Dlaczego odrzucamy prezenty

2015-08-16 12:47

 

Włączę się, nieśmiało, w ubolewania medialne na temat szans, które gubi lewica, a także na temat niesłabnącego w zasadzie poparcia dla Kukiza, który zachowuje się w sposób „nieznormalizowany”, a jednak ci, co go popierają konstruktywnie (odpadli ci co „na złość innym”) – trwają.

Zacznijmy od tej lewicy.

Lubi się ona przedstawiać jako żywioł postępu i sprawiedliwości. Postęp ma polegać na tym, że nikomu nie blokuje się szans samorealizacji, a dobrodziejstwa Natury i ludzkiej zmyślności są stosowane bez kryterium „klasowego”, czyli służyć mają dobru wspólnemu, a nie „komuś”. Sprawiedliwość zaś ma się objawiać nie tylko formułą „każdemu wedle owoców, jakie dostarcza ogółowi”, ale też formułą „ustawicznego odnawiania szans”. Jaka była praktyka – pokazała rewolucyjna Francja, demokratyczne USA, bolszewicki początkowo ZSRR, nomenklaturowe Chiny, kacykowe satrapie Korei, Kuby, Albanii, Rumunii, Libii.

Jeśli mnie pytają, co jest papierkiem lakmusowym lewicowości – to ja odpowiadam dwoma słowami: samorządność i spółdzielczość. Samorządność wiąże się z dużym wsadem „obywatelskości” zarówno w indywidualnym, psychomentalnym wymiarze, jak też w wymiarze „kultury wspólnotowo-społecznej”, gdzie panować ma dobre rozeznanie w sprawach publicznych, rzeczywista kontrola społeczna nad sprawami i nad „władzami”, bezinteresowna i bezwarunkowa skłonność do kooperacji w rozwiązywaniu problemów i podejmowaniu wyzwań. Spółdzielczość – to nie tyle prawna formuła przedsiębiorczości kolektywnej, ile umiejętność porzucenia komercjalizmu i konkurencji o podział na rzecz wspierania wspólnego dobra kolektywnego. Jeśli „w ludziach” oraz w „zbiorowościach” dominować będą odruchy samorządności i kolektywizmu – nikomu niepotrzebne będą związki zawodowe, regulacje prawne-państwowe i podobne wynalazki „de monopolizujące” i „łagodząco-buforujące”.

Jest jasne, że takiego społeczeństwa, jak opisane powyżej – nie było i nie ma, choć będzie. Dlatego wszelkie zadęcia o „umacnianiu socjalistycznego państwa” czy „rozwijaniu gospodarki socjalistycznej” – pozostają zadęciami. Ludzie noszą w sobie dość powszechnie odruchy konserwatywne (potrzeba przywódcy-opiekuna-zarządcy, dbałość o „koszulę bliską ciału”), a mniejszość – prawicowe (zawołanie „nic nie ma za darmo”, zgoda na nano, mikro i mega-monopole dające dochód dodatkowy, nie poparty użyteczną pracą). Z tego powodu zarządzanie nawą publiczną (polityczną, gospodarczą, kulturowo-medialną) „wymaga” hierarchii, regulacji, czyjejś nad kimś władzy, dyscypliny opartej na zalegalizowanej przemocy, przymusie państwowym i strachu przed konsekwencjami niepodporządkowania.

Jeśli więc ktoś mówi, że lewica ma największy udział w społeczeństwie, bo najwięcej w nim pracobiorców, szaraków, maluczkich, wyborców – to chrzani jak potłuczony. Bez obawy ryzykuję pogląd, że owi pracobiorcy, szaracy, maluczcy, wyborcy – sami, bezwiednie ale chętnie, reprodukują nielewicowe projekty, pozbawione aspektów postępu (nie mówię o technicznym czy naukowym), sprawiedliwości, samorządności, spółdzielczości.

