Ekonomia? Po logicznemu?

2015-04-07 12:32

 

Z pewną nieśmiałością zacząłem czytać notkę osoby, która podkreśla, że ekonomistką nie jest, ale za to firmuje się na blogu jako osoba logiczna (rozumiem: myśląca logicznie, w ramach tego, co się logiką zwać przyjęło). Jej notka: TUTAJ.

Swoje wystąpienie w sprawach gospodarczych (polskich) legitymizuje tym, że taki np. Leszek Balcerowicz też – sądząc po skutkach działalności – ekonomistą nie jest, a mądruje jak najęty.

Generalnie zgadzam się z panią Edytą w dwóch sprawach:

1.       Myślenie ekonomiczne trzeba natychmiast i bez ceregieli uzbroić na powrót w zdrowy rozsądek, zanim ucieknie w obszary pozaekonomiczne, utraci więź z rzeczywistością;

2.       Tak zwaną politykę ekonomiczną (czyli rozmaite giga-programy, podatki, reformy) podporządkować trzeba dobru ogólnemu, a nie grom budżetowym i międzynarodowym;

I na tych dwóch zgodach zbuduję swoje poniższe rozważania, choć – uważając się za ekonomistę – będę trochę wybrzydzał.

Ekonomia to jest rzecz o gospodarowaniu (a nie o gospodarce). Gospodarowanie jest naturalnym, niezbywalnym przymiotem Człowieka i nie tylko. Polega owo gospodarowanie na takim optymalizowaniu swoich zachowań pośród rzeczy, żywiołów i ludzi – aby „po” bilans korzyści i „nakładów” był co najmniej niegorszy od tego „przed”. To się nazywa REPRODUKCJA. Może być rozszerzona (o to chodzi: coraz to większe możliwości, dorobek, zapasy, dobrodziejstwa), prosta  (mielimy po próżnicy, „przed” jest tak samo jak „po”, ale to też ma swoją wartość) oraz zawężona (mimo starań coś nie wychodzi i kurczymy się ekonomicznie).

Gospodarowanie zbiorowe-społeczne prowadzi do tworzenia rozmaitych mechanizmów, ośrodków, obiektów, instytucji, zwyczajów, porządków, mnożników – które razem wzięte, pospinane w sieci, struktury i systemy – tworzą Gospodarkę.

Ekonomiści mają paskudny zwyczaj zajmowania się Gospodarką, a Gospodarowanie pojmują nie jako niezbywalną cechę Człowieka i jego konstelacji (rodzina, sąsiedztwo, załoga, stowarzyszenie, region, wspólnota, społeczeństwo, naród) – tylko jako budowlę, w której Człowiek i jego konstelacje muszą koniecznie znaleźć swoje miejsce. Cały wysiłek ekonomistów „praktykujących” idzie w stronę sprawności owej budowli, jej efektywności statystyczno-buchalteryjnej, jej skuteczności w organizowaniu człowieka i jego konstelacji.

Stąd w wielu modelach ekonomicznych – takich zmatematyzowanych na przykład – człowiek jako „parametr ekonomiczny” jest najbardziej niewdzięcznym elementem wzorów, formuł, przepisów: ani się to-to nie chce ugiąć i dopasować, ani nie chce być pokornym i posłusznym, ani nie reaguje tak jak chce twórca modelu. Kupuje co chce i kiedy chce, bywa, że nie kupuje, pracuje jak chce i kiedy chce, a do tego umie mówić i działać nie tylko w formule „ja-trybik”, ale też w formule „mam roszczenia-oczekiwania-żądania i nie zawaham się ich zgłosić”. No, ani budynki, ani grunty, ani infrastruktura, ani narzędzia i maszyny takich problemów nie stwarzają!

Z matematycznych modeli najlepiej działają (w demo i w naturze) te, które „czynnik ludzki” traktują marginalnie i radzą sobie bez niego. Ot, Balcerowicz, chociażby (a właściwie nie on, tylko ci, co mu od początku pisali rozwiązania).

Tyle, że JA – człowiek, który wie wszystko o ekonomii, gospodarce i gospodarowaniu (ha-ha) – umownie eliminuję fachowców od Gospodarki z grona ekonomistów, co najwyżej zakładam dla nich pole namiotowe pod nazwą „Inżynierowie Ekonomii”.

