Dwie religie, dwie misje polityczne

2015-08-27 14:22

 

Wierzenia wszelkie i oparte na nich, wywiedzione z nich poczynania mistyczne, są rozpaczliwym sposobem Człowieka na to, by włączyć „zahoryzontalne”, obce, niepojęte w o to co „ojczyste”, ładne (od słowa „ład”), oswojone.

Człowiek porusza się pośród Wszystkiego Co Jest niczym rozbisurmaniony basałyk, harcujący w wielkiej bańce dmuchanej: bańka ta, niczym pęcherz płodowy, jest jego gniazdem i wehikułem zarazem, jest tym co swoje i rozpoznane, ale przecież jest tylko bąbelkiem w ogromnym tyglu.

Kiedy Człowiek popada we wspólnotę – łączy swój bąbelek z innymi bąbelkami i tak trwa we wspólnym pęcherzu, wznosi się w nim i upada, pracuje i się leni, daje i przyjmuje – co nie zmienia ogólnego ładu. Nadal świat dzieli się na ten – coraz możniejszy, coraz bogatszy, coraz to szerszy – w którym rządzi Rozum i ten, kto go nosi, czyli Człowiek – oraz ten zahoryzontalny, w którym rządzi Opatrzność, jakąkolwiek można sobie wyobrazić, gdzie ani Człowiek, ani jego Rozum wstępu nie mają, mogą mu być posłuszni, albo skazać się na ponurą pustke wokół bańki oswojonej.

/między kulturą a naturą/

W taki sposób oto powstają wierzenia właśnie. Łaska wierzenia nie każdemu dana: ci nie pobłogosławieni, którzy nie uznają za prawdziwe tego, co niepojęte, skupiają się ze wszystkich sił na tym, co wewnątrz pęcherza, jakby włączali głośną muzykę, by się ogłuszyć na nieznane. Stają się niczym Jańcio Wodnik, zdający się panować niepodzielnie nad Opatrznością, a niezdolni do ogarnięcia tego co bliskie.

Jest zatem – jako się rzekło – ludzki sposób na uładzenie tego, co niepojęte, bo nie ogarnięte pęcherzem. Wierzenia. Ale też takie są owe wierzenia, jak żyjemy wewnątrz oswojonego, przysposobionego pęcherza. Wierzenia są produktem osmotycznej emisji doczesności (nie wyklucza to tego, że istnieje jakaś obiektywna postać boskości, wierzenia jednak są zaledwie odbiciem świata tu-teraz).

Pokażmy, jak jedno wierzenie przechodzi w drugie, tym samym śladem, jakim przeobraża się tygiel ludzkich pęcherzy ze starego w nowy. Tu: od Średniowiecza ku Nowożytności.

 

*             *             *

Średnowiecze pod względem gospodarczym – mówimy tu o istocie, bez ambicji pisania historii gospodarczej – było światem zamkniętym. Radziecki planista, zapisujący na wielkich płachtach wszystkie „input” i „output” – miałby w Średniowieczu długą, ale ograniczoną i w miarę niezmienną listę dóbr, wartości i możliwości, wokół których obraca się Człowiek, pośród których obraca się Człowiek, którymi obraca Człowiek. W takim świecie wszystko, co dotyczy gospodarki i gospodarowania – jest jasne, dlatego ekonomia jako nauka nie ma podglebia dla rozwoju: to co opisowe – jest w gestii kwestorów, intendentów, podskarbich, protoplastów radzieckiego planisty, to zaś co podlegało decyzjom strategicznym-właścicielskim – jest w gestii „dobrze urodzonych”, z monarchą na czele.

W takim spowolnionym świecie ekwiwalentem dóbr, wartości i możliwości jest pieniądz o dość ograniczonych właściwościach kulturowych: Śreniowiecze europejskie to czas, kiedy pieniądz był już fenomenem dojrzałym, ale jeszcze pozbawionym całej „kultury monetarnej”, dziś znanej pod ogólną nazwą „produktów finansowych”. Kojarzył się – słusznie – wyłącznie z tym, co pieniądzem nazywa dziecko: z monetami. Trudno w to uwierzyć, ale nikomu w Średniowieczu nie przychodziło do głowy bilansowanie „produktu globalnego” (albo „dochodu narodowego”) z „emisją pieniądza”. Gospodarka była „utowarowiona” w bardzo niewielkim stopniu, wszystko co było na sprzedaż nie stanowiło chyba nawet 10% tego (szacunek wzięty „z kapelusza”), co miałoby wartość wyrażoną w pieniądzu, gdyby to wystawiono.

Największym na „rynku” i wciąż potężniejącym posiadaczem w Średniowieczu był Kościół. Co prawda, istniały już wtedy dojrzałe państwa, ale ich monarchowie byli monarchami „z bożej łaski”, reprezentowanej właśnie przez Kościół. Ten zaś zainteresowany był przede wszystkim gromadzeniem dóbr, a w wymiarze ekonomicznym oznaczało to dążenie do zamknięcia pieniądza w funkcjach „statycznych” (gromadzenie, ekwiwalent handlowy, zakupy i inwestycje majątkowe), a nie „dynamicznych” („pieniądz robi pieniądz”).

Być może Inkwizycja, ograniczenie nauk do „siedmiu wyzwolonych”, instytucja lenna, kosmologia geocentryczna – to nie były (nie są) świadectwa wstecznictwa Kościoła i jego uporu przy dogmatach wbrew oczywistym faktom – tylko takie „zarządzanie” tym co „pozahoryzontalne”, by ustabilizować (zamrozić) funkcje pieniądza w ograniczonej gamie funkcji, by nie dopuścić do zdynamizowania gospodarki (oczywiście, nikt w tych czasach, tym bardziej w Kościele, nie formułowałby tej myśli tak jak ja przed chwilą, taka postawa Kościoła to raczej wyraz obiektywnego interesu bańki-pęcherza, w którym docześnie funkcjonował Kościół).

