Epatowanie komercyjne

2014-02-01 08:54

 

Kiedy zajrzałem do googlarki aby doprecyzować sobie słowo „epatować” – dość szybko trafiłem na notkę mistrza ortografii polskiej, naukowca-językoznawcy, popularyzatora poprawnego języka pisującego w różnych pismach felietony na temat różnych ciekawostek językowych, znawcy mowy polskiej. Dra Macieja Malinowskiego. Będę korzystał z jego uwag nt. słowa „epatować”, bo chcę zajmować się tu krótko „trzema w jednym”, czyli pornografią, narkomanią, skandalem, alkoholizmem i dopingiem. Zastanawiam się, czy dla podkreślenia pewnej różnicy nie powinienem zastąpić słowa „skandal” węgierskim słowem „botrány” albo kazachskim „жанжал” (oba słowa wyrażają aspekt skandalu i aferalności).

Jak wiadomo, systemy prawne mają stały kłopot ze zdefiniowaniem tych pojęć. A to oznacza, że nawet osobnicy czyniący ewidentne zło i spustoszenie, uchodzą bezkarnie przed sądami. Dodam, że choć może wypsnie mi się moralizatorstwo, to zupełnie „czysty” jestem jedynie w sprawie narkotyków, których zresztą najprawdopodobniej nigdy nie widziałem na oczy (wiem, to brzmi jak bujda na resorach).

Rozszerzam sobie prywatnie słowo „epatować” na obszar zwany przez medyków „somatycznym”. W ludzkim organizmie „systema nervosum somaticum” to taka organiczna dyplomacja na linii człowiek-otocznie (nie tylko człowiek, tylko wszystko co żywe). Jak się w otoczeniu pojawia bodziec wyróżniający się na tle innych, albo jeśli zmienia się całe tło – to organizm chwilowo przebudowuje swoją czynność „pod ten bodziec, pod tę zmianę”. Organizm działa tu niczym spreparowany hipnotycznie agent-śpioch. Taki śpioch potrafi całe lata funkcjonować po szaremu, ale kiedy zobaczy (obraz) lub usłyszy (dźwięk) albo poczuje (zapach) wcześniej mu wkodowany – nagle z szarości wyskakuje osobnik całkiem inny, teraz liczą się tylko jego wytresowane, niepowstrzymane odruchy, dopóki działa ów „kod” wywołany na krótko obrazem, dźwiękiem czy zapachem.

Na każdych zawodach ciężarowców widzimy, jak większość zawodników tuż przed podejściem do sztangi wącha fiolkę podsuwaną przez trenera. Zawiera ona jakiś „niewinny” medycznie zapach, który jednak na 2-3 minuty przestawia zawodnika na super adrenalinkę. Tę samą rolę pełnią hymny (nie tylko te oficjalne, państwowe), barwy klubowe, odsłonięty kawałek ciała lub choćby jego wyobrażenie, zapachy dobiegające z kuchni, fetysze, totemy. Niektórym adrenalina skacze na dźwięk słowa „żyd”, a innym na słowo „komuna”, jeszcze inni źle reagują na słowo „bank”, „akwizytor” czy „tusk”. To są odruchy rozpostarte między to co mentalne i to co fizjologiczne. I jeszcze raz podkreślam, że chodzi o CHWILOWĄ ZMIANĘ w postaci wyróżniającego się bodźca lub – rzadziej – nowego otoczenia.

Jeśli znamy czyjeś słabości mentalno-fizjologiczne – łatwo możemy go epatować, czyli oddziaływać poza granice tolerancji somatycznej. Słowo „uzależnienie” dotyczy bowiem nie tylko trwałego chemicznego przemeblowania  układu oddechowego lub pokarmowego przez dragi (leki, narkotyki), ale też SKŁONNOŚCI DO CHWILOWEGO PRZEOBRAŻENIA SOMATYCZNEGO. Skłonność tę wytrenowuje się jak w każdym cyklu treningowym.

Medycy i psycholodzy czy terapeuci albo rehabilitanci słusznie zauważają, że „homeopatyczne” (słabiutkie, rozcieńczone) stosowanie dragów czy erotyki daje skutki pozytywne, a nawet zbawienne: uśmierza ból, odrywa człowieka od burej rzeczywistości, działa antydepresyjnie, przyspiesza leczenie. A ja podkreślę: tylko wtedy, kiedy nie wiąże się z uzależnieniem, czyli z trwałym chemiczno-fizjologicznym przemeblowaniem organizmu albo z wytrenowaniem psycho-mentalnej skłonności to chwilowego przemeblowania.

I teraz możemy już wrócić do dopingu, narkomanii, alkoholizmu, pornografii. Ich wymiar patologiczny wiąże się z epatowaniem właśnie. Otóż są osobnicy i podmioty nastawione na zysk, które specjalizują się w podstępnym, proliferacyjnym uzależnianiu podatnych ludzi w celu wprawiania ich w krótkotrwałe, ale powtarzalne stany niepoczytalności, a proceder ten przeliczają na korzyści, najczęściej materialne, choć bywa, że kumulują w taki sposób władzę albo inne korzyści.

Narkobiznes – to kultura uzależniania poprzez komercyjne epatowanie „stanami równoległymi” umysłu dostępnymi po zażyciu. Pornografia – to kultura komercyjnego epatowania tym co powszechnie przyjęte jako intymne, przy czym najczęściej chodzi o przerysowaną, zwulgaryzowaną erotykę. Skandalizowanie – to w obszarze zarezerwowanym dla „obojętnej” informacji komercyjne epatowanie wypreparowanymi przekazami w celu wywoływania oburzenia, zgorszenia, zaszokowania nieporzyzwoitością. Spirytobiznes – to kultura „epatowania gastronomicznego”, wyprowadzania ludzi poza obszar poczytalności dla osiągnięcia zysków. Doping – to kultura epatowania obrazami, dźwiękami i zapachami dla aktywacji, zmotywowania ludzi do wysiłku poza ich organiczną wydolność.

Największym przestępcą w tej dziedzinie jest oczywiście Państwo, które dla kolosalnych korzyści budżetowych szerzy w kraju alkohol i tytoń oraz nie stawia żadnych barier pornografii. Na drugim stopniu podium są biznesy legalne i nielegalne. Na trzecim medycyna, która chętnie sięga po dragi w celach leczniczych, ale leczenie uzależnień traktuje jak odrębną dziedzinę, bez związku z tą pierwszą. Tuż poza podium stawiam media, które ze skandalu uczyniły swoje „normalne” pole zarobkowania.

Nie ma takiego dobra, dla którego wolno czynić zło. A już na pewno tak niskie pobudki, jak zysk czy władza, nie mogą być argumentem dla szerzenia patologii, nawet jeśli usłyszę zaraz, że bez akcyzy i podatku od alkoholi i papierosów wiele fajnych rzeczy wyleciałoby z budżetów. Poważnie też zastanowiłbym się nad zawartością (choćby w stężeniu 1 promille) czynników uzależniających w niektórych „niewinnych” napojach czy potrawach. I nie mówię tu ani o cynamonie, ani o pieprzu, ani o innych „korzeniach” spopularyzowanych niegdyś, w czasach kupieckich podróży do Indii.

Czytelnik niech sam sobie dopowie, jak bardzo przekierowane byłyby mega-strumienie finansowe, gdyby moją notkę ktoś u władzy np. prawodawca, potraktował poważnie.

No, i patrzcie, ile trzeba przebudować w tzw. kulturze prawnej…