Dużym wolno więcej…?

2018-04-14 20:26

 

Amerykańskie „podskoki” w Syrii, udające, że są skierowane przeciw broni chemicznej, a szerzej – przeciw Rosji – to rozpaczliwa próba amerykańskiej łobuzerii w mundurach przekonania Chińczyków, że jak będą w tym tempie powiększać przewagę technologiczną – to Ameryka użyje tępej siły, nawet jeśli pół świata ulegnie zagładzie.

 

*             *             *

Świat ogarnia Kult Spsiałej prze-Mocy. Słowo „spsiałej” objaśnia wszystko, ale przede wszystkim to, że żadnej wojny (w rozumieniu XX-wiecznych podręczników) nie ma i nie będzie, chyba że gdzieś dojdzie do rzeczywistej władzy jakiś „psychiczny”. A na to się nie zanosi. Psychicznych nie brakuje, ale – jak niegdyś Hitler – działają na uwięzi, jak wytresowane kundelki.

Globalia są takie akurat, że operatorzy drugiego planu, dysponujący największymi zasobami konwencjonalnymi (czołgi-artyleria, lotnictwo, okręty, rakiety – itp.) – stoją zajęczego „słupka” w obliczu tempa, w jakim upadła „żandarmeryjna” dominacja USA. Posypanie się ZSRR i Układu Warszawskiego miało przecież oznaczać, że przynajmniej na jedno pokolenie Ameryka będzie ustawiać świat po swojemu, czyli „nasiewać” kolejne dziesiątki baz-instalacji i pod ich ochroną – biznesowe ssawki przenoszące nadwyżki świata do amerykańskich korporacji finansowych i równie amerykańskiego budżetu. A tu – rozniosło się chińskie „a-ku-ku”.

Ameryka bowiem – to gracz „nie z tej ziemi”: to co zwykło się nazywać uzbrojeniem – USA przeniosło w obszar niemal fantastyki. Czołgom i artylerii pozostały tylko lufy, a całe „bebechy” to jeden wielki komputer, który wyszukuje potencjalne cele (zwane „enemy”), ocenia z „wyżyn technologicznych”  ich „niebezpieczność”, decyduje o ewentualnej likwidacji czy „spętaniu” (jak się pęta konie na pastwisku) i – jeśli likwiduje – to coraz bardziej chirurgicznie, jak w „game-boy’u”. podobnie samolotom pozostały wyłącznie skrzydła, cały zaś „wsad” daje tym sprzętom status „super-fortecy” o sile rażenia porównywalnej z tzw. „frontem” z okresu II Wojny Światowej. Okrętom zostały jedynie „kołyski-łódki”, a cała reszta czyni je jednostką operacyjną o sile II-wojennej armii, szczególnie armijnego sztabu, zarządzającego rozpoznaniem-wywiadem, zdolnościami sabotażowo-dywersyjnymi, itp. Podobne rzeczy można opowiadać o wszystkim innym, co nazwiemy „spadkobiercą broni konwencjonalnej”, a uważny obserwator kinematografii i mediów wie, że to i tak „przedszkole” w porównaniu z tym, co potrafią tele-informatyczne mega-sieci inwigilacyjne, roje dronów, stada satelitów buszujące w Kosmosie, bliżej nieznane narzędzia psycho-dominacji działające metodą „zasiewu”.

 

*             *             *

Symbolicznym aktem stemplującym koniec epoki bi-polarnej był upadek (deorbitacja) radzieckiej stacji kosmicznej MIR (słowo „mir”, pisane w oryginale „мир”, oznacza w słowiańszczczyźnie Świat, Pokój, Rzeczywistość, Glob Ziemski, Odpoczynek, Dobrosąsiedztwo, Przestrzeń Ludzka-Społeczna, Wieść-Poliszynel) – i zastąpienie Mira „międzynarodową” stacją ISS , pozostającą pod rzeczywistą kontrolą USA. Jak dotąd ISS pełni w Kosmosie rolę „obserwatora z wyżyn” i „laboratorium”, ale warto pamiętać o stadach satelitów i rojach dronów. Do tego poziomu „nie dorasta” nikt z „Zachodu” i nikt z byłego Układu Warszawskiego.

