Dosadnie czy dorzecznie. O nową jakość

2013-11-22 09:45

 

Jednym z moich życiowych blogerskich wyzwań jest dotarcie do zauważalnego grona odbiorców z jakąś zwartą, spójną myślą na temat Kraju, Społeczeństwa, Rozwoju, Gospodarki, Polityki, Państwa, Obywatelstwa, Samorządności, itd., itp.

Można powiedzieć, że sobie wziąłem na ząb ambitną misję „naprawiania rzeczpospolitej” przy pomocy „objaśniania świata”. Nie jest to wyzwanie łatwe, zwłaszcza że „kaznodzieją spraw społecznych” ustanowiłem się samozwańczo, a robota jest niewdzięczna.

Pochwalę się, że jako człowiek „z twarzy podobny do nikogo” mam wcale niemałą gromadkę stałych czytelników, różnorodną co do oczekiwań wobec mnie i co do oceny moich starań. Jedni kibicują mi w robocie dysydenckiej wobec Rządu i Państwa, inni śledzą moje próby „teoryzowania”, są tacy, którzy wyłapują moje błędy merytoryczne (dziękuję) albo łajają mnie zupełnie bez przyczyny, dla swoich niezdrowych satysfakcji. Dla jednych jestem żydem, dla innych profesorem, dla jeszcze innych komuchem, są też ci myślący że jestem „kryptokaczystą”. Oświadczam zatem, bo jest dobra okazja, że nie mam w sobie pragnień politycznych (choć poglądy mam) ani apostolskich: nie należę do żadnej drużyny ani żadnej drużyny nie jestem rzecznikiem. Mógłbym się nadąć i powiedzieć, że moim „zajobem” jest Prawda, Sprawiedliwość, Porządek, Dobro, i tak dalej – ale myślę, że odłożyć to trzeba do czasu, kiedy trzeba będzie dać przedostatnie tchnienie. Moje zaangażowanie – czasem aż nazbyt widoczne – nie jest przez nikogo opłacane, a nagradzane jest wyłącznie przez komentatorów oraz przez trwałość grupy czytelniczej.

Mam baczenie na to, by – na swój rozumek i temperamencik – pisać o rzeczach potrzebnych bez spoglądania na aktualną koniunkturę. I pisać tak, jakbym przemawiał do czujnego, kompetentnego egzaminatora, a nie do wiecowej publiki.

Zauważam zresztą, że kiedy jestem dosadny, niezależny, niezłomny – przyciągam uwagę nieco innego grona niż wtedy, kiedy jestem „teoretyczny” i „myślący”. Przyznaję, że staram się między dosadnością i dorzecznością budować swój publicystyczny (blogerski) wizerunek, i chyba trochę mi wychodzi.

Czytając siebie i około 30 blogerów, których moim zdaniem warto czytać (jest ich więcej, ale nie mam aż tyle czasu), śledząc sprawy związane z moją profesją i pasjami (jestem ekonomistą skłonnym to teoryzowania i filozofowania, jestem podróżnikiem zakochanym w Azji Środkowej, jestem miłośnikiem muzyki lat dawniejszych oraz różnych kultur, jestem społecznikiem o naturze harcerza, jestem człowiekiem Otrytu) widzę – to smutne – że coraz większym wzięciem cieszą się publikacje spłaszczone do zero-jedynkowych ocen, do powierzchownych analiz, do emocji wypierających debatę. Tak samo zresztą wygląda tzw. życie publiczne.

Boleję nad tym, szczerze i po społecznikowsku, może po obywatelsku. Bo co z tego, że – na przykład – wywiezieni zostaną na taczkach źli ludzie złej władzy – kiedy pośród Ludu nie będzie jasności, za jakie grzechy jedni są wywożeni, a za jakie zasługi i dla jakich nadziei inni są wywyższani?

No, ale zakładam, że nie tylko duch w nas nie gaśnie: możliwe, że ta część „ludzi Dziadka Bloga”, która systematycznie samokształci się w sprawach publicznych – ma zdolność zarażania swoimi pasjami innych, zwłaszcza tych, którym wydaje się, że obojętność uchroni ich przed skutkami złych rządów.