Demokracja bez obywateli

2015-04-29 12:40

 

Jestem podglądaczem politycznym. W naukach społecznych nazywa się to „obserwacja uczestnicząca” (za mojej młodości słynny był wyczyn jednego z profesorów socjologii, który zatrudnił się jako robotnik w fabryce i z tej pozycji badał swój temat).

Nie mam poglądów politycznych: bo nie mam zdania na takie tematy, jak „prawe skrzydło na lewe, lewe na środkowe, a środkowe do tyłu”. Moje zaś sympatie polityczne zbliżone są do „kół” flibustierskich, podskakiewiczowskich, nie mających najlepszego zdania o zaprowadzonym w Polsce systemie-ustroju, robiących za detektor różnych nieprawidłowości ustrojowych (eufemizm). Widzę gołym okiem, że nuta dalece posuniętego krytycyzmu wylewa się już poza flibustierstwo i nadchodzące tąpnięcia odczuwają już instynktownie nawet drobniejsi nomenklaturszczycy, rozglądając się za nowymi „mistrzami”. Ci jednak w większości udają sami przed sobą, że to tylko zefirek.

Nasza rzeczywistość – wedle deklaracji elit – stoi od ćwierćwiecza, a może od końca lat 70-tych – pod znakiem Rynku i Demokracji. Czyli swobód w podejmowaniu wszelkich inicjatyw i otwartego dla wszystkich dostępu do karier publicznych w obszarze kultury, nauki, biznesu, polityki, itd., itp.

Na świecie co najwyżej 1 miliard ludzi obcuje z jakąś postacią Demokracji (Rynku nie ma nigdzie, wobec globalnej monopolizacji): najczęściej jest to demokracja papierowa, deklarowana w konstytucjach, w strukturze państwa, w zapisach ustawowych. Bez znaczenia innego, niż symbolicznego.

Pozostała część Ludzkości – ładnych parę miliardów – rzadko kiedy nawet wymawia słowo Demokracja (niekiedy z obrzydzeniem, bo im się źle kojarzy, kiedy np. patrzą na Amerykę), a Rynek utożsamia z miejscem zakupów-sprzedaży (targowiskiem), nie zaś z instytucjonalnym, ustrojowym elementem rzeczywistości. I żyją, a nawet się rozwijają.

Demokracja bez Obywatelstwa – to tak jak pożywienie bez kalorii. Jedzenie, a nie pożywienie. Obywatelstwo – powtarzam to często – to dobre rozeznanie w sprawach publicznych i bezwarunkowa skłonność do czynienia ich lepszymi. Takich obywateli trudno znaleźć w najlepszych demokracjach świata (np. Szwajcarii), a co dopiero w krajach, gdzie konsument, pracownik, mieszkaniec, uczeń-student, pasażer – jest zniewolony przez to, co sobie poukładał odpowiednio producent, pracodawca, administrator, rektor, przewoźnik.

Jesli tzw. szarak więcej uwagi poświęca na to, by dobrze zainstalować się w strukturach i procedurach, na które nie ma wpływu, a nie na to, jak kolektywnie zorganizowac sobie codzienność – to oddala się on od obywatelstwa. Bywa, że jest z niego rugowany, tak jak to się dzieje w Polsce.

Jako obserwator polskiego flibustierstwa od zarania „nowych czasów” – oceniam, że feeria pomysłów na życie samorządne gaśnie z wiekiem: w końcu tylko niektórzy, nieliczni, przedkładają sprawy „polityczne” nad konieczność wykazania się przed rodziną, przełożonymi, urzędami. Wtapiamy się powoli i niezauważenie (trzeba przecież żyć) w rubrykownię-kratownicę – i po jakims czasie dobrze nam z tym. Nie wiedząc, że własnie zainstalowaliśmy się na pierwszym poziomie wykluczenia: brak możliwości samorozwoju. Przeciętny polski pracownik – od sprzątacza po menedżera – wpisany jest przez kilkanaście godzin (nie mniej) w sprawy swojej firmy, a bywa, że spędza z nią rozmaite święta, urlopy, okazje rodzinne. Nawet jeśli zarabia – to nie ma kiedy wydawać, stąd zakupuje rzeczy równie doraźnie, jak się ich pozbywa (rzadziej: zużywa).

A firma wymaga: masz działać, jakby była współ-twoja, bo inaczej będziesz źle oceniany. Bywa, że nie dostaniesz wypłaty, że ustąpisz z innych należnych umową korzyści – no bo firma przede wszystkim.

Wyjmiesz takiego za włosy z jego firmy – i okazuje się on „pustakiem z certyfikatami”: żadnych umiejętności społecznych, a orientacja „w polityce” zapośredniczona poprzez biuletyny.

To nie jest obywatelstwo. A jak nie ma obywatelstwa – to wszelka Demokracja okazuje się fasadowa, jak przydrożne domki potiomkinowskie. Nie jest obywatelem człowiek, który wymaga ustrojowego „wagonika”, wożącego ludzi tu i tam wedle jakiegoś rozkładu i prawa znanego chyba tylko hobbystom.

A jak nie ma Demokracji – to i Przedsiębiorczości nie ma innej niż ta „orientuj się”, „łap i rwij”. Bo każda poważna przedsiębiorczość (branie na siebie, na swoje ryzyko i rachunek, zaspokojenie jakichś potrzeb społecznych, małych i dużych, szeroko lub lokalnie). No a jak nie ma Przedsiębiorczości – to o Rynku mogą pogadać fachowcy, znający się na duchach.

Tyle moich refleksji z miejsca na Ziemi, które pewnie już niedługo będzie „areną”. Z halabardnikami w osobach „pana Bronka, pani Magdy i pozostałych państwa”.