I było tak, że Zachód wdrukowywał się w koncept zakładający rządy hegemona, stąd chętnie udawał, że jest ów hegemon wykwitem szczytowym demokracji i w ogóle dobrem wcielonym, mimo oczywistych faktów temu przeczących.

A tu – „prymitywne” Chiny nagle „wystawiły rogi”. Zachód naprawdę wyobrażał sobie, że ten półtora-miliardowy, totalitarny kraj będzie po wsze czasy tanio produkował badziewie i równie tanio to badziewie będzie sprzedawał, zadowalając się „pół-otwarciem” na tych kilkadziesiąt wiodących marek technologicznych „niosących kaganek postępu” na tę chińską „pustynię”.

Sytuacja wróciła więc do dwubiegunowości, a „winne” tego stanu okazują się Chiny…! Jak one śmiały!

 

*             *             *

W latach ok. 470 p.n.e., zm. ok. 390 p.n.e. mieszkał i tworzył w Chinach Mistrz MO, czyli Mo Di, inaczej Mozi, po „europejsku” Mocjusz, krytyk konfucjanizmu. Jego nauczanie było proste: świat powinien być oparty na powszechnej empatii wszystkich wobec wszystkich (jakież to jezusowe, miłość między ludźmi – ponad wszystko, nieprawdaż?).

/skorzystam z Pedii/

Za życia Mozi zdołał zebrać kilkuset uczniów, którzy utworzyli razem z nim bractwo ukształtowane na wzór jednostki wojskowej. Mozi był jego pierwszym mistrzem. Członków bractwa obowiązywało bezwzględne posłuszeństwo mistrzowi.

Motyści (a w szczególności ich założyciel) sformułowali pierwsze teorie etyczne i polityczne (w rozumieniu europejskim) powszechne w Chinach (obok konfucjanizmu, taoizmu i legizmu)  oraz byli pierwszą szkołą, podającą ściśle uzasadnione logicznie argumenty dla swych poglądów (w chińskim kręgu kulturowym).

Główną tezą motizmu jest zasada uniwersalnej miłości. Jest ona (według Mozi) podstawą życia indywidualnego oraz politycznego. Motizm sprzeciwia się miłości ograniczonej tylko do własnej rodziny, grupy społecznej, bliskich, przyjaciół itp. Kładzie nacisk na to, że miłość musi obejmować wszystkich równomiernie. Jako argument przeciwko "miłości ograniczonej" Mozi podaje fakt, że jeżeli człowiek kocha swoich bliskich bardziej niż kogoś innego, wtedy będzie bardziej skłonny skrzywdzić tamtą drugą osobę. Natomiast jeżeli kocha wszystkich tak samo jak siebie, wtedy nie będzie miał chęci wyrządzania innym szkody.

Motizm reprezentuje poglądy pacyfistyczne, opowiada się za jednakową miłością wobec nieznajomych i obcych, propaguje skromność. To co my nazywamy Opatrznością (Bogiem, Duchem) – motizm opisuje jako coś „namacalnego”, niemal osobowego i czyni go sprawcą-szafarzem-demiurgiem znającym uczynki i motywacje, gotowym je nagradzać lub karać.

Do jednego z najważniejszych założeń motizmu należą "Sanbiao" - trzy kryteria osądzania prawdziwości przekonań:

  1. Sprawdzenie skuteczności na podstawie wiedzy historycznej;
  2. Zbadanie skuteczności tego na podstawie doświadczeń przeciętnej jednostki;
  3. Sprawdzenie skuteczności tych poglądów na podstawie zastosowania ich w polityce bądź prawie;

Każde z tych kryteriów odpowiada określonemu przedziałowi czasowemu - pierwsze przeszłości (sprawdzanie czy dana idea wprowadzona w życie odnosiła pozytywne skutki w przeszłości), druga teraźniejszości (sprawdzanie jak zastosowanie danej doktryny wpłynie na społeczeństwo), trzecia przyszłości (sprawdzenie jakie skutki będzie miało wprowadzenie w życie poglądów).

