Elitokracja. PIPE-politics

2014-02-03 10:14

 

Rzecz dziś będzie o listach kandydatów do Europarlamentu.

Może i już 20 lat minęło od czasu, kiedy sporządziłem moje graficzne wyobrażenie-prognozę przeistoczeń świata ideowo-politycznego. Moje poglądy od tamtego czasu pogłębiły się, rozwinęły i ugruntowały, ale zręby tamtego myślenia nie zmieniły się.

Jako, że moje talenty komputerowo-graficzne ograniczone są do minimum, uprasza się Czytelnika o to, aby samodzielnie – w wyobraźni lub z wykorzystaniem jakichś technik komputerowych – „nawinął” tabelkę na umieszczony obok walec, tak aby lewy i prawy margines tabelki „wchodziły” w siebie.

Zrobione? Zaczynamy!

W czasach starodawnych poglądy ideowe ograniczały się do niczego: człowiek żył w przeświadczeniu, że wszystko wokół jest zarządzane przez jakieś dobre i złe, przyjazne i wrogie siły, które mają na świecie swoich reprezentantów w postaci kamieni, stawów, drzew, zwierząt, szamanów, itd., itp. wystarczyło prawidłowo się „ustawić” wobec tych sił i ich reprezentantów – a życie stawało się znośne. Człowiek przypominał tym sposobem widzenia świata kurę Lema, której wydawało się, że zna wszystkie mądrości świata, jeśli nauczy się, że ręka sypiąca ziarno zasługuje, by do niej podbiec, a od ręki trzymającej kij trzeba uciekać.

Potem, przez stulecia i tysiąclecia, wykrystalizowały się z tego rozmaite idee konserwatywne, z których ja wyróżniam personalizm jako wehikuł flagowy, oraz mesjanizm dowartościowujący maluczkich i charity dające wskazówki ludziom sukcesu. Wokół tych idei konstruowano rozmaite rozwiązania społeczne (instytucje, prawa) i polityczne (ugrupowania, państwowość).

Jako, że te społeczno-polityczne formuły coraz bardziej krępowały przedsiębiorczy żywioł, któremu brakowało „urodzenia”, za to utrzymywał skarb monarszy-państwowy w jako-takiej kondycji – w przestrzeni europejskiej powybuchały rozmaite procesy zrywające stanowe podporządkowania, a ich ideologia była prawicowa, ja zaś jako tej ideologii flagowy wehikuł oznaczam liberalizm, jego konserwatywną flankę nazywam faszyzmem (nie mylić z hitleryzmem), a flankę postępową nazywam technokrację.

Reakcją na porządki prawicowe była lewicowość, zrazu humanitarno-utopijna, potem „naukowa” (flagowiec: socjalizm, skrzydło konserwatywne to komunizm, skrzydło prawicowe to socjaldemokracja) . Utopijność z naukowością tak się pomieszały w obszarze dysput i politycznej praktyki, że praktyczne realizacje (wdrożenia) socjalizmu szły najczęściej w „socjalizm domniemany”, będący konserwatyzmem a’rebours (albo w tzw. kapitalizm państwowy, parodiujący kapitalizm monopolistyczny).

Ostatecznie ludzkość zafiksowała się na ciągłych rozterkach konserwatywno-prawicowo-lewicowych, dobierając sobie, w zależności od aktualnych bolączek, rozmaite mini-racje z tych trzech źródeł ideowych. Dziś już tylko bystre oko, za którym stoi rozgarnięte mózgowie, rozróżnia kim kto jest, bo nazwy i deklaracje rozpylają w przestrzeni jedną wielką ściemę.

 

W Europie, ogarniętej wciąż oparami wyobrażeń o demokracji (której jeszcze nie doświadczyła), łatwiej jest zauważyć, czego nie ma, co jest odrzucone. Przede wszystkim Europa odrzuca Terroryzm, zarówno ten „oddolny” (reakcja na bezsilne starania w ramach ustroju) jak też „odgórny” (zbrodniczy zamordyzm, niemiecki, rosyjski, bałkański). Próbuje się też Europa odciąć od procesów teokratycznych, trochę jej to słabo idzie, bo chrześcijaństwo jest jedną z trzech konstytuant tej cywilizacji. Króluje w Europie kapitalizm państwowy oraz alterglobalizm, a w tle baraszkują sobie wolontaryzm z etatyzmem. Stąd Europa stoi BUDŻETAMI (projektami, programami) i jest w tej dziedzinie „jedyna taka” w Świecie i w Historii.