 

*             *             *

Zmierzch Średniowiecza europejskiego to kilka burzących ten ład okoliczności: wielkie odkrycia geograficzne (naznaczone rywalizacją monarchii i Kościoła o „tamtejsze” dobra), upadek Konstantynopola (co symbolicznie oznaczało niepowstrzymaną inwazję nauk nie „cieniowanych” teologicznie), Reformacja (pochwała gospodarności opartej na przedsiębiorczości, a nie na „czynieniu ziemi sobie powolną”). Kościół – zaciskając uprząż dogmatyczną – ostatecznie zacisnął ją na pustce, bowiem rzeczywistość wypsnęła się z tej uprzęży. Zatem Kościół zajął się przebudową teologii i większy nacisk położył na zarządzanie życiem osobistym „wiernych”, niż na zarządzanie państwami (te w międzyczasie przestają być monarchiami). Oczywiście, to jest proces i są w nim wyjątki.

Tysiąc lat Średniowiecza – to okres lęgnięcia się w europejskiej kulturze rytu komercjalnego. Wewnątrz tego rytu (u)kształtowało się myślenie ekonomiczne w dzisiejszym, współczesnym rozumieniu: każdy „wkład” musi się „opłacać”, czyli dawać więcej korzyści niż włożone weń poświęcenie. Pierwszymi ekonomistami (analitykami mechanizmów i relacji gospodarczych) byli fizjokraci, wskazujące na organiczność procesów gospodarczych: szwagier ekonomii, zwany niepotrzebnie jej ojcem, próbował „organiczność” zastąpić „stochastycznością”, ale uwiązał swój koncept do jarzma etycznego, dbając by nie było to jarzmo zbyt teologiczne (wszak czasy już inne nastały).

 

*             *             *

W ten sposób Ludzkość (ograniczmy ją do europopochodnej) dobrnęła do Nowożytności. Jej podstawowym wymiarem ekonomicznym jest Budżet. Wypiera on Pieniądz z funkcji gospodarza procesów ekonomicznych. Nowa religia, Komercjalizm, którego świątyniami są banki, zachowuje sie wobec Budżetów jak wcześniej Kościół wobec Pieniądza: traktuje je jako bierne „odpisy” dochodowe, jako zasoby oszczędnościowe. Sama ekonomia zaczyna być sztuką, i to kreatywną.

Ale Budżety niepostrzeżenie zaczynają być najpoważniejszą formą Kapitału, czyli tytułu do dochodów. Cały komercyjny świat zaczyna interesować się nie tyle Zyskiem, ile dopisywaniem do Budżetów dodatkowych mocy politycznych, pozwalających uzyskać większy dochód z tego samego budżetu: kilkaset lat Nowożytności po dziś to pochwała Przedsiębiorczości (dynamicznej postawy gospodarczej, biznesu), gdzie Budżet jest fenomenem pomocniczym, dodatkowym, produktem ubocznym kultury – ale Budżet jako fenomen zaczyna „robić swoje” w myśleniu gospodarczym.

Ponad świątyniami Komercjalizmu, bankami – powstają stopniowo super-kościoły, takie jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy – ale też kilkanaście mniejszych „wyznań”, dbających o swoja autokefaliczność, jak EBOR. W odróżnieniu od Kościoła watykańskiego, który w Średniowieczu dążył do wstecznego zamrożenia funkcji pieniądza (i całego życia gospodarczego) – super-kościoły „prą wprzód”, czyli wygaszają bankowe podejście komercyjne na rzecz podejścia alokacyjnego, politycznego w istocie.

Wynika to z „położenia” Człowieka (europopodobnego) na Wielkiej Pętli Cywilizacyjnej. Rzecz w tym, że ścieżka rozwoju Ludzkości kiedyś (na początku Średniowiecza, u zarania Komercjalizmu) odchyliła sie od „ścieżki optymalnej”, poczym odchylenie rosło i rosło, aż się „wygięło do tyłu” i rozwój ludzkości wyrażać się zaczął w formule „z impetem wstecz” (patrz: TUTAJ). To dlatego super-kościoły są „postępowe”, bo w rzeczywistości są „wsteczne”, powracają do watykańskiej formuły blokowania funkcji komercyjnych, biznesowych w gospodarce.

 

*             *             *

Pojedynczy ludzie i ich konstelacje (rodziny, grupy, sąsiedztwa, wspólnoty, organizacje, firmy, samorządy) żyją w swoich doczesnych, oswojonych, przytulnych pęcherzach-bańkach, w których są w stanie poruszać się z dużą doza zorientowania. To co pozahoryzontalne – oddają w pacht wierzeniom. Ale wierzenia są zagospodarowywane przez kościoły. Te zaś są dla duszpasterzy takimi „wielopęcherzami”, operują więc w sferze materialnych, doczesnych interesów.

Interesem kluczowym Kościoła średniowiecznego (Europa, katolicyzm) było ograniczenie żywotności ekonomicznej poprzez usiermiężnianie Pieniądza.

Interesem kluczowym super-kościołów globalnych Nowoczesności (mega-fundusze, zwane czasem bankami) jest rugowanie przedsiębiorczości na rzecz alokacji politycznych.

W obu przypadkach mamy do czynienia zarówno z pakietem dogmatów, jak też z postępującym totalitaryzmem i przeciwstawiającą się mu partyzantką (patrz: TUTAJ).