Z motizmu płyną bardzo „dosadne” konsekwencje społeczne i polityczne. Mo Di nauczał, że władza pochodzi z woli ludu i z woli Bożej. Twierdził, że aby władca dobrze rządził, musi mieć władzę absolutną, a państwo musi być totalitarne. W państwie musi obowiązywać jedno kryterium dobra i zła i powinno to być kryterium państwowe.

Tym wszystkim, którzy mi niedowierzają, że giga-projekty chińskie (jak Nowy Jedwabny Szlak) – to w gruncie rzeczy uczciwa oferta „międzykontynentalnych” partnerskich spółdzielni – polecam głębszą analizę doktryny Mo Di, która mocno wrosła w dzisiejsze myślenie strategiczne Chin.

 

*             *             *

Na Ziemi gra toczy się – od lat 70-tych – wojna podjazdowa o Azję Centralną. Jest to swoista Arka Noego: kilkadziesiąt niezależnych od siebie, równoległych żywiołów etnicznych, z których każdy żyje „po swojemu” – a jednocześnie ostatnie miejsce na Ziemi (poza biegunami) nie pokryte „zwykłą” infrastrukturą, czyli gotowe do zagospodarowania „tym co najnowsze” bez burzenia „tego co zastane”.

Mamy zatem – w Azji Środkowej – miejsce na Eden, któremu Amazonia może co najwyżej pozazdrościć. Jeśli Ludzkość przetrwa najbliższe stulecie w jako-takiej kondycji – to jej „reprezentacja” (nazywam to „fenomenem szlachetnym”) zainstaluje się w Azji Środkowej, a pozostali (fenomen podlejszy) będą tłoczyć się w świecie zrujnowanym, zdegradowanym, spustoszonym na potrzeby wytwarzania „kokonów cywilizacyjnych” dla tych pierwszych.

 

*             *             *

Opowieści o wspólnotach mających się osiedlać „gdzieś poza Naszą Galaktyką” – na razie są bajdurzeniem i prowadzą do jakiejś bliżej nieokreślonej ekspedycji „w probówkach”: jakieś ludzkie przetrwalniki polecą „kto wie dokąd” i zostaną zaktywizowane po odnalezieniu warunków zbliżonych do ziemskich – lub będą „latać do końca”.

 

*             *             *

Azja Środkowa jest ryglowana ze wschodu przez Chiny, z Północo-Zachodu przez Rosję, z południa przez Indie, z Południo-Zachodu przez Arabię. Przez kilkadziesiąt lat Ameryka próbowała przejąć rygiel arabski – z coraz marniejszym skutkiem (Izrael nie ma ochoty być pachołkiem Ameryki, robi na Bliskim Wschodzie swoje).

No, to Amerykanie próbują od jakiegoś czasu wariantu środkowoeuropejskiego. Mają po swojej stronie Polskę, Rumunię, Estonię – ale wątek ukraiński (Krym-Sewastopol) – spalili. No, to ogłosili Rosję „odrodzoną bestią nr 1” i wmawiają światu, że Rosja jest agresywna. Przy czym wiadomo, że United States European Command (EUCOM), czyli dowództwo regionalne USA, dysponujące takimi komponentami jak  stacjonująca w Niemczech VII. Armia Stanów Zjednoczonych, zakotwiczona we włoskich portach VI Flota Stanów Zjednoczonych i operujące z bazy Ramstein Air Base 16. Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych – to potęga, która całą rosyjska armię zjadłaby na drugie śniadanie.

Dlaczego zatem Ameryka udaje, że Rosja jest globalną potęgą, której nawet Armia USA się obawia? Bo nie śmie zaczepić Chin.