 

*             *             *

Ekonomista powinien umieć – w swoim sumieniu, a nie tylko na podstawie wskaźników i parametrów – odpowiedzieć na dwa pytania:

A.      W jaki sposób organizacyjny Człowiek powinien tu-teraz gospodarować. Historia uczy, że – poza prastarymi dziejami – człowiek gospodaruje w Gospodarstwach (gdzie jeśli gospodarz zdołał utrzymać i/lub rozwijać rodzinę, współpracowników, „obejście”, pola, lasy, stawy oraz zwierzynę – to był dobrym gospodarzem), Przedsiębiorstwach (gdzie jeśli przedsiębiorca jest w stanie pomnażać majątek w kolejnych iteracjach swojej działalności – to jest dobrym przedsiębiorcą) oraz ostatnio w Projektalach (gdzie jeśli projektor trwale i za aprobatą ogółu instaluje swoje rozwiązania w rzeczywistości społecznej – to jest dobrym projektorem). Ekonomiści powinni umieć wskazać, jaki sposób (Gospodarstwo, Przedsiębiorstwo, Projektal) jest tu albo tam najwłaściwszy i wskazać, jakie straty ponosimy nie czyniąc wedle tych zaleceń oraz jakie korzyści odniesiemy – czyniąc. Pamiętając przy tym o tym, co zwykło się nazywać „społecznym i humanitarnym wymiarem gospodarki”, czyli o tym, że cokolwiek robimy gospodarczego – to robimy to dla człowieka i jego konstelacji;

B.      Jaki udział w całości Gospodarki może i/lub powinien mieć taki a nie inny priorytet zbiorowy-społeczny. Historia uczy, że jeśli narusza się subtelny zbiór równowag, np. między „używaniem sobie” a „wysiłkiem twórczym” – to po jakimś czasie okazuje się to błędem i po skumulowaniu negatywnych skutków – prowadzi do bankructwa (trwałej niemożności powrotu na ścieżkę reprodukcji prostej lub rozszerzonej). Takich równowag występuje w zbiorowym-społecznym gospodarowaniu mnóstwo, ale nie powinny być one traktowane z nabożeństwem, tyle że kiedy którąś z nich naruszamy – to powinniśmy rozumieć ich skutki: naruszeniem równowagi jest przecież inwestycja (np. przez kilka dni jemy mniej, aby oszczędzić na zakup wideł, dzięki którym potem będziemy sprawniej pracować i nadrobimy „chude dni”). Patrząc w ten sposób na wielki społeczny tygiel gospodarczy – ekonomista MUSI rozumieć – i informować zainteresowanych – że ta-oto nierównowaga dynamizuje, a tamta osłabia Gospodarkę;

Najpoważniejszym naruszeniem równowag gospodarczych jest monopolizacja: oznacza ona narzucenie przez jakiś podmiot swojej woli (konieczności realizowania jego interesu) pozostałym podmiotom, a jeśli owo narzucenie jest trwałe i coraz bardziej nieodwracalne – do Gospodarki wkraczają wszelkie wyobrażalne patologie: korupcja, wykluczenie, niepotyzm z kumoterstwem, rozdzielnictwo, nakazy, wykluczenia, bezrobocie, bezdomność, dezintegracja społeczna, roszczeniowość w miejsce zapobiegliwości, zaradności i przedsiębiorczości – itd., itp.

Inżynierowie ekonomii szukają wtedy rozwiązań budżetowych: łupią jednych, by załatać niedostatki u innych, zagrażające na przykład rozmaitym sieciom-strukturom-systemom. Ostatecznie budżety stają się dla nich ołtarzem, na którym – niczym kadzidełka – palą wszelkie atrybuty gospodarowania i gospodarności, czyli podpalają rynkowość (jakkolwiek ją rozumieć) i zamieniają Gospodarkę w zgliszcza.

I o tym pisze pani Edyta w swojej notce, używając „chłopskiego rozumu”. Oczywiście – nie będąc ekonomistką – nie podaje receptur, tylko postulaty. Choć niektóre postulaty wyglądają jak receptury. Tego samego zabiegu dokonał Balcerowicz całe pokolenie temu, w dodatku założył – jak większość twórców modeli – że „czynnik ludzki” jest niesterowalny, więc najlepiej go z modelu wyeliminować, potraktować co najwyżej jak „kapitał ludzki”: efektywny bierzemy, pozostały „złomujemy”.