Garnek bez pokrywki

2014-07-18 08:20

 

Przypomnijmy:

Najpierw mieliśmy do czynienia ze sztuczkami wokół przystąpienia Ukrainy do „procesu europeizacji unijnej”, co miało się odbyć w Wilnie. Kilkadziesiąt godzin wcześniej Janukowycz, prezydent Ukrainy, który musiał w wyborach potwierdzać, że kilka lat wcześniej „pomarańczowi” niepotrzebnie podważali jego wcześniejszy wybór – porozmawiał sobie z Putinem, za to w Wilnie w dniu podpisania zebrali się ukraińscy manifestanci, jakby czując pismo nosem.

Ostatecznie, po teatralnym rozhamletyzowaniu problemu, Janukowycz odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej. Czytamy (TUTAJ): 21 listopada rząd Ukrainy ogłosił decyzję o wstrzymaniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Według doniesień mediów, już dwa dni wcześniej prezydent Wiktor Janukowycz poinformował  o tym komisarza UE ds. rozszerzenia Štefana Füle. W wydanym rozporządzeniu rząd wyjaśnił decyzję „względami bezpieczeństwa narodowego” oraz koniecznością poprawy spadającej wymiany handlowej z Rosją i innymi państwami WNP. Jednocześnie Kijów zaproponował stworzenie trójstronnej komisji Ukraina–UE–Rosja, której celem byłoby zniesienie barier we wzajemnej współpracy gospodarczej oraz liberalizacja handlu. Rząd zapowiedział również powrót do dialogu z Unią Celną. Rezygnacja przez władze z podpisania umowy z UE wywołała największe od 2004 roku protesty społeczne.

Potem zaczął się Majdan, echo wypróbowanej już wcześniej formuły, która wyniosła na trony Julię T. i Wiktora J. (nie mylić z Janukowyczem, wtedy „zdyskwalifikowanym”).

W odróżnieniu ot Majdanu Pomarańczowego – ten nie wiedział, jakie stoi przed nim zadanie. W tle – siedząca za kratkami Julia – oczywiście, uwolnić, choć złodziejka i szubrawiec jak cała reszta. W tle – skrajnie nacjonalistyczne legiony – powierzono im rolę żandarmerii majdaniarskiej. W tle – tęsknoty europejsko-unijne – tu pojawiają się Kliczko czy Jaceniuk oraz wielu pomniejszych miłośników Zachodu. W tle – gospodarcze, grabieżcze sobiepaństwo oligarchów – tu wyciszane, bo sponsorem majdaniarstwa jest jeden z największych, król czekolady.

A kiedy nie wiadomo o co chodzi – leją się po pyskach, a potem leje się krew. Aż doszło do takich nieludzkich zdarzeń, wzbogaconych żądaniem nowych wyborów, po których Janukowycz wolał spakować co się da i opuścić wymarzoną posiadłość ociekającą dostatkiem. Zniknął – nie abdykując, a w mediach pojawiał się jego sobowtór, stawiając z Rostowa przed dylematami formalnymi tych, co dybali na jego osobę i stanowisko.

Ostatecznie – z naruszeniem wszystkiego – uchwalono, że Janukowycz nie jest Prezydentem (oj, ktoś napisze doktorat na temat prawnych aspektów tego „impiczmentu”). Po czym, po rozmaitych przetargach, Kliczko-Kłyczko został na przystawkę merem Kijowa, a król czekolady został nowym Prezydentem.

W międzyczasie pośród wątpliwych przedsięwzięć „demokratycznych” Krym ogłosił secesję, a po kilku godzinach Kreml łaskawie włączył Krym do Rosji. Podstawowa kwestia regionalna – baza wojskowa kontrolująca Kaukaz i Bliski Wschód – została rozwiązana, zagłaskana.

Ogólnie kozacki, roszczeniowo-demokratyczny duch majdaniarski traci na znaczeniu, aż zostaje porzucony. Majdan-Echo nic nie zmienił, a jego koszty są olbrzymie zarówno w obrzarze humanitarnym, jak też gospodarczym i terytorialnym.

