Ewangelizacja

2014-04-01 11:04

 

Nie mam zbyt dużo odwagi w sobie, by w przestrzeni blogersko-czaterskiej opowiadać o rzeczach, które ze swej natury są osobiste, wręcz intymne, choć ich znaczenie jest publiczne, społeczne, polityczne. Stąd chyba po raz pierwszy wprost piszę o tytułowej sprawie.

Jak donosi Pedia, Ewangelia (z gr. εὐαγγέλιον, euangelion, dosł. dobra nowina) – to w starożytności był termin używany jako określenie nagrody dla osoby przynoszącej dobrą nowinę (z aramejskiego ܐܘܢܓܠܝܘܢ ewang'eliyawn). W chrześcijaństwie słowo to oznacza opis życia Jezusa, przy czym z „zamówionych” i „nadesłanych” wielu tomów wybrano cztery „najprawdziwsze”, a pozostałych nie oddano na przemiał, ale też nie promuje się.

Pobożnym misjonarzom i laickim badaczom umyka gdzieś fakt, że Nowy Testament jest w istocie echem „ustnej ewangelii” ludowo-szemranej tradycji wspominania człowieka o boskiej naturze. Ta zaś wywodzi się z dociekań i pragnień wywiedzionych ze Starego Testamentu, który zapowiada nadejście Mesjasza.

Pomazaniec, Namaszczony, Mesjasz (hebr. מָשִׁיחַ), Chrystus (gr. χριστός), potocznie Wybraniec – w judaizmie i chrześcijaństwie pierwotnie religijny tytuł królów, kapłanówz plemienia Lewiego i proroków – osób namaszczonych (pomazanych) olejem. Z czasem, pod wpływem proroków, ten biblijny termin nabrał eschatologicznego znaczenia – określa on osobę, zapowiedzianą przez Boga Jahwe, która ma przynieść ostateczne rozwiązanie problemu zła, grzechu i śmierci w świecie i ustanowić tzw. królestwo mesjańskie, będące nowym rajem, przewyższającym szczęście pierwszego (piszę o tym na przykład TUTAJ albo TUTAJ). Chrześcijanie uznają, że tą osobą jest Jezus Chrystus. Trzon narodu żydowskiego trwa w oczekiwaniu na przyjście Mesjasza.

Czymże jest zatem ewangelizacja (nota bene – misyjny obowiązek każdego chrześcijanina)?  To jest opowieść o Człowieku, który w niebiesiech cieszył się najwyższym zaufaniem Najwyższego, co pozwoliło, by wysłał go „w delegację” do świata doczesnego. Tyle, że „zwykli” ludzie przebywają w materialnej i duchowej doczesności nieco „pod przymusem” (grzech pierworodny Adama i Ewy), przechodząc swoistą próbę (przyjęcie lub odrzucenie Ducha, postęp w doskonaleniu się), zaś Jezus pojawił się między ludźmi (swoimi braćmi) z wrodzoną cechą nazywaną „charity” (troskliwa miłość) oraz z czymś, co Platon nazwał „πλήρωμα” (pléroma), co należy tłumaczyć ze starogreckiego (koinè) jako „pełnia doskonałości”, ale tłumaczy się jako „pełnia”, co bywa powodem nieporozumień teologicznych. Platońska pléroma to kompletny zbiór idealnych wzorców (form) wszystkiego, co jest, było czy będzie (to co doczesne jest marnym, niedoskonałym odbiciem zaledwie). W ten sposób Mesjasz okazuje się nosicielem opatrznościowej boskości, z której bierze się jego charyzma, wszechwiedza, zdolność czynienia rzeczy uznawanych za cuda (powtarzam za ewangelistami).

 

Współczesna ewangelizacja jest dalece zlaicyzowana. Co prawda, nadal jest mowa o lepszym świecie i konieczności „inwestowania” weń tu-teraz, szczególnie poprzez kształtowanie w sobie „doskonałej i godnej osoby”, nadal jest mowa o nad-człowieku, który poprowadzi maluczkich do krainy szczęśliwości, nadal wskazuje się imperium Zła i konkretne wcielenia Szatana, nadal odgaduje się, który z twórców spełnia warunki bycia Prorokiem Dobrej Nowiny – ale tylko w niektórych wersjach są to przesłania religijne. Zaczęło się od Mahometa, potem w tej konwencji wystąpił Marks, a zwłaszcza Lenin, dziś już jednak mamy w tej sprawie Panteon ludzi wiary, nauki, ideologii, polityki, nawet biznesu – rozmaitych opcji, rozmaitych zapatrywań, rozmaitej doskonałości własnej, rozmaitych projektów społecznych.

Może bierze się to stąd, że generalnie świat zanurza się w jakąś lepką maź, z której chciałoby się wykaraskać i otrząsnąć?