Demokracja. Pionowa czy pozioma

2013-11-10 13:47

 

Demokracja to jeden z „moich tematów”. Nierozerwalnie wiążę ją z obywatelstwem (świadomością bycia w społeczeństwie), z samorządnością (wielowymiarową zdolnością wspólnego podejmowania spraw publicznych), ze swojszczyzną (umową osoby, rodziny, kolektywu ze społecznością przyjmującą), spółdzielczością (kolektywny biznes nastawiony na rozwój społeczności).

Piszę Protokół Polski. Piszę „z ręki”, bo tematy tam poruszane wałkuję od lat, mam problem z wstrzemięźliwością objętościową, a nie z brakiem słów czy poglądów.

A jednak w ostatnich dniach stanąłem w miejscu, dałem sobie czas na próby, eksperymenty, kwerendę materiałów, przemyślenia, a to z powodu odkrycia problemu, który tu roboczo nazwę Reorientacją Ustrojową. Wyjaśniam.

Myśląc „demokracja” wyobrażamy sobie kilkanaście przymiotów systemu-ustroju przyjętego jako platforma zarządzająca Krajem i Ludnością: pluralizm (Multitude[1], Różnia[2], Rzesza[3], Wielość[4]), rynek idei, rynek podmiotowości politycznych, oddolne-społeczne-ludowe legitymizowanie władzy, instancyjność władzy, sądownictwa, administracji (możliwość skarg i apelacji oraz rewizji), powszechne prawo do uczestnictwa w grze politycznej, wyłanianie kandydatów przez środowiska lokalne, wybory i inne instytucje wyrażania woli powszechnej, rozdzielenie obszarów tworzenia prawa, zarządzania-administrowania (ministrowania) oraz wymiaru sprawiedliwości, podporządkowanie twórców prawa i władców  – tworzonym prawom, obowiązujący kanon praw człowieka, obywatelstwo jako podstawa wszelkiej państwowości, niezależne organy kontroli władzy i wykładni prawa, bariery monopolizacji w biznesie, polityce, kulturze, kadencyjność funkcji publicznych, kolektywność organów i ciał decyzyjnych, wspólne prawa i regulacje porządkujące procesy społeczne, swoboda wypowiedzi i zrzeszania się, swobodna rywalizacja równoprawnych sił i interesów, tygiel uzgodnień i uregulowań wszystkich ze wszystkimi (umowa społeczna), itd., itp.

W takiej wyliczance umyka nam zasadniczy podział ról, które społecznie dzielą się tak, jak otwarta księga: z jednej strony mamy „materiał” już znany, w tym sensie konserwatywny, z drugiej zaś strony mamy „materiał” nowy, ekscytujący nowością.

Moim „odkryciem” jest to, że oba „materiały” żyją ze sobą w „koincydentalnej koegzystencji”: tym dwusłowem określam taki rodzaj symbiozy, w którym oba współżyjące fenomeny – bez siebie nie byłyby tym czym są: związki zawodowe czy ruchy konsumenckie nie odnalazłyby się w rzeczywistości pozbawionej pracodawców (przedsiębiorców biznesowych), zaś animatorzy spraw gospodarczych (biznes, management) bez związków zawodowych i ruchów konsumenckich traktowaliby swoją – było nie było społeczną – działalność niczym automat do gry, bezduszny i odczłowieczony.

To pierwsza połowa mojego odkrycia. Druga to jest taka: czym innym jest naturalna przeciwstawność postaw roszczeniowo-monitorowych i postaw kreatywno-przedsiębiorczych – a czym innym ład formujący system-ustrój, nienaturalny, będący dziełem człowieka (ludzkości), kulturowo-cywilizacyjny, stanowiący i rozwinięcie „instynktu stadnego” (herd instinct)

Przejrzawszy w ciągu tych kilku dni, kiedy zaniedbałem blogowanie, około tysiąca własnych i cudzych tekstów trącających problem demokracji – widzę że jest to rzeczywiste odkrycie. Nigdzie nie znajduję rozumowania, myślenia o demokracji, oddzielającego „poziomy” element dialektyczny (przeciwieństwo postaw) od „pionowego” elementu formacyjnego, uładzającego.