Armia chińska – w rozumieniu konwencjonalnym – to też nie jest jakaś globalna potęga. Ale – który to już raz powtarzam – polem prawdziwej wojny, otwartej, toczącej się od jakiegoś czasu – jest tele-informatyka. Wystarczy, że Ameryka realnie, fizycznie zagrozi np. inwestycjom Nowego Jedwabnego Szlaku – a rozmaite superfortece lotnicze i morskie, super-rakiety, super-satelity i super-wywiadownie naziemne – staną się obiektem „dowcipu” chińskich hakerów i robić zaczną za szmelc złomowy. Dlatego rozmaici akwizytorzy amerykańscy pozyskują środki na amerykańskie dozbrojenie tele-informatyczne, pod pozorem sprzedaży „najnowszych technologicznie sił rażenia”, na co nabierają się – kto? – sojusznicy znad Wisły, a jakże!

 

*             *             *

Super-komputer kwantowy, oparty w działaniu na koncepcie „kubitu” (superpozycji „zera i jedynki”, generowanej prawdopodobieństwem). Amerykanie sami o sobie śpiewają peany na cześć swoich wynalazków i odkryć w tej dziedzinie. Ale…

Satelita telekomunikacyjny QUESS (Quantum Experiments at Space Scale), zwany też Micius (Czytelniku, pamiętasz powyższe akapity o Mo Di?), został wystrzelony na orbitę 15 sierpnia 2016 r. z użyciem rakiety Chang Zheng-2D (pol. Długi Marsz-2D). Za Pawłem Ziemnickim: komunikacja kwantowa polega na kodowaniu informacji w oparciu o przypisanie ich do określonych konfiguracji cząstek subatomowych i ich parametrów fizycznych, tzw. stanów kwantowych. Podstawową jednostką zapisu danych jest w tym przypadku bit kwantowy, czyli kubit (ang. quantum bit, qubit), odpowiednik bitu w komunikacji cyfrowej. W wymiarze praktycznym zastosowanie znajduje transmisja z wykorzystaniem fotonów w odpowiednio zakodowanych stanach kwantowych. Wśród podstawowych protokołów kwantowej dystrybucji klucza wyróżnia się metodę opartą na zjawisku splątania kwantowego, w którym występuje współzależność stanów własnych cząstek subatomowych pozostających ze sobą w powiązaniu.

Komunikacja kwantowa zapewnia niespotykaną dotąd jakość szyfrowania przekazywanych informacji, gwarantując niewrażliwość na obecnie stosowane formy ataków hakerskich i włamań. System zawdzięcza swoją odporność samej specyfice zjawisk kwantowych, które umożliwiają wykorzystanie cząstek subatomowych w roli nośnika zaszyfrowanej informacji. Próba jej odczytania przez podmiot nieupoważniony powoduje każdorazowo zmianę stanu kwantowego, który prowadzi do utraty pierwotnych danych, stając się zarazem sygnałem niepowołanej ingerencji.

Czytelnik niech sobie dośpiewa, co mogą chińscy fachowcy, którzy jawnie pokazują tyle, ile nie pokaże jeszcze długo USA.

 

*             *             *

Amerykańskie „podskoki” w Syrii, udające, że są skierowane przeciw broni chemicznej, a szerzej – przeciw Rosji – to rozpaczliwa próba amerykańskiej łobuzerii w mundurach przekonania Chińczyków, że jak będą w tym tempie powiększać przewagę technologiczną – to Ameryka użyje tępej siły, nawet jeśli pół świata ulegnie zagładzie.

No, ale Polska dyplomacja, wpatrzona w Amerykę jak w obrazek – zamiast inwestycji chińskich woli podstawiać nogę „ruskim agresorom”. I egzaltować się – powracającym na salony po wpadce ukraińskiej – murgrabia z Chobielina, na którego ponoć „bardzo konkretnie” próbowano się zamachnąć.

No, wszystko mi opada…