, ale zawsze związany jest z obyczajem, przepisem, procedurą, algorytmem, standardem, certyfikatem, normą, gwarancją.

Wszelkie działania w sferze „zarządzania ryzykiem” odnoszą się do kreowania sytuacji monopolistycznych. Przyszli kontrahenci - używając swoich talentów, doświadczenia, rozeznania (w tym inwigilacji), podstępów – starają się wprowadzić do umowy transakcyjnej rozmaite drobiazgi monopolizujące ich podwyższoną, wzmocnioną pozycję transakcyjną.

Choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy – najbardziej popularnym sposobem monopolizowania pozycji transakcyjnej jest CENA (w rozumieniu: sztywna). Ekonomiści piszą peany na temat tak pojmowanej ceny, która jest znakomitym narzędziem „porządkowania rynku”, zakotwiczania wszelkich kalkulacji transakcyjnych, daje możliwość planowania gospodarczego i eliminowania ryzyka. Nie piszą tylko, że ryzyko minimalizuje ten, kto ustala sztywną cenę: ma on pewność, że nie „dołoży” do transakcji, zatem jego energia skupia się już tylko na tym, by do transakcji w ogóle doszło. Niedowiarkowie powiedzą: przecież cena jest elementem „targu” między kontrahentami! Odpowiadam: nie cena, tylko to co „ponad nią”. Sama cena, czyli miernik wartości transakcyjnej, jest zawsze sztywna ( chyba że mamy sytuację przymusową, każącą wyprzedawać, albo okazję, pozwalającą podbijać cenę bez opamiętania: obie sytuacje są nadzwyczajne).

Innym sposobem monopolizowania pozycji transakcyjnej jest REKLAMA (marketing). W swej istocie jest ona mechanizmem działającym tak: daj mi trochę swoich pieniędzy, a ja za nie tak ciebie ogłupię, że zawrzesz transakcję ze mną i tylko ze mną. Wszak jest oczywiste, że koszty agitowania nabywcy do konkretnej transakcji (kup batonik) są wpisane w cenę (wcześniej usztywnioną). Płaci więc nabywca nie tylko za zaspokojenie swojej potrzeby, ale też za to, że dostawca go skłoni do zawarcia transakcji z nim. Wbrew pozorom, mechanizmy „rynkowe” (nie muszę wszak kupować) są tu wyłączone: istnieje kilkaset konkretnych „technik” i socjotechnik, które wolną, „rynkową” wolę nabywcy czynią iluzoryczną.

Jako trzeci – i tu ostatni – sposób monopolizowania pozycji transakcyjnej wymieńmy POLITYKĘ LOJALNOŚCIOWĄ, sprowadzającą się albo do formuł „rewolwerowych” (np. abonament, karnet, zatrudnienie), albo do rozwiązań „punktowo-premiowych”. Ostatecznie polityka lojalnościowa powoduje, że nabywca (ale i dostawca) zatraca jakikolwiek „wolny wybór” i nawet, jeśli dostrzeże gdzieś „poza” możliwość zawarcia korzystniejszej transakcji – jest związany z dotychczasowym kontrahentem.

 

*             *             *

Dług – o czym ekonomiści już w ogóle nie informują adresata swoich konceptów – jest przede wszystkim owocem „zarządzania ryzykiem” sprowadzonego do rozbudowy pajęczyny sytuacji monopolistycznych. Zaciąga dług (odracza rozliczenie transakcji) ten, kto POŻĄDA i przyjmuje od tego kto MA, ale z jakichś powodów nie realizuje tu-teraz drugiej połowy transakcji (czyli nie MA tego, czego POŻĄDA kontrahent).  

  1. Zaciąganie długu jest najlepszym dowodem, że jest się ofiarą stworzonej przez kogoś sytuacji monopolistycznej (własne pożądanie przerasta zdolność do transakcji bezpośredniej);
  2. Zaciąganie długu kreuje lub pogłębia monopol wierzyciela wobec dłużnika;

Sądzę, że analiza wszelkiego zadłużenia pod kątem „praktyk monopolistycznych” ma większy sens, niż wszelka inna. Dług bowiem jest najlepszym sposobem zniewolenia dłużnika, o czym nico poniżej.

 

*             *             *

Dług przymusowy powstaje wtedy, kiedy nie wynika on z dobrowolnego zawarcia pół-transakcji (z „zawieszonym rozliczeniem”), ale jest zaordynowany „spoza” obszaru gospodarczego. Współcześnie generatorem takich długów jest Państwo, które obciąża długiem niemal każdy ruch obywateli i ich konstelacji (gospodarstw domowych, firm, wspólnot, stowarzyszeń, samorządów), kreując niezliczone powody, dla których trzeba Państwu oddawać podatki, akcyzy, cła, opłaty, itd., itp. – ale też tworzy przepisy, na mocy których zdemoralizowani, właściwie amoralni obywatele i ich konstelacje mogą realizować Rwactwo Dojutrkowe, zwłaszcza kiedy przepisom tym nie towarzyszą zabezpieczenia antymonopolistyczne. Warto – powtarzam nie po raz pierwszy – zapoznać się z Adama Smitha „Teorią Uczuć Moralnych”, do której załącznikiem jest tak uwielbiana przez liberałów pozycja tegoż autora „Bogactwo narodów”.