Każdy zatem, kto mieni się politykiem lewicy (politykiem, czyli biorącym sprawy publiczne w swoje ręce) – najlepiej aby mówił, jak Abramowski: trzeba nam popracować nad sobą samymi i nad samoorganizacją, a lepszy ustrój sam z siebie się zrodzi, bez jego projektowania w manifestach. Jeśli tego polityk nie głosi – to jest niczym Staszic, czyli mecenas, patron, ofiarodawca, autorytet. Konserwatysta. Albo niczym Stalin, który ze Staszica miał tylko poczucie, że jest zbawcą narodów i świata.

Problemy lewicy – np. środowisk opowiadających o sobie językiem lewicowym – biorą się stąd właśnie, że w warstwie propagandowej próbuje ona narysować idealny ustrój na desce kreślarskiej, ustrój lepszy niż konkurent, i zbajerować na to „oddolnych” – a kiedy już się to uda (a raczej rzadko się udaje) – bierze za twarz całą tę „masę lewicową” i rządzi nią całkiem nie po lewicowemu, bo „masa” zdaje się „nie współpracować” w projekcie, nie dorasta do lepszego ustroju mającego ją wybawić od trosk doczesnych i duchowych.

Tu pojawia się Paweł Kukiz, następca takich flibustierów jak Wałęsa, Tymiński, Lepper, Ikonowicz, Palikot – w jednym. Z tą różnicą, że – jak żaden z poprzednich – Paweł odmawia pisania programu. Jeszcze w poprzednim i poprzednim akapicie pisałem: kiedy się w nas obywatelskia samorządność i kolektywna spółdzielczość zalęgnie mentalnie, duchowo, sercowo, umysłowo – to lepszy ustrój sam się zrodzi, bez kreślenia na deskach. No, to ja się pytam: Kukiz przerósł mistrzów czy się zakapućkał?

Nie odpowiem, ale za to zauważę, że w swoim wk…wie na system-ustrój i jego skutki, Paweł jest jak najbardziej reprezentantem przeciętnego mieszkańca Polski, którego to „przeciętnego” przybywa ostatnio gwałtownie. Od zawsze, jeśli śledzić jego „tekściarstwo”. Jest w tym wiarygodny. I jeśli mu czegoś brakuje – to tej bezczelności, tupetu, cynizmu, czyli „fachowości menedżerskiej”, która pozwoliłaby mu po bolszewicku zbajerować a potem wziąć nas za pysk.

Konstrukcja mentalno-kulturowo-społeczna Kukiza, wywiedziona z doświadczenia rodzinnego, lat spędzonych „pośród komuny” i z obserwacji „zielonej wyspy”,  jest mało skomplikowana: patriota antybolszewicki, nienawidzący ściemy i pragnący jak najmniej regulowanych szans dla każdego. Na to wszystko nakładają się zwykłe ludzkie cechy, jaki ma każdy z nas. On jest aż do przesady „zwykły”, nawet uwzględniwszy niezwykłą karierę sceniczną.

W tym sensie jest wiarygodny. Co z tego, kiedy – jako się rzekło powyżej - pracobiorcy, szaracy, maluczcy, wyborcy – sami, bezwiednie ale chętnie, reprodukują projekty pozbawione aspektów postępu (nie mówię o technicznym czy naukowym), sprawiedliwości, samorządności, spółdzielczości. Mówią Kukizowi: słusznie prawisz, po czym czekają, aż on im jednak wykreśli na desce co mają dalej robić.

W tym sensie „nasz naród” odrzuca zarówno śliczne projekty rozmaitych kreślarzy lewicowych, jak też odrzuca Kukiza, który nie jest w ogóle kreślarzem. Nie chce prezentów pakowanych przez „lewicowców” (bo już kilka takich prezentów na swoje nieszczęście rozpakował nasz naród), ale też boi się sięgnąć po prezent Kukiza (bo tam jest wyłącznie instrukcja „rządźcie się sami, ja nie jestem Mojżesz”.

No…!