Duży MOŻE więcej, mały MUSI więcej

2012-09-11 09:56

 

Zacznę od „przerysowanej” abstrakcji. Powiada się, że ktoś, kto projektuje ścieżki w poprzek skweru, powinien na początku zagrabić przyszły trawnik, poczekać dwa tygodnie, a następnie w swoim projekcie odwzorować ścieżki spontanicznie wydeptane przez ludzi skracających sobie drogę. W ten sposób trawnik przyszłego skweru nie będzie narażony na „deptanie trawy” i pozostanie ładny na zawsze.

 

Pomysł niniejszej notki jest taki: najczęściej projektanci i zarządcy skwerów nie stosują tej prostej techniki, nie słuchają się „głosu ludu”, ich projekty są wydumane i pięknoduchowe, a ludzie – po założeniu za ich własne pieniądze kolejnego skweru – albo muszą nadrabiać drogi, albo narażają się na uciążliwe kary i procedury dochodzeniowe.

 

Bo mowa jest o Systemie-Ustroju, zaprowadzonym w Polsce (który, jak wiadomo, zamierzam obalić w swoich dążeniach).

 

Można sobie wyobrazić, że całe życie publiczne (wszelkie sprawy wykraczające poza optykę i interes indywidualny) – to wielki, rozległy teren zielony. Dziś już najstarsi górale nie pamiętają czasów, kiedy las ten był dziki, naturalny. Obecnie bowiem jest tak, że niemal każdy zakątek tego lasu został „zorganizowany, uregulowany, ukształtowany”, a politycy, funkcjonariusze, urzędnicy i plenipotenci, według nie zawsze dobrych projektów, nie zawsze mając do tego uzasadnione prawo, nie zawsze mając rację, pozakładali na leśnej substancji rozmaite parki, skwery i ogrody, nierzadko „nakładające się” na siebie, nierzadko wzajemnie się wykluczające, ale przede wszystkim nie uwzględniające głosu szarych ludzi (czyli tzw. zainteresowanych), choć powołując się na ich dobro oraz przywołując ich rzekome upoważnienie (np. wyborcze).

 

Stworzona została okropna i zarazem paradoksalna sytuacja, w której „droga dookoła”, według wytyczonych ścieżek, jest równie uciążliwa, jak kara za to, że się „idzie na skróty”. Jak to mówią: w którą stronę się obrócisz, zawsze tyłek (do bicia) masz z tyłu. I wszędzie znajdziesz dobrze opłacanego urzędnika, funkcjonariusza albo plenipotenta, nawet polityka, który ci ten tyłek złoi zgodnie z prawem, które sam ustanowił.

 

Więcej: poszczególne parki, ogrody i skwery zostały ze sobą powiązane dodatkowymi konstrukcjami i zależnościami, powstały swoiste „integrated resorts”, wieloaspektowe, niesójne z całą resztą, niezrozumiałe dla szaraka  „kondominia”, takie jak Prawo Pracy, Prawo Gospodarcze, Prawo Finansowe, Prawo Karne, Prawo Administracyjne, prawa dla poszczególnych środowisk (grup interesów): sportowe, medyczne, prawnicze, spółdzielcze, itd., itp., a pośród tego wszystkiego Prawo Konstytucyjne. To od Konstytucji rozlewa się lepką mazią legislacyjną zło, którego na co dzień doświadczamy.

 

I co? Cytuję z Pedii: Tomasz z Akwinu rozumiał prawo (lex) jako pewne promulgowane, rozumowe rozporządzenie ustanowione dla dobra wspólnego przez osobę mającą pieczę nad wspólnotą (piękne słowa, oh, gdybyć dziś jakiś prawodawca wziął je sobie do serca!). Frederic Bastiat ogłosił, że „prawo jest organizacją naturalnych praw dla legalnej obrony, jest stosowaniem wspólnej siły w zastępstwie sił indywidualnych dla legalnej obrony naturalnych praw człowieka: prawa do życia, do wolności i do własności” (uwaga: dziś „wspólna siła” jakoś pokrętnie została zastąpiona przez „odgórną siłę”). Marksowsko-leninowska teoria prawa wywodzi, iż prawo, jako tzw. nadbudowa ideologiczna do społeczno-gospodarczej bazy, jest stanowione przez klasę panującą, w interesie tej klasy i w celu utrzymania jej panowania (bez komentarza, no, bo wiadomo, marksizm-leninizm jest dziś na cenzurowanym). A np. socjolog prawa Tomasz Burdzik zdefiniował prawo jako „aparat warunkujący zachowania jednostek w obrębie społeczeństwa, stwarzający określony zakres czynności, którego przekroczenie obwarowane jest sankcjami proporcjonalnymi do szkody wywołanej popełnionym działaniem”, którego celem jest "jest kształtowanie członków zbiorowości wedle ogólnie przyjętego wzorca konformistycznych zachowań, dzięki internalizacji norm i postaw w trakcie procesu socjalizacji poprzez formalne i nieformalne środki kontroli społecznej, wymuszające utrzymywanie ładu społecznego" (uff, zrozumiał ktoś za pierwszym czytaniem?).