Rysunek składa się z dwóch części:

  1. Część „pozioma” obrazuje naturalny, odwieczny dyskurs poglądów i „faktów dokonanych”, podczas którego jedni „coś robią”, a drudzy „czepiają się tego co zrobione”;
  2. Część „pionowa” obrazuje kulturowo-cywilizacyjny (nienaturalny) bufor w postaci Formacji oraz ustawiczne Deformacje przechylające system-ustrój albo ku „roszczeniowcom”, albo ku „animatorom”;

W tak przedstawioną strukturę społeczną wkodowany jest oczywisty konflikt: jedni czynią nie pytając, inni czepiają się wszystkiego. A kiedy pojawia się porządkujący element ładu – obie strony starają się go sobie podporządkować.

Przyjrzyjmy się bliżej Formacji. Kolejny rysunek przedstawia esencję procesu demokratyzacji w stadium, którego współcześnie doświadczamy. Odwieczną rywalizację żywiołu roszczeniowo-monitorowego (obserwatorzy, komentatorzy, postulatorzy) i żywiołu przedsiębiorczo-kreatywnego (aktywiści, działacze, inicjatorzy, animatorzy) buforuje i uspokaja pakiet reguł, praw i obyczajów cywilizujących społeczeństwo. Ich szafarzem jest Egzekutywa, współcześnie uosabiana przez Rząd, Prezydenta, Parlament, niekiedy dyktatora czy juntę, top-duchowieństwo, monarchę (nie przekreśla to demokratyczności ustroju-systemu).

Egzekutywa rozpostarta jest między legitymizację (upoważnienie do sprawowania władzy, do szafowania prawami, obyczajami, regułami, losem Kraju i Ludności) i immunitet (częściowe wyłączenie egzekutywy spod „wyrównujących” mechanizmów ustrojowych). Legitymizacja trzyma Egzekutywę na „uwięzi” pluralnego Ludu (przyjęło się sądzić, że tą uwięzią są obecnie wybory), immunitet zaś daje Egzekutywie „wyłączający spokój” sprawowania służby-władzy wobec Ludności i Kraju[5].

Nie zawsze tak się sprawy miały. Następny rysunek pokazuje „punkt początkowy” procesów demokratyzujących rzeczywistość. W „tamtych czasach” Lud nie był w ogóle brany pod uwagę jako podmiot społeczny: nie liczyła się ani jego opinia, ani interesy, ani losy. Różnica między „szarakami” wolnymi i zniewolonymi polegała wyłącznie na poziomie ryzyka przetrwania: wolni byli obarczeni większym ryzykiem.

Pierwsze tak zwane „demokracje” obywały się więc bez Ludu, wbrew etymologii słowa „demokracja” (ludowładztwo). W ustrojach przed-demokratycznych legitymizacja wszelkiej władzy – za pomocą instytucji – czerpana była z Obszaru Cudów (Miracle Space): egipscy faraonowie, a nawet rzymski Cezar zakotwiczony był w pakiecie instytucji legitymizujących władzę jako przymiot boski. Bardzo długo monarchie oparte były na tej samej legitymizacji, zwłaszcza w Europie, gdzie Boga dającego monarsze władzę z czasem zastąpił papież, a jeszcze później – przywódca kościoła narodowego. Zważmy, że monarcha brytyjski do dziś jest przywódcą kościoła anglikańskiego i nie dajmy się zwieść banałom, że to tylko element specyficznej brytyjskiej tradycji.

Dopiero kiedy na substancji ustroju feudalnego (monarchii) wyrosła paradoksalna sytuacja, w której rozmaici przedsiębiorcy biznesowi (producenci i dostawcy pożądanych dóbr, np. porcelany, mebli, materiałów budowlanych, biżuterii, odzieży, itd., itp.) stali się dominującą siłą ekonomiczną, efektywnie wspierającą skarb królewski, ale ze względu na „urodzenie” nie mieli pełnoprawnego wstępu na „salony” – nasza wędrująca sowa z rysunku przesunęła się ku centrum (wtedy wykrystalizowała się tzw. klasa średnia[6], choć jej nazwę ukuto znacznie później). I to wtedy legitymizacja stała się narzędziem Ludu, choć wcale nie na pewno.

 

*             *             *

Tu mogę przerwać „sprawozdanie” z pisanego eseju „O pochodzeniu demokracji”. Bo odnotowałem powyżej to co najważniejsze: o demokratyczności lub nie-demokratyczności systemu-ustroju decyduje nie odwieczny, naturalny, dialektyczny „kontrapunkt”[7]  - tylko Bufor-Formacja-System-Ustrój, który może być bezstronny, obiektywny, sprawiedliwy – albo nie.

