Develoopment a efekt „jojo”

2012-11-11 19:09

 

Myślałem, że słowo tytułowe kradnę jednemu z panelistów Kongresu Obywatelskiego, miałem zatem zamiar go przywołać, jak przyzwoitość nakazuje. Ale googlarka pokazała mi, że to on udawał wynalazcę, bo słowo jest w powszechnym użyciu, choć czasem pomyłkowo.

Wziąłem sobie to słowo na warsztat, bo kojarzy mi się z czym innym. Z takim niby-rozwojem, który polega na bieganiu w kółko, jak czasem pies gania za własnym ogonem. Doskonali pies tę sztukę, ale żadnego z tego nie ma obiektywnego postępu, a to tego im bardziej pies jest biegły w sztuce, tym śmieszniej wygląda jego gonitwa.

Jednym z niewątpliwych efektów mojego dorobku jest pojęcie „Niedialektyki. Wyjaśnijmy, bo bez tego „develoopment” będzie niewyjaśnialny.

Mistrzom domorosłego intelektu helleńskiego (Sokrates, Platon, Arystoteles, Diogenes tes Sinopes) dialektyka kojarzyła się z dysputą (poglądów, faktów). Abelardowi – z procesem wyłaniania się przeciwstawnych rozmaitości z jedności. Bruno, a potem Schelling czy Hegel, dialektykę opisywali jako walkę przeciwieństw prowadzącą do nowych jakości, aby znów popaść w nowe przeciwieństwa.

Poganiany ambicją dołączenia do powyższego panteonu stworzyłem koncept Niedialektyki. Twierdzę otóż, że jeśli coś złożonego (czyli praktycznie wszystko: rzeczy, zjawiska, pojęcia, procesy, mechanizmy, ludzie, społeczności) trwa w czasie, to ma przed sobą – i stara się „wykorzystać” – rozmaite możliwości „dalszych kroków”. Wszystko co potrafimy wyodrębnić – dziś jest nieco inne niż wczoraj, jutro będzie nieco inne niż dziś (patrz: heraklitowe „panta rei). Ale z czasem okazuje się, że spośród wielu możliwości „spełnia” się zaledwie jedna, zatem „to coś” rozwija się w jakimś określonym kierunku, a nie w pozostałych, które zostały tym samym porzucone, może chwilowo.

I tu pojawia się pierwszy problem: nie jest przecież powiedziane, że „wybrana” ścieżka rozwoju jest tą najlepszą. Zatem jeśli umownie narysować sobie prostą ścieżkę idealnego rozwoju, to ścieżka rzeczywistego rozwoju odbiega od niej, coraz bardziej (bo rozbieżności kumulują się), aż odchylenie jest tak duże, że możemy mówić o „rozwoju w poprzek”, a idąc dalej, dostrzegamy, że „następuje rozwój wstecz”. Wtedy rozmaite sygnały od Rzeczywistości powoli obnażają błąd i wyzwalają mechanizmy korygujące (a niełatwo jest porzucić ścieżkę rozwoju, z którą się zrosło), zaczynają się więc rozmaite poprawianki, przywracające kierunek rozwoju ku temu prawidłowemu.

Aż w końcu następuje powrót do prawidłowego kierunku, tyle że Historia uciekła już naprzód od chwili, kiedy rozwój zaczął błądzić, myszkować pośród tego co nie optymalne. W dalszym rozwoju nadal nie jest powiedziane, że spośród wiązki możliwości zostanie wybrana ta jedyna dobra ścieżka, tyle że owa zła, już przebyta, zostaje „skreślona” (choć i to nie zawsze).

Czymże jest darwinowska ewolucja, jeśli nie wariantem tak pojętego develoopmentu?

Moja duma z Niedialektyki opiera się na tym, że mój koncept jest niesprzeczny ani z helleńskimi, ani z abelardowym, ani z oświeceniowymi, ani nawet z marksowskim pojmowaniem dialektyki. Łaczy je w spójną całość. Czekam na propozycje doktoratowe. I na jakąś małą katedrę w powiatowej uczelni.

Objawy develoopmentu występują wszędzie, gdzie mamy do czynienia z „samouczącą” się złożonością, a nawet tam, gdzie nikt i nic nie chce się na własnych błędach uczyć.

Odmawiam tego, co jest największym smaczkiem: pokazania, że Polska jest dziś dokładnie w tym samym miejscu, w jakim była w roku 1791 (uchwalenie Konstytucji 3 maja), albo w roku 1918 (ustanowienie nowej państwowości polskiej), albo w roku 1944 (odnowiona hegemonia tzw. wielkich mocarstw nad Europą Środkową), czy w latach 1956 (odwilż), 1970 (kurs na zachód), 1980-81 (festiwal swawoli zakończony mrokiem batożenia), 1989-90 (umowa okrągłostołowa zakończona oszustwem transformacyjnym). A odmawiam, bo nie piszę i nie napiszę rozprawy, o polskich błędnych losach. Zaś w dwóch słowach – to mam już dyżurnego komentatora, który powie „skrót graniczący z ignorancją).

Moja odmowa jest pełna optymizmu: każdy wszak potrafi pokazać, że wielokrotnie Polska była pionkiem w grze „sojusznika”, że ilekroć już-już stawała się oczkiem w głowie świata (w swoim mniemaniu) – okazywała się peryferiami, prowincją, zadupiem, że w chwilach przełomowych robiliśmy zawsze za bohaterskie mięso armatnie, a ci co szli za nami, przez wyłom będący naszym dziełem – mają się zawsze lepiej naszym kosztem. Nawet drobiazgi: zadłużenie państwa, ciemnota obywatelska, niesnaski z sąsiadami, drenowanie substancji odżywczych Kraju i Ludności – powtarzają się u nas regularnie, jakbyśmy sami tego chcieli. I zawsze swawolne gęby pełne demokracji, zarówno u elit, jak też pośród „publiki”.

Takie nasze historyczne „jo-jo”. Nota bene: największy hit wczorajszego Kongresu Obywatelskiego. Mam egzemplarz w ręku.