 

*             *             *

Właśnie taka, krańcowo zbiurokratyzowana i wciąż kokietująca humanizmem Europa – mogła wydumać koncept „parlamentaryzmu” rodem z gierkowskiego PRL, gdzie ustalano szczegółowo skład parlamentu: w trzecim rzędzie od góry, pośrodku, będzie zasiadać nauczycielka z Elbląga, lekko dojrzała, ustabilizowana rodzinnie, aktywistka partii satelickiej, parafianka postępowa (cokolwiek to znaczyło).

Właśnie taka, najdalsza od jakichkolwiek wyobrażeń o demokracji, formuła „ordynacyjna” rządzi wyborami do Europarlamentu. A że „Polak potrafi” – mamy pasztet niestrawny do nieprzytomności: wszystkie ambitne ugrupowania wystawiają w wyborach celebrytów, zaagitowanych w większości spoza codzienności społecznikowsko-parlamentarnej, których zadaniem jest „nabić punkty” elekcyjne. Oczywiście, nie znamy szczegółów cichych umów, ale konia z rzędem daję każdemu, kto udowodni, że wśród tych kandydatów urodziła się nagle pasja obywatelska i to z taką siłą, że omijają zbędne praktyki lokalno-samorządowe, czniają gry sejmowe i doświadczenia urzędnicze – od razu idą do organu unijnego, gdzie korzystając z doświadczeń biznesie, w sporcie, na scenie i w mediach oraz w podobnych kuźniach parlamentaryzmu – będą zbawiać Polskę krzywizną banana, fenomenem marchewkowego owocu i podobnymi idiotyzmami godnymi pobieranej super-gaży i tantiem, a za ich plecami biurokracja „wykonawcza” będzie wedle całkiem nieparlamentarnych wzorców pobierać od rządów „wpisowe” i dzielić to między rozmaitych „pupilów narodowych” wedle kryteriów, których sami chyba nie potrafią opisać w trzech słowach.

W rzeczywistości bowiem – jako brukselskie „słoiki” – będą oni firmować gry mega-biznesowe, angażujące (poza finansjerą) nie więcej niż 200 graczy biurokratyczno-politycznych  

Jest w ekonomii takie pojęcie: PIPE-deal[1]. Oznacza ono zaangażowanie dobra publicznego (kapitałów państwowych, municypalnych, komunalnych) w prywatne przedsięwzięcia oceniane jako mające społeczne znaczenie. Wypisz-wymaluj Polskie Inwestycje Rozwojowe SA, zbudowane na mocy drugiego exposé‎ Tuska, zarządzane przez narcyzowatego niedouka, będące patologią, aspołecznym odwróceniem pojęcia „partnerstwo-prywatno-publiczne”. Sposób, w jaki polskie partie polityczne przymierzają się do euro-wyborów są bezczelnym PIR-rusowym zastosowaniem PIPE-deal do obszaru polityki, a właściwie do gry o europarlamentarne dobrodziejstwa.

Takich przedsięwzięć w Europie jest kilkadziesiąt wielkich i kilkaset nieco mniejszych. I to one zajmują uwagę „wtajemniczonych” biurokratów i europarlamentarzystów, pozostali to „mięsne tło” rozgrywek.

No, i część miejsc w europarlamencie – to synekury przeczekaniowe, z których co ambitniejsi wskoczą z powrotem to polskiego piekiełka, kiedy tylko ogłoszą nowy alert wyborczy. Partie nie kryją: wystawiamy „nazwiska” pod głosowanie, a nie obiecujemy, że po wybraniu zajmą się oni mrówczą pracą. Raczej zrobią miejsce dla „fachowców”.

Europo, Demokracjo! Widzisz i nie grzmisz?

 



[1] Pedia anglojęzyczna: A private investment in public equity, often called a PIPE deal, involves the selling of publicly traded common shares or some form of preferred stock or convertible security to private investors. It is an allocation of shares in a public company not through a public offering in a stock exchange. PIPE deals are part of the primary market;