W tym kontekście warto zauważyć, że – za plecami Ludu, wpisanego wszak do wszelkich konstytucji jako suweren Państwa – ową Formację „wyrywają” sobie Przedsiębiorcy-Kreatorzy oraz Egzekutywa, która przecież miała zapewniać ową bezstronność, obiektywność, sprawiedliwość. Przy okazji Egzekutywa wmawia Ludności, że to naturalny kontrapunkt jest esencją demokracji, a nie ład formacyjny. A przecież ów kontrapunkt mamy „bez łaski” od Natury.

Właśnie to nazywam Reorientacją Ustrojową i ubolewam, że opozycja i dysydenci – ze mną włącznie – dajemy się nabierać na ten manewr.

 

 



[1] Pojęcie używane – w nieco odmiennych znaczeniach – przez Machiavellego, Spinozę, Niegri’ego-Hardta;

[2] Pojęcie używane przez Derrida’ę (fr: différance);

[3] Pojęcie wykute w germańskim (anglosaskim) żywiole kulturowym: oznacza(ło) związek kilkuset księstw, biskupstw, opactw, miast, hrabstw i drobniejszych majątków, cieszących się szeroką autonomią, ale uznających zwierzchnictwo elekcyjnego króla niemieckiego, będącego również Świętym Cesarzem Rzymskim;

[4] Synonimy: mozaika, wachlarz, paleta, spektrum, rozmaitość, wielorakość, heterogeniczność, wielobarwność, pakiet, talia, panoptikum;

[5] Ulubionym zabiegiem każdej Egzekutywy, areburyzującym demokrację, jest udawanie, wmawianie Roszczeniowcom, że samo ich roszczenie to przywilej i dobrodziejstwo demokracji. Tymczasem esencją demokracji jest wspólne panowanie nad wszystkim, co zawiera Sowa (instytucje, obyczaje, prawa, reguły, egzekutywa, legitymizacja, immunitet). Bo dla demokracji istotne są nie spory „poziome”, tylko równoprawność wszystkich zainteresowanych, powszechność uczestnictwa w budowie gmachu kulturowo-cywilizacyjno-państwowo-prawnego;

[6] W obecnym rozumieniu tego pojęcia do klasy średniej włącza się przede wszystkim kategorie społeczno-zawodowe, charakteryzujące się względną samodzielnością (osoby pracujące we własnych firmach lub wykonujących pracę umysłową), oraz pewnym poziomem dobrobytu, nie będące jednakże ani posiadaczami dużych majątków, ani nie legitymujące się arystokratycznym pochodzeniem (głównie w Wielkiej Brytanii). Do klasy średniej należą przede wszystkim osoby o wyższym wykształceniu oraz o wyższych kompetencjach kulturowych niż klasa robotnicza (niższa). W społeczeństwach nowoczesnych, a szczególnie w ponowoczesnych, klasa średnia stanowi większość populacji. Obecnie klasę średnią zasilają coraz bardziej tzw. wired workers, czyli osoby zajmujące się wytwarzaniem i przetwarzaniem informacji, jak również menedżerowie średniego szczebla czy pracownicy administracji. Klasa średnia nie ma ostrych granic i ciągle jest redefiniowana przez socjologów czy ekonomistów (korzystałem z Pedii);

[7] Z recenzji książki Aldousa Huxley’a „Kontrapunkt” (Point Counter Point, 1928): Istotą nowego sposobu patrzenia jest różnorodność. Różnorodność oczu i rozmaitość oglądanych widoków. Jeden człowiek ocenia wypadki z punktu widzenia biskupa, drugi pod kątem widzenia ceny flanelowych kaftaników, inny z punktu widzenia wesołej zabawy. Każdy ze swego punktu widzenia dostrzega inną postać zjawiska - odmienny pokład rzeczywistości. Otóż ja chcę patrzeć równocześnie wszystkimi oczami" - mówi jedna z postaci Kontrapunktu, porte-parole autora, pisarz Filip Quarles. Kontrapunkt, jedna z wielu w XX wieku powieści o artystach, jest realizacją program Quarlesa. Jej bohaterowie - malarze, pisarze, dziennikarze, politycy, filozofowie, uczeni, kabotyni i święci, arystokraci i parweniusze, damy i kokoty, matrony i kobiety wyzwolone - choć są nośnikami autorskich idei (intelektualizm jako model życia, szanse cywilizacji, ludzie jako obiekty przyrodnicze, obowiązki artysty), nie tracą wyrazistości psychologicznej i pełni wymiaru;