Emerytura w 10 punktach

2012-05-15 07:45

 

W dawno-dawnych czasach emerytury były sprawą o znaczeniu przede wszystkim militarnym, bowiem do dziewiętnastego wieku otrzymywali je głównie „kombatanci i weterani” po odejściu od służby czynnej. Wypłaty dla odchodzących legionistów wprowadzili już starożytni Rzymianie. Zatem: kto służył Państwu – mógł liczyć na wdzięczność.

 

Takie myślenie o emeryturach długo było aktualne. Było.

 

Kanclerz Otto Eduard Leopold, von Bismarck-Schönhausen, von Lauenburg – jak wiemy – miał łeb junkiersko-prusko-niemiecki, czyli techniczno-beznamiętny, państwowo-systemowy i ordnungo-lubny.

 

Zauważył, że niektórzy ludzie żyją coraz dłużej. Zauważył – co było nietrudne – Wielki Długi Kryzys (Great Long Depression, 1873-1896). Zauważył, że ludzie chorują albo bywają bezrobotni, a nawet ulegają wypadkom. A jeszcze dostrzegł, że kiedy „władza” ludziom nie pomaga – to wolą trzymać z rozmaitymi antyrządowymi koteriami, kosztem lojalności wobec państwa.

 

Za Pedią: Bismarck wprowadził emerytury, ubezpieczenia następstw nieszczęśliwych wypadków, opieki medycznej i ubezpieczenia od bezrobocia. Zdobył konserwatywne wsparcie, podciął slogany socjalistów. Socjaliści zawsze głosowali przeciwko jego propozycjom. Jego paternalistyczne programy zyskały poparcie niemieckiego przemysłu, ponieważ ich celem było zdobycie poparcia klas pracujących dla imperium i zmniejszenie odpływu emigrantów do Ameryki, gdzie płace były wyższe, ale opieka społeczna nie istniała. Politycznie miał pozyskać Partię Centrum, która reprezentowała pracowników katolickich, ale socjaliści pozostali wrogo nastawieni.

 

System opieki społecznej, wprowadzony przez Bismarcka, zwolnił ludzi z konieczności przedkładania lojalności względem swojego rodzinnego klanu, (który poprzednio gwarantował opiekę członkom rodziny niezdolnym do pracy), ponad lojalność wobec państwa. Niemcy mogli poświęcić wszystkie swoje siły, na pracę na rzecz państwa, bo mogli zaufać, że w przypadku choroby, wypadku, lub na starość, państwo się nimi zaopiekuje.

 

Kanclerz był uwielbiany przez społeczeństwo, natomiast cesarz i jego otoczenie czuło do Bismarcka niechęć. Skąd to znamy?

 

Podłożem wprowadzenia systemu emerytalnego był bismarckowski zamiar połączenia w jedno kilku okoliczności:

  • Uchronienie kraju przez sfrustrowanymi ludźmi „starszymi” nie mającymi zatrudnienia;
  • Stworzenie niekontrolowanego przez „inwestorów” (pracowników) funduszu zarządzanego przez państwo;
  • Ściągnięcie ze wsi ludzi do pracy w rozwijającym się przemyśle;
  • Uzyskanie dodatkowego narzędzia sprawowania kontroli nad ludnością;

W XIX wieku zaczęły powstawać „oddolne”, robotnicze kasy zapomogowe, gwarantujące swoim członkom niewielkie wypłaty na wypadek choroby, kalectwa lub starości. Bismarck wprowadził gwarantowaną przez państwo emeryturę w roku 1880 dla wszystkich ubezpieczonych pracowników, którzy ukończyli 70 lat. Do sfinansowania tego systemu służyły składki potrącane z pensji (dodajmy, że średnia długość życia wynosiła wtedy 45 lat, jednocześnie robotnicy rozpoczynali pracę i opłacanie składek już wieku kilkunastu lat). Ułatwiło to wielu chłopom decyzję o porzuceniu karłowatych gospodarstw, które zapewniały im niewielkie bieżące dochody, ale dawały zabezpieczenie na starość. Dzięki temu rodzący się niemiecki przemysł zyskał nowych robotników, którzy w innym wypadku wybraliby bezpieczne, choć siermiężne życie na wsi, gdzie starcy mogli liczyć na pomoc rodziny i wspólnoty.

