Elastyczne zatrudnienie a elastyczność pracy

2012-10-23 07:20

 

Tak zwani pracodawcy z uporem godnym lepszej sprawy głoszą, że inwestując nie tylko dają zatrudnienie, ale też przyczyniają się do rozwoju kraju, regionu, powiatu. Zaklinają rzeczywistość, a ta jest dokładnie odwrotna.

Wie każdy „inżynier ekonomii” (czyli taki absolwent, który traktuje gospodarkę jak czarną skrzynkę z rozmaitymi przyciskami), że człowiek (zwany w ekonomii siłą roboczą) – to najmniej przewidywalny, najbardziej ryzykowny element kapitału (czynnik produkcji). Bo ma różne nastroje, bo ma zwyczaj chorować, zachodzić w ciążę, ulegać wypadkom, leniuchować, korzystać z socjalnych zdobyczy cywilizacyjnych, bo lubi się zrzeszać i jako zrzeszony „stawiać” się pracodawcy. Każdy mający głowę na karku kapitalista (czyli ktoś, kto chce żyć z tego, że coś ma, a nie z tego, że coś dostarczył do społecznej puli dobrobytu) woli zakupić automat niż zatrudnić kolejnego niepewnego żywego robota. Bo – uwzględniając powyższe – człowiek to najbardziej niepewna inwestycja, tym bardziej uciążliwa, im dłużej pracuje w jednym miejscu.

Dlatego elastyczne formy zatrudnienia, które polegają na tym, że kapitalista sięga do „wora z robolami” wtedy kiedy chce, i również kiedy zechce odkłada człowieka z powrotem „do wora” – takie formy zatrudnienia cieszą się sympatią kapitalistów zwanych pracodawcami.

Nazywanie zresztą tego zatrudnieniem jest nieporozumieniem. Człowiek pracujący ze świadomością, że „jutro” może znów być „udostępniony rynkowi pracy” – nie czuje się wcale zatrudniony, tylko „chwilowo zajęty”. Planowanie tzw. gospodarstwa domowego w takich warunkach podlega wciąż turbulencjom i jest z konieczności mało ambitne oraz obliczone na tzw. krótki horyzont.

Potraktujmy przez moment przedsiębiorstwo i gospodarstwo domowe jako prawnie równorzędnych partnerów rynkowych. Zauważymy wiele podobieństw. W obu przypadkach podmiotom chodzi o stabilizację: trwałe miejsce w przestrzeni (umacnianie rodziny, budowanie „nazwiska”), ukorzenienie za pomocą majątku (mieszkanie, wyposażenie, ruchomości), doskonalenie „parku kapitałowego” (remonty, komputeryzacja, motoryzacja), optymalizacji „czynnika ludzkiego” (zdrowie, wykształcenie). Czy wobec tego ktoś sobie wyobraża, że gospodarstwo domowe żąda elastycznej umowy od pracodawcy?

Umowa, którą „podsunie do podpisu” gospodarstwo domowe będzie wyglądała następująco: przygotuj miejsce pracy spełniające moje oczekiwania i czekaj, aż mi się zechce przyjść, a jak nie ja, to przyjdzie ktoś zamiast mnie. Wyjdę z pracy, kiedy mi się odechce pracować, każdego dnia pójdę do takiego partnera, który mnie potraktuje lepiej, albo nigdzie nie pójdę. Efekty mojej pracy są moją własnością, kiedy je sprzedam, podzielę się z tobą dochodem, raz w miesiącu. Jeśli uznam, że słabo się starałeś o mnie – dostaniesz mniejszą część dochodu, a kiedy będę bardziej kontent – może dorzucę premię. Kiedy nie będę w formie, to będę pracował mniej, ale za uzgodnioną wcześniej stawkę, nie pomniejszoną. Tak naprawdę nie kontaktuj się ze mną, tylko z agencją, która może da ci szansę, że będziesz miał stałą obsadę swoich miejsc pracy. I tak dalej.

I wtedy gospodarstwa domowe będą mogły głosić, że im więcej ulg dostaną od Państwa, im więcej swobody działania – tym chętniej będą wspierać kapitał.

Prawda, że śmieszne? A przecież – jeśli połączyć w jedno elastyczne formy zatrudnienia i działalność tzw. agencji pracy tymczasowej – to dopiero widzimy, jak drapieżne wobec pracowników-bezrobotnych jest tzw. prawo pracy. To nie jest zresztą żadne prawo pracy, tylko prawo dyspozycji pracownikiem przez kapitał.

Nie widziałem tego punktu widzenia ani we wczorajszej debacie w Ursusie, ani w postulatach związków zawodowych. A szkoda. Przyzwyczailiśmy się, że jeśli pracodawcy traktują nas jak ludzi – to już jest zdobycz cywilizacyjna. Nieprawda: zdobyczą będzie, jeśli pracodawcy będą ubiegać się u gospodarstw domowych o to, by te traktowały pracodawców jak ludzi.