Teraz dopiero się zaczęło: Ukrainą zaczęły rządzić „wstrząsy wtórne”, które są dużo poważniejsze, niż – wydawałoby się nieludzko krwawy – Majdan-Echo. Nacjonaliści współuczestniczą w rządzie i zaczynają segregować obywateli. Ci, którzy wiedzą, że i tak trafią do „gorszej” rubryki – ze zdwojoną siłą pokochali Rosję jako nadzieję na ratunek przed dyskryminacją i pogromami. Kreml nie odmawia, choć już jest zaspokojony Sewastopolem. Po co ułatwiać życie Ukrainie? Zwłaszcza, że ta żąda dalszego wsparcia gospodarczego, komplikując sobie dyplomację (obiegowa „narracja” jest taka: nie będzie nam Rosja rządzić w naszym kraju, ale ma za to obowiązek utrzymywać nas przy życiu”).

Nie bez swojego fatalnego udziału jest tu Europa (począwszy od żenującej misji Sikorskiego i dwóch legitymizujących go poważniejszych ludzi, skończywszy na ochłapach finansowych i politycznych) oraz USA (agresywnie ciągnąca Ukrainę w narożnik, w którym Rosji nic innego nie pozostanie jak interwencja wobec tupiących po Kijowie butów kontyngentu amerykańskiego). ONZ – udaje, że go nie ma (obiecałem Czytelnikom wyjaśnienie źródłowe swojej notki TUTEJSZEJ).

Jedyne sensowne rozwiązanie, czyli solidarne postawienie się Europy Środkowej (pisałem o tym TUTAJ i TUTAJ oraz wielokrotnie przedtem i potem) – w ogóle nie jest brane pod uwagę, nawet w takich stolicach mających tradycje środkowo-europejskie, jak Wilno, Wiedeń, Praha, Warszawa, Budapeszt.

Poroszenko próbuje udawać, że panuje nad sprawami ukraińskimi. Jaceniuk stroszy pióra na światowych salonach jak prawdziwy Nikt. Turczynow ustawia po cichu zaplecze polityki. Naród jak biedował – tak bieduje. Oligarchowie liczą straty i liżą rany. Janukowycz gdzieś przepadł. Juszczenko udaje ducha. Tymoszenko – mości sobie „Sulejówek”.

Tylko Dzikie Pola zjadają żabę nacjonalistyczną. Wcześniej w obawie przed eksterminacją ze strony narodowców pojawił się „separatyzm” (w rzeczywistości reakcja na zagrożenie ze strony „własnego” państwa). Potem pojawiło się logistyczne (w tym sprzętowe i kadrowe) wsparcie rosyjskie. I tak prowadzona jest wojna pozycyjna o poszczególne województwa i miejscowości symboliczne, w oczekiwaniu aż przyjdzie samo jakieś roztropne rozwiązanie.

Aż tu nagle – buch. Żołnierz – mniejsza o to, czyj on i czyj sprzęt, z którego strzelał – mając instrukcję, że zaraz nadleci duży aeroplan, który trzeba strącić, niepożądany, bo dla przeciwnika– strzela, kiedy taki aeroplan się pojawia. Diabli jednak nadali: to nie ten aeroplan, ten właściwy miał być za chwilę.

Kilkuset ludzi z „niewinnego” samolotu malezyjskiego pofrunęło w dół, prosto do nieba, tyle że przez kilkudziesięciosekundowe piekło. Od razu się zorientowano, że to pomyłka, ale przecież nie poskłada się aeroplanu, nie pozszywa, nie otrzepie się trupów z kurzu, by ich pousadzać z powrotem według kart pokładowych.

Co robić, co robić?

Amerykanie – jak to oni – mieli i mają dużo soczewek satelitarnych skupionych na Dzikich Polach, dam też sobie uciąć, że „w terenie” biega ich agentura. Są doskonale zorientowani w tym, co się stało. Ale po co ogłaszać to światu? Dzwoni Putin do Obamy i pyta „co jest?”. Obama każe mu spadać, wiem, nie powiem, a ty jesteś na liście „enemy”.

Świat popada w egzaltację. Ojojoj. Ajajaj.

 

*             *             *

My coś o katastrofach wiemy. My, nadwiślanie. Wiemy przede wszystkim to, że przy takiej okazji można wiele spraw politycznych załatwić. Można nakłamać, można przemycić informacje, można uruchomić coś pod pozorem. Można grać opinią publiczną. Można przeinaczyć temat, tak jak przeinaczył sprawy Majdan-Echo.

Na mój rozumek, teraz Dzikie Pola staną się areną, na której – za przyzwoleniem „społeczności międzynarodowej” – dokona się rzeź każdego, kogo okrzyknie się współwinnym zamieszania na ukraińskim niebie.

Mówię to dziś, zanim zaczną się wojenne zbrodnie.