 

Gdyby Bismarck żył dziś, nie wojował z socjalistami, kierował ministerstwem spraw socjalnych – jego junkiersko-prusko-niemiecki łeb wydumałby niewątpliwie następujące rozwiązanie:

  1. Każdy (bez wyjątku) obywatel wchodzący w „wiek produkcyjny” (np. od 16-go roku życia) zakłada w wybranym banku darmowe (bez opłat) konto „E”;
  2. Konto „E” chronione jest przed inflacją (indeksowane), a także „zarabia” LIBOR (London Interbank Offered Rate, stosowany w Polsce międzybankowy system pożyczek-rozliczeń);
  3. Na to konto pracodawca dokonuje ustawowych wpłat, odpisów od wynagrodzenia za pracę, niezależnie od rodzaju umowy zatrudnieniowej;
  4. Obywatel albo osoby i podmioty mu znane (nie-anonimowe) mogą również zasilać to konto za wiedzą obywatela;
  5. Z konta „E” dokonywany jest specjalny, ustawowy odpis na zabezpieczenie zdrowotne (profilaktyka, leczenie, wypadki) oraz zabezpieczenie rodzinne (potomstwo, rozwody, utrata bliskich): odpis ten jest „widełkowany”, a decyzje o konkretnym procencie odpisu podejmuje obywatel raz do roku. Konto „E” nie może być używane w charakterze „pomocy socjalnej”;
  6. Bank co miesiąc specjalnym drukiem (pozbawionym reklam) informuje obywatela o stanie jego konta, wraz z „zarobkiem”: informuje też, ile wynosiłaby jego emerytura, gdyby „dziś” przeszedł w stan spoczynku, z uwzględnieniem średniej długości życia w kraju, w branży, płci, itd., itp.;
  7. Obywatel ma prawo w dowolnym momencie – po przekroczeniu jakiegoś limitu wieku, albo okresu pracy, albo określonej kwoty na koncie „E” – przejść na wyliczoną przez bank emeryturę – może też w dowolnym momencie „powrócić” na rynek pracy. W okresach nie-emerytalnych pobieranie jakichkolwiek kwot z konta „E” jest zabronione obywatelowi;
  8. Obywatel ma prawo bezpłatnie i pilnie wymusić drogą sądową na pracodawcy lub na banku niezwłoczną naprawę szkód wynikłych z zaniedbań w realizacji ich obowiązków ustawowych;
  9. Obywatel ma prawo w dowolnym momencie przenieść swoje konto „E” do innego banku, opłaciwszy „staremu” bankowi 1% wartości przenoszonej sumy (% regulowany ustawowo?);
  10. W przypadku finansowych trudności banku (np. upadek) – Państwo (Budżet) jest gwarantem lokat „E”. Państwo w ustawie o bankowości zabezpiecza siebie i Budżet przed „sterowanymi” bankructwami banków;

W takim systemie obywatel-pracownik ma pełną kontrolę nad wypracowanymi przez siebie środkami, bez znoszenia politycznych kryzysów budżetowych i bez szarpania się z drenowaniem jego kieszeni przez obce mu wyspecjalizowane fundusze, bez łaski pracodawców, „zapominających” zasilać ZUS. Do tego systemu dość łatwo jest „podpiąć” wirtualne „konta” w ZUS, funkcjonujące w zupełnie innej bajce paradygmatowej.

 

Nie uwierzycie: w fazie przygotowywania reformy emerytalnej w okresie „buzkowym”, panowie M. Góra i M. Rutkowski – techniczni wykonawcy zadania „napiszcie operat” – usłyszeli ode mnie rozwiniętą wersję tego, co powyżej. Skorzystałem wtedy z tego, że obu doskonale znam osobiście z SGPiS (ten sam wydział, ta sama specjalizacja, a jeden z nich – ta sama grupa studencka).

 

W swojej naiwności ówczesnej nie wiedziałem, jaki jest rzeczywisty cel czterech reform „buzkowych”. Myślałem, że naprawdę chodzi o takie wyprofilowanie systemu emerytalnego, aby bez ryzyka Budżetu urealnić emerytury, zgrać je z wkładem obywatela do społecznej puli dobrobytu. Oczywiście, nie byłem tak głupi, by wierzyć w propagandę o szczęśliwych staruszkach pod palmami, ale nie dopuszczałem do siebie, że może chodzić o bezczelny drenaż Budżetu i Obywateli na rzecz globalnych graczy finansowych.

 

Obaj panowie – nazwijmy ich kolegami – z uwagą wysłuchiwali mojej koncepcji, ale czułem, że nie byli otwarci na to, by moje racje uwzględnić. Ani jakiekolwiek „cudze” racje. Przez następne lata – widząc, co rzeczywiście wdrożono – zastanawiałem się, dlaczego z taką uwagą mnie wysłuchiwali…

 

 

*             *             *

Myślę sobie, że dziś jest dobry moment na uruchomienie poważnej, merytorycznej dyskusji o systemie emerytalnym (oraz o innych przymusowych funduszach opartych na systemowo-ustrojowym finansowaniu przez obywateli).

 

Jest dobry czas na uświadomienie obywatelom, że to oni, a nie ZUS czy OFE – są rzeczywistymi właścicielami zgromadzonych tam funduszy.