(de)Mobilizacja

2016-12-14 08:56

 

Ja już nawet nie psioczę na to, że 13 grudnia – symboliczna data –jest ostatecznym dowodem na to, jak dewiacyjnie traktujemy swoją Historię. My, Polacy.

1.       Koronacja „pro forma” Bolesława Chrobrego przez Ottona III Rudego – rok 1000 – to było (niezależnie od intencji obu panów) przyłączenie Polski do planów teutońskiego maxi-cesarstwa: zjazd gnieźnieński obchodzimy huczniej niż rzeczywistą samo-koronację Bolesława w 1025 roku;

2.       Bitwa pod Grunwaldem warta jest każdych obchodów, bo utarliśmy wtedy nosa Krzyżakom, dziesiątkom szlachetnych rycerzy europejskich i papiestwu: wszyscy oni po cichu wspierali wiarołomstwo Zakonu, który zamiast realizować powierzone zadanie – okradł Polonię z Pomorza. Ale to zwycięstwo przekuliśmy w spektakularną porażkę: nie pogoniliśmy towarzystwa z Malborka, a w Europie zyskaliśmy opinię prowincjonalnego podskakiewicza gotowego zadać się niewiernymi, byle zagrać na nosie chrześcijańskiej Europie;

3.       Konstytucja 3 Maja – sama w sobie godna uwagi jako wyraz nowoczesnego myślenia państwowego – wprowadzona została podstępem, jej skutkiem było radykalne podzielenie tej „ważniejszej” szlachty na „MY i ONI”, zaś ościenne mocarstwa skorzystały z okazji, by okroić Rzeczpospolitą terytorialnie, a potem rozdrapać: ci wielcy mężowie stanu, dla zaspokojenia swoich ambicji, ostatecznie pogrzebali Rzeczpospolitą politycznie;

4.       O podskokach powstańczych pod zaborami – szkoda gadać. Podobnie jak o epizodzie napoleońskim, gdzie potraktowano nas jako poręczne narzędzie polityki imperialnej, oddając zresztą władzę nad Księstwem – władcy saskiemu;

5.       Odzyskawszy niepodległość – od razu włączyliśmy bieg mocarstwowy: koncepcja dwóch wrogów, wojna bolszewicka, szukanie sojuszników za górami i lasami oraz rzekami, a wrogów w sąsiedztwie. Do dziś legendą tamtych czasów nie są budowniczowie gospodarki i stabilizacji, tylko wciąż niespełniony wiarołomca ideowy, polityczny, religijny, ostatecznie autor skutecznego zamachu stanu. Sama niepodległość ówczesna – to był element gry Brytyjczyków z – niespodziewanie bolszewicką – Rosją i z Prusami Wilhelma II. Bez Rewolucji nie byłoby unieważnienia Traktatu Ryskiego i wojny 1920 zakończonej cudem, czyli odejściem Rosjan na ważniejsze odcinki wojny „białych” z „czerwonymi”;

6.       1939 – to klęska polskiej dyplomacji, która trwała przy koncepcji dwóch wrogów i poszukiwania przyjaciół za górami, lasami oraz rzekami. I klęska polskich mrzonek mocarstwowych (od morza do morza plus Madagaskar), obnażonych zerowym znaczeniem militarnym polskiej armii, której najpoważniejszym uzbrojeniem była straceńcza bitność wojska. Rejterada władz sanacyjnych dopełnia obrazu;

7.       1989 – to klęska Solidarności, która zawierzyła zjednoczonej interesami Europie i rozpędzonej imperialnie Ameryce, dając parasol polskiej Transformacji: walcząc o polepszenie doli robotniczej okraszone większą podmiotowością międzynarodową Polski – Solidarność uzyskała efekt odwrotny, i to pomnożony;

Dziś najważniejsze powody do medialnych egzaltacji i zamieszek ulicznych to Konstytucja 3 Maja, międzywojenna Niepodległość (z Bitwą Warszawską na przystawkę), Stan Wojenny oraz Katastrofa. Ktokolwiek chciałby politycznie się pozycjonować w Polsce – w tych trzech sprawach, ten MUSI mieć stanowisko zero-jedynkowe. Podręcznikowo Konstytucja to erupcja nowoczesnej myśli ustrojowej (a nie polityczny gwóźdź do trumny państwowości), Niepodległość to wielkie zwycięstwo niezłomnych Polaków (a nie owoc gry kontynentalnej z nami w roli pionków), Stan Wojenny to zamach stanu zorganizowanej grupy przestępczej (a nie sposób na poszukiwanie elementarnego ładu publicznego), Katastrofa to tragiczny wynik spisku politycznego z wrażym mocarstwem w tle (a nie obraz totalnej nierazbierichy w Państwie, w jego najwrażliwszych ogniwach).