Rwactwo Dojutrkowe jest przeciwieństwem Przedsiębiorczości, choć „rwacze” sami siebie nazywają przedsiębiorcami. Przedsiębiorca – to ktoś zakotwiczony w środowisku, rozpoznający jego potrzeby, i biorący na własny rachunek oraz na własne ryzyko zaspokojenie jakichś potrzeb społecznych („rynkowych”), najczęściej w formule komercyjnej, choć słowo „przedsiębiorczość” odnosi się też do działań artystycznych, wolontariackich, politycznych, itd., itp. Natomiast rwacz dojutrkowy nie zajmuje swojej uwago potrzebami społecznymi (chyba że je „wmusza”, „wmawia”): działa w stricte komercyjnej formule „skubnij i znikaj”. Rwacz nie zakorzenia się w środowisku, nie czuje się też wobec niego zobowiązany – przez to jest tańszy i wypiera Przedsiębiorcę.

Przykładem Rwactwa Dojutrkowego są wszelkie transakcje, których sensem ekonomiczno-politycznym (tak, politycznym) jest uzyskanie zobowiązania kontrahenta, np. podpisu pod umową, zamówieniem, a choćby namiastki internetowej takiego podpisu. Aby to uczynić – rwacz przeistacza się w lisa, sępa, żmiję – i tysiące innych zwierzątek. Po uzyskaniu zobowiązania (podjętego w przekonaniu, że mamy do czynienia z transakcją bezpośrednią, czyli zobowiązaniem zwrotnym) – Rwacz eksploatuje to zobowiązanie, „zapominając” o zobowiązaniu zwrotnym: ściąga opłaty, zaciąga pod to zobowiązanie swoje własne długi, obraca tym zobowiązaniem na rynku wtórnym. Przy czym – choć w rzeczywistości to on jest dłużnikiem – ustawia formalnie (instytucjonalnie) sprawę tak, że do ten, kto dał podpis jest dłużnikiem. Wszelkie reklamacje nie mają – okazuje się poniewczasie – sensu, bo „dura lex, sed lex”.

Rwacze Dojutrkowi – mnożąc się w nie doglądanej przez Państwo gospodarce i rugując rzeczywistą Przedsiębiorczość – masowo (przynajmniej w Polsce) produkują Więcierze Mętne, czyli specjalne preparaty z obszaru „alchemii finansowej”, warzone z przepisów, procedur, algorytmów (dla ofiary wydają się one oczywiste), okoliczności (dla ofiary wydają się one przypadkowe), które są tak naprawdę pułapkami: nawet jeśli wpadnie w nie co dziesiąty, czy co setny kontrahent – to i tak Więcierze Mętne sa poważniejszym źródłem dochodu Rwacza niż „normalne” transakcje uwzględniające „rynkową tantiemę”.

Rwactwo Dojutrkowe w Polsce już dawno przeniosło się z pół-legalnych bazarów i szemranych „kapcior-kantorów” w obszar usług infrastrukturalnych (energetyka, ogrzewanie, telefonia, wodociągi, kanalizacja, śmieci, drogi, transport publiczny, rozgłośnie medialne), a obecnie pleni się w obszarze finansów, bankowości, ubezpieczeń, sądownictwa. Tu powstaje najwięcej długów, tu zatem mamy najgorętszy tygiel monopolizacji.

Dług publiczny. Perfidia tej formy zadłużania obywateli i ich konstelacji oparta jest na monopolu politycznym. Pomijając legalność i konstytucyjność obecnego w Polsce sposobu wyłaniania rozmaitych „demokratycznych” reprezentacji i przedstawicielstw, pomijając sposób rekrutowania do „publicznej służby” osób mających walny wpływ na kształt Budżetów – pozostaje do obywatelskiej oceny fakt, że owe reprezentacje i owe „służby publiczne” podejmują decyzje ze skutkiem zadłużeniowym obciążającym obywateli i ich konstelacje. Szydzący z nas Leszek Balcerowicz, który zainicjował prezentację (dziś już bilionowego) długu publicznego w postaci dynamicznej tablicy informacyjnej w centrum stolicy – mógłby od czasu do czasu zajrzeć tam, gdzie on akurat ma na pewno deficyt: do własnego sumienia.

 

*             *             *

Dług rozwojowy. Pieszczoch ekonomistów. Wszystkich. Powiadają oni, że jeśli obywatele i ich konstelacje złożą swoje drobne oszczędności w instytucjach finansowych, a te udzielą pożyczek przedsiębiorcom – to owa Przedsiębiorczość zakwitnie i wróci do obywateli w dwójnasób, pomnożona o efekt w postaci przejawów Postępu: nowych towarów, nowych usług, poszerzonego wachlarza ofert, tralala, srutu-tutu.

W rzeczywistości przepływy, o których się mówi i pisze, o których się głosi, że są przepływami od oszczędzających do przedsiębiorców – w rzeczywistości są grabieżą opartą na Rwactwie Dojutrkowym, na zmowie finansjery z aktorami z teatru marketingu-reklamy, biegłymi w wyłudzaniu podpisów na umowach, zobowiązaniach, abonamentach, zatrudnieniach. W wyniku tej zmowy oszczędności są bezpowrotnie przewłaszczone (przyjrzyjmy się gwarancjom Państwa w przypadku bankructwa banku czy instytucji finansowej).

Oznacza to – piszę to świadom konieczności „skracania się” – że dług zaciągają nie Przedsiębiorcy u Oszczędzających (za pośrednictwem świata finansów), tylko Oszczędzający stają się bezwolnymi zakładnikami zmowy Rwaczy z Finansjerami, a zmowa ta zawsze znajdzie formułę, w wyniku której Oszczędności zamienią się w obywatelski Obowiązek, czyli, po ludzku mówiąc – dług.

Nie muszę dodawać, że wszystko to możliwe jest wyłącznie w formule Monopolu