 

Wyjaśnijmy: wszelkie regulacje ustrojowe-systemowe oznaczają dla obywatela, że będzie musiał sięgnąć do kieszeni na kolejną „zrzutkę” (podatek, akcyza, opłata, itd., itp.), a jednocześnie musi być przygotowany na dodatkowe obowiązki czy dodatkowe uciążliwości. Dla tych zaś, którzy owe regulacje zaprowadzają – jest okazja do kolejnej zabawy w projektanta i zarządcę oraz strażnika owych regulacji. Oraz – nie bójmy się tego powiedzieć – do kolejnych geszeftów, na których korzystają bezpośrednio oni albo ich drużynnicy.

 

Najśmieszniejsze i najokropniejsze jest to, że ci, którzy projektują i zakładają owe parki, skwery i ogrody, którzy ustanawiają coraz liczniejsze, coraz ciaśniejsze przepisy – sami dla siebie tworzą cały „system wyjątków”, czyli mogą chodzić jak chcą. Pozakładali też specjalne „zagajniki”, do których wstęp mają wyłącznie oni, a przeciętny obywatel nie ma tam prawa wstępu, ba, często w ogóle nic o nich nie wie! Za szkody i patologie idące w ślad za kolejnymi regulacjami – jakoś nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności. Co najwyżej ustanowi się nowe prawo w konkretnej sprawie, kiedy już szkoda wyjdzie na jaw. Można powiedzieć za Kisielem, że Ustrój dzielnie zmaga się z problemami, które sam wywołuje.

 

Pułapką na obywatela jest to, że kiedy „idzie na skróty” (ułatwia sobie życie), to rzeczywiście niszczy „dobro wspólne” (nie deptać trawników, szanuj zieleń). Doprowadzeni do ostateczności obywatele (czyli ci spośród szaraków, którzy jako-tako orientują się w tym, co się staje) organizują zmiany legislacyjne, podejmują inicjatywy, itd., itp. Jest jednak wiadomo, że zasada „net Hercules contra plures” (i Herkules d*pa, kiedy ludzi kupa) – akurat w tej sprawie nie działa. Pojedynczy urzędnik czy funkcjonariusz, albo urząd czy organ, jest w stanie zablokować nawet najpoważniejszą inicjatywę obywatelską, np. w sprawie referendum.

 

Rzecz w tym, że walka o kolejną regulację, o kolejną ścieżkę w parku, po jakimś czasie przestaje mieć sens: nawet jeśli ustąpią, utworzą ścieżkę wygodniejszą dla ludzi, to za chwilę nałożą na nią opłatę, albo uwarunkują przejście jakimś certyfikatem. A jeśli na trasie proponowanej przez obywateli ścieżki jest „ich” sekretny zagajniczek – nie ma sposobu na sukces obywatelski, a nawet nie ma sposobu, by otrzymać uzasadnienie decyzji odmownej, bo taka jest Racja Stanu (!?!?!).

 

Obywatelu!

 

Porzuć beznadziejną walkę o doskonalenie parków, skwerów, ogrodów! W tej walce Twój przeciwnik i jego niecne interesy-geszefty zawsze okażą się silniejsze i ważniejsze. Walcz o to, by przywrócić naturalność i spontaniczność wszędzie tam, gdzie regulacje i strzegące ich urzędy-organy generują większe koszty, uciążliwości i zagrożenia (patologiami), niż przynoszą korzyści ogółowi (bo że przynoszą korzyści zarządcom – to jasne). Walcz z ustrojem. Obalaj system. Nie walcz z urzędnikami i funkcjonariuszami, bo tylko narazisz się na podwójną karę. Walcz z samym rozwiązaniem.

 

Zapewniam, że każdy, dowolnie wskazany systemowo-ustrojowy park, ogród czy skwer, założony i dopieszczany kolejnymi regulacjami – można dziś, po doświadczeniu jego funkcjonowania, „zaorać” bez większej szkody dla ogółu, choć wiadomo, że funkcjonariusze i urzędnicy zewrą szeregi w solidarnym odruchu obrony „swoich włości” (bo tak traktują to wszystko, jako swoje włości). Użyją słów pisanych Dużymi Literami, użyją wszelkich urzędów, organów, służb i przepisów, aby nam to uniemożliwić, aby zapobiec, byśmy odzyskali dla siebie Kraj i siebie samych, czyli Społeczeństwo (zresztą, zarażając nas Wtórnym Analfabetyzmem Obywatelskim, zrobili wiele, byśmy ze Społeczeństwa przeistoczyli się w bezwolną, apatyczną, uległą Masę).

 

Ja nie mówię o deregulacji: mam skąd-inąd pewność, że wszelka deregulacja staje się ostatecznie regulacją a’rebours. Mówię o tym, że parki, ogrody i skwery – skoro są zakładane publicznym kosztem i z przywołaniem dobra publicznego – powinny być w całości, od projektu do „przystrzygania”, oddane Ludności,  samorządom, przy czym uwaga: nie takim samorządom, które stały się wysuniętymi placówkami Państwa, jego wykonawcami i agenturami, tylko samorządom rzeczywistym zarządzanym i kontrolowanym przez suwerennych, w pełni podmiotowych wyborców.