Dryf. Dlaczego polityk niczego nie zrobi

2014-01-10 12:50

 

Politykiem nazwijmy takiego osobnika, który – z pobudek paskudnych albo szlachetnych i chwalebnych – buduje doczesną potęgę własną lub jakiegoś podmiotu (grupy, środowiska, firmy, kościoła, miasta, ugrupowania, redakcji), a potęgę tę rozumie jako „nadreprezentację” (swoją lub podmiotu) wobec innych osób lub podmiotów, postrzeganych jako konkurencyjne nawet wtedy, kiedy nie „politykują”.

Polityk infantylny wczepia się w jakiś podmiot i – bardziej lub mniej lojalnie – wspiera ów podmiot na zasadzie, że „w kupie raźniej”. Liczy na to, że jego zasługi i lojalność zostaną dostrzeżone i wypromowane.

Polityk dojrzały – nawet jeśli pozoruje wczepienie się w jakiś podmiot – gra w rzeczywistości „pośród podmiotów” i „używa ich” dla swoich celów, osobistych lub grupowych. Bywa, że manipuluje rzeczywistością kreując, ustanawiając nowe podmioty.

UWAGA: są też tacy, którzy wciąz coś zakładają i rzucają w przestrzeń hasła, ale w najbardziej smakowitym momencie "coś psują", niby nieistotnego, ale cały koncept przez nich uruchomiony bierze w łeb. To nie są żadni politycy. Całkiem możliwe, że to objaw jakiejś choroby, ale liczebność takich "aktywistów" wskazuje raczej na prowokacje. Czyje, po co...? KONIEC UWAGI 

Naturalnym środowiskiem polityka (w rozumieniu: environment, otoczenie niezależne) jest System-Ustrój. Z niego on wyrasta i użyźnia go „pod siebie” swoimi wyznawcami oraz apostołami (w praktyce oznacza to, że „wstawia” ludzi uzależnionych od siebie w rozmaite grupy, środowiska, firmy, kościoły, miasta, ugrupowania, redakcje).

Nie trzeba chyba wyjaśniać, dlaczego polityk infantylny jest przeciwskuteczny we wszystkim, co deklaruje i obiecuje? On dobrowolnie wyzbył się roli przywódcy, trwa i dryfuje, rozgląda się pilnie za sznurkiem, któremu się podda, którego będzie marionetką. Nawet nie zastanawia się, kto pociąga za taki sznurek, ocenia tylko urodę sznurka i wybiera go spośród innych. Na oko albo z jakimś rozeznaniem co do przydatności sznurka dla kariery.

Chyba też nie trzeba wyjaśniać, dlaczego polityk dojrzały działa w formule „dużo gadać, nic nie powiedzieć, dużo mieszać, nic nie zmieniać”. On po prostu jest współ-autorem, wpół-redaktorem systemu-ustroju, to on mocuje kolorowe sznurki i pociąga za nie, przyglądając się uważnie, czy marionetki reagują według oczekiwań.

Ale wyjaśnień wymaga fenomen polityka „obalającego” system-ustrój, a przynajmniej poważnie go „reformującego” (jedni przyjmują wizerunek niepokojącego bojownika, inni wizerunek przewidywalnego fachowca od przeróbek). To jest szczególna rasa. On gra na ludzkich przeczuciach: mądrość ludowa powiada, że im więcej się zmienia, tym bardziej jest po staremu. No, to on podąża za tą mądrością i mówi: razem zmienimy, przypilnujemy, by nie było już po staremu. Razem rozumiecie? Sami siebie przecież nie oszukamy.

I już ich kupił. Odtąd wsysa w ludzi swoje sprawy, infekuje ich swoimi problemami. Zniewalając ich czasowo (kradnie im czas, który mogli poświęcić lepszym sprawom), czynnościowo (robią rzeczy nieprzydatne im, a przez to zaniedbują te praktyczniejsze), uwagowo (skupiają się na nie swoich sprawach, żyją czym innym niż należałoby), pieniężnie (zawsze znajdzie się powód do „składki” na rzecz jakiejś Dużej i Ważnej Sprawy), rutynowo (wpadają w przyzwyczajenia, które ich narkotycznie obezwładniają, nie pozwalając na racjonalne działania), nadziejowo (liczą na owoc swojego oddania politykowi – beznadziejnie), ogłupieniowo (zawsze ostatecznie okaże się, że ów polityk lepiej wie, lepiej rozumie, itd., itp.).