W powyższym akapicie nie walczę o jakąś rację: cokolwiek nie powiem, narażam się na ostrzał, a jeśli nie powiem i „nie pójdę” – to jestem dekownik. Oznakowuję jedynie żółtym, ostrzegawczym kolorem – miejsca potencjalnych zagrożeń:

1.       Jeśli Konstytucję 4 Maja uważamy za święto polskiej demokracji, pomijając w opowieści jej rzeczywiste skutki polityczne – to trwamy przy budujących nasze „ego” pięknoduszystych egzaltacjach, zamiast zastanawiać się, jak bardzo los pojedynczego narodu pośrodku rozedrganego kontynentu zależy od interesów mocarstwowych, a nie od woli wewnętrznych elit politycznych;

2.       Jeśli Niepodległość uważamy za wyłączne dzieło wybitnych Polaków (Piłsudski, Dmowski, Paderewski, Witos, Daszyński, Rozwadowski) – to upieramy się, że historię Polski tworzą wyłącznie Polacy. To oni – kontynuujemy takie myślenie – typują, kto jest wrogiem a kto przyjacielem Polski i oni „nauczą mocarstwa”, jak się robi politykę w środku kontynentu;

3.       Jeśli Stan Wojenny uważamy za „własność” kilkunasto-osobowej WRON, która uprzednio pełzająco wniknęła w struktury państwowe, a potem ujawniła swoją moc w przemówieniu Generała (nie wiem, czy jeszcze wolno mi użyć tego tytułu) – to odstępujemy od analizy gospodarczej (łysiejące plamy zawieszonych strajkami węzłów gospodarczych) i polityczno-społecznej (ropiejące rany „niezgody za wszelką cenę”) – czyli trwamy w konwencji „Wesela” Wyspiańskiego;

4.       Jeśli Katastrofę uważamy za wynik bezpośredniego zamachu albo pokrętnych knowań – to zniechęcamy się do stanowczej przebudowy standardów obowiązujących w węzłowych punktach Państwa: zła wola (może nawet zbrodnicze knowania) konkurentów politycznych czy wrażego mocarstwa – to jedno, a gleba, która w ogóle umożliwiła ewentualne czynne zamanifestowanie tej złej woli – to drugie;

Z niedowierzaniem nadstawiałem ucha wczorajszym relacjom: sprawy sprzed 35 lat były w projektach ulicznych zaledwie powodem, by zabrać głos. Oto bowiem jedni są oskarżani o to, że są komunistami, choć sami powołują się na – nieco już posiniaczony – etos Solidarności i wspierani są przez niektóre jej legendy. Oto inni oskarżani są o rządy „sprawowane nielegalnie”, więc możliwe do zakwestionowania, choć jeszcze niedawno rozprawiano tam z oburzeniem nt. słów K. Morawieckiego o tym, że Naród jest przed Prawem.

Abdykowały dwie najbardziej reprezentatywne w tej sprawie osoby: szef Solidarności (skopanej niemiłosiernie 13 grudnia) zapowiedział, że tego dnia spotyka się w Gdańsku z ambasadorem USA (to jest dopiero symbolika!), a niedawny jeszcze nosiciel etosu oburzonych zachował się chyba najtrzeźwiej: o północy oddał szacunek ofiarom stanu wojennego, nie robiąc wokół tego zadymy – choć ja oczekiwałbym, aby „sprawca” lawiny AD 2015 zwrócił się do Ludu z trzyzdaniową oceną zakończoną dwuzdaniowym przesłaniem.

 

*             *             *

Poziom społecznego rozedrgania polskiego w grudniu 2016 – to ten poziom turbulencji, który wobec kondycji Państwa grozi rozsypaniem się wehikułu. Pośród rozmaitych zastrzeżeń w stylu „to nie ja, to kolega” – odmawia się (po majdaniarsku) prawa do rządzenia legalnie wybranej (dwukrotnie) formacji, bez referendalnego upoważnienia przebudowuje się konstytucyjną część Państwa, dzieli się Ludność szarą – z użyciem paskudnych epitetów – na TYCH i TAMTYCH, odwraca się i przekrzywia Historię w jej różnych akapitach, jakże potrzebną sanację Państwa zastępuje się dokładaniem doń nowych, ni do końca wpasowanych elementów, uświęca się i wznosi na piedestały jedne racje, by spaskudzić inne. Wzniosłe idee i zawołania, pisane Dużymi Literami – przeplata się szemranymi interesami geszefciarskimi i tymi w stylu „polityki parafialno-powiatowej”.

Jak zwykle – pośród tego wszystkiego trudno odnaleźć miejsca, w których potrzebujący albo niepotrzebujący przechodnie mogliby się ogrzać, porozmawiać, udzielić wzajemnej pomocy. Przecież nie mówię o „koksownikach”, nieprawdaż…?