Znam osobiście jednego, który każde trudne pytanie, zwłaszcza o jego niecnoty, kwituje zamykającym „aha, rozumiem, że pytasz mnie, czy jestem przyzwoity”. Zamyka tym usta pytającemu, a jeśli się upiera – zwie go wichrzycielem i odwołuje się do pozostałych: zostawicie to tak?

Znam osobiście innego, który każdą swoją – już postanowioną – manipulację „konsultuje” w taki sposób, zresztą serdeczny i koleżeński – że „vox populi” wybierze zawsze opcję, którą – wyczuwają – on ma na oku. Nie uwierzycie, „odwołał” w ten sposób rękami ludzi lubianego i cenionego założyciela pewnej organizacji, jej przewodniczącego!

Osacza nas polityk swoją „troską”, mami swoją udawaną służebnością, zdaje się całym sobą mówić: beze mnie trudno wam będzie rozwikłać wasze sprawy, zatem róbcie jak podpowiadam, wtedy jakoś pójdzie. Kumotrzy swe przyszłe ofiary, fraternizuje się z nimi, ale zawsze pilnuje piedestału.

Człowiekowi w potrzebie powiada: pomogę ci, jasne że pomogę, po to jestem, ale się staraj, żebym widział, że chcesz się wykaraskać, a nie tylko mnie naciągać na pomoc. I człowiek się stara, aż padnie zniechęcony. Albo niekiedy mu się uda, i wtedy polityk, który miał pomóc, powiada: świetnie sobie radzisz, dobrze ci podpowiedziałem, daj teraz swoją energię, uwagę, pieniądze, czas – będziemy tak robić z innymi, oby się wykaraskali. Omija łukiem pytania o tych, którzy się jednak nie wykaraskali. Nie chcieli, by im pomóc – powiada co najwyżej.

Tak to pod pozorem pomocy i służebności swojej – obdziera i obharacza tych, którzy sobie poradzili. Zdziera niekiedy do skóry, do otuliny. Wiecie co to jest ogacenie[1]? Ogacić na zimę można dom, można też kwiaty w ogrodzie, drzewa w sadzie. Żeby nie przemarzły. Żeby nie zostały obgryzione przez zwierzęta. A polityk mówi: po co ci to, zaraz zrobię, że będzie ciepło, daj to na wyższe cele. I kiedy mimo to nastaje mróz, on współczuje, doradza, gromadzi ludzi, by razem wyjść z biedy…

Jest profesjonalistą w tym co robi. Jeśli ma charyzmę – jest nie do ruszenia. Jeśli charyzmy los mu poskąpił – to wystarczy, żeby uważał, żeby ważył, kiedy zbliża się do progu ludzkiej wytrzymałości i „olśnienia” (takie olśnienie, obnażenie prawdziwych intencji i czynów, nie grozi charyzmatycznym politykom, bo każdą nieufność przeistaczają we wzmocnioną wiarę).

Najprostszą techniką odpierania wątpliwości i zarzutów – jest przerzucanie winy na wątpiącego. Czegoś wcześniej tego nie podnosił? Teraz chcesz mieszać, kiedy Racja wymaga jedności? Daj sobie i nam szansę na sukces, który jest tuż-tuż, nie niszcz takiej masy trudu wspólnego, nie pozbawiaj nas tu wszystkich nadziei. My tu system obalamy, chyba pamiętasz?

 



[1] Zagaty (zagata) - konstrukcja, mająca za zadanie dodatkowe ocieplenie chaty na okres zimy. Jest to określenie ludowe, przestarzałe. Nazwa pochodzi od - równie przestarzałego - słowa "ogacić" (uszczelnić, ocieplić). Zagaty powstawały przez zbudowanie przy ścianie domu ścianki z desek opartej ziemi i sięgającej zazwyczaj do wysokości dolnej krawędzi okien. Ścianka mocowana była do wbitych w ziemie kołków, przywiązanych u góry do ściany domu drutem (lub przybitych przy